Oskarżeni dziennikarze

Policja zatrzymała dwóch rzeszowskich dziennikarzy pod zarzutem przyjęcia korzyści majątkowej w zamian za nieopublikowanie krytycznych artykułów o firmie budowlanej Resbud. Dziennikarze nie przyznają się do winy. Zostali zwolnieni z aresztu za poręczeniem w wysokości 10 i 20 tysięcy złotych.

02.02.2006 | aktual.: 02.02.2006 10:24

Osoby:
Oskarżony
Jacek S. - około 55 lat, wysoki, siwy - zastępca redaktora naczelnego rzeszowskich "Super Nowości". W gazecie od ośmiu lat, czyli od początku jej istnienia. Wcześniej przez 20 lat dziennikarz w "Nowinach". Znany w całym województwie, zwłaszcza ze stałych felietonów o życiu politycznym Podkarpacia. Żonaty, jeden syn. Oskarżony Krzysztof Z. - 38 lat, pomaga żonie prowadzić firmę public relations (de facto jest odwrotnie). Pisywał do lokalnych gazet, głównie do "Rzeszowskich Rozmaitości". W latach 90. był szefem marketingu w rzeszowskim dodatku "Gazety Wyborczej".
Oskarżyciel
Obrońca
Świadkowie

AKT I. ETYKA ZAWODOWA

Oskarżyciel: Jacek S. zamieścił w rzeszowskich "Super Nowościach" dwa krytyczne artykuły o firmie budowlanej Resbud. Następnie zaczął szantażować kierownictwo opisywanej firmy. Zażądał 25 tysięcy złotych za wycofanie następnych czterech publikacji. Pośrednikiem był Krzysztof Z., również dziennikarz. Początkowo firma zamierzała zapłacić. Dlaczego?

Anonimowy świadek - pracownik wysokiego szczebla w Resbudzie: Parę miesięcy temu podpisaliśmy układ z wierzycielami. Dzięki temu firma nie upadła. Choć wygrywamy przetargi i osiągamy zyski, pan Jacek S. przestał o nich wspominać, odkąd odszedł z Resbudu hołubiony przez niego prezes Jacek Pięta. Pewnie byśmy się zgodzili na warunki podane przez pośrednika Krzysztofa Z., gdyby zgodził się na zafakturowanie tych pieniędzy. Ale on chciał je dostać z ręki do ręki.

Obrońca: Ta wersja wydarzeń jest wyssana z palca. Mój klient może to potwierdzić.

Jacek S.: To, co twierdzi ten świadek, to absurd! Przez niemal 30 lat pracy żaden mój tekst nie powstał ze spreparowanych faktów! Żadnych pieniędzy nie wziąłem! Nie żądałem od Resbudu ani grosza. To prezesi Resbudu sami nalegali na spotkanie ze mną i do takiego spotkania doszło. Ale o żadnym szantażu nie może być mowy.

Oskarżyciel: Co więc działo się na tym spotkaniu?

Prezes Resbudu Andrzej Skarbek: Ja i właściciel Resbudu Marek Pawlik wiedzieliśmy wcześniej, że za akcję prasową "Super Nowości" przeciw Resbudowi ktoś zapłacił dziennikarzowi 20 tysięcy złotych. To był dla nas szok. Gdy próbowaliśmy się dowiedzieć, kto za tym stoi, Jacek S. wyznał, że "grupa wpływowych ludzi".

Obrońca: Pan prezes chyba za dużo czytał o aferze Rywina. Czy szanowany dziennikarz Jacek S. przekreśliłby 30-letnią karierę dla równowartości kilku pensji? I to zaledwie 17 miesięcy przed emeryturą? Szczególnie że S. nie jest zwykłym dziennikarzem. Prawda, panie Klich?

Świadek Janusz Klich, kolega redakcyjny Jacka S.: Absolutnie, absolutnie! Jacek cieszy się dużym autorytetem nie tylko w ,Super Nowościach". Ma olbrzymi dorobek, jest też jedynym w Polsce reporterem, który w latach 80. dwukrotnie zwyciężył w ogólnopolskim konkursie na reportaż imienia Adama Polewki w Krakowie. Obrońca: No właśnie. Pan Jacek S. znany jest w Rzeszowie nie tylko ze świetnych felietonów, ale także z tekstów śledczych. Materiał o Resbudzie też miał taki być. Istnieje uzasadnione przypuszczenie, że mój klient padł ofiarą prowokacji.

Oskarżyciel: Proszę nie odwracać kota ogonem! Jacek S. i Krzysztof Z. chcieli wziąć łapówkę i są na to niezbite dowody. Komenda wojewódzka opracowuje właśnie stenogramy z podsłuchów, które między 28 grudnia a 5 stycznia założone były na telefonach obu panów, jak również prezesa Resbudu.

Obrońca: Do taśm na razie nie mam dostępu. Z tego, co wiem, nie ma na nich żadnych rewelacji. A już na pewno nie jest na nich zarejestrowana ani propozycja łapówki, ani szantaż. Owszem, Krzysztof Z. tamtego dnia wyszedł od szefa Resbudu z pieniędzmi w kieszeni, ale ma na nie fakturę. Całość miała być przeznaczona na akcję PR odbudowującą dobre imię firmy po publikacjach w ,SN". A szefom firmy chodziło o to, żeby Jacek S. stracił wiarygodność. Wykorzystali znajomości na wysokich szczeblach w komendzie wojewódzkiej, by przeprowadzić spektakularne aresztowanie mojego klienta.

Oskarżyciel: Spektakularne aresztowanie? O zatrzymaniu Jacka S. i Krzysztofa Z. zająknęły się co najwyżej lokalne dzienniki. I to też dość nieśmiało, bo chodzi przecież o szanowanego kolegę, który w zawodzie przepracował ostatnie 30 lat. Pozostałe media milczały.

Obrońca: I słusznie. Dziennikarze nie rzucają oskarżeń na wyrost. To ludzie o wysokiej etyce zawodowej. Analizując polskie gazety z ostatnich 16 lat, znalazłem dwie, słownie: dwie, informacje o tak zwanej twardej korupcji wśród dziennikarzy, które znalazły swój finał w sądzie. Pierwsza dotyczyła redaktora naczelnego "Echa Sieradza", który półtora roku temu dobrowolnie poddał się dwuipółletniej karze więzienia, gdy wyszło na jaw, że powołując się na wpływy w różnych instytucjach, przywłaszczył sobie około 70 tysięcy złotych. Druga, jeszcze niewyjaśniona, dotyczy propozycji korupcyjnej dziennikarzy podczas spotkania z prezesem płockiego Przedsiębiorstwa Eksploatacji Rurociągów Naftowych "Przyjaźń" złożonej rzekomo w czerwcu 2004 roku.

AKT II. SOLIDARNOŚĆ

Oskarżyciel: Zwróćmy uwagę, że obie te sprawy wyszły na jaw pół roku po rozpętaniu afery Rywina. Czy znaczy to, że wcześniej w mediach nic podejrzanego się nie działo? I później też?

Świadek Magdalena Bajer, przewodnicząca Rady Etyki Mediów: Mało prawdopodobne jest, żeby wśród kilku tysięcy pracujących w Polsce dziennikarzy nie znalazł się praktycznie nikt, kto nie wziąłby łapówki. Jednak do Rady Etyki Mediów żadne informacje nie dochodzą, choć przecież w takich sprawach jesteśmy dobrym adresem. Kto jednak takie nieprawidłowości miałby do nas zgłaszać, kto miałby je upubliczniać? Nie zrobią tego przecież sami sprawcy, a ich kolegom też się do takich doniesień nie spieszy, chociażby w imię solidarności zawodowej.

Oskarżyciel: To ma być solidarność zawodowa? Przecież to krycie przestępców!

Magdalena Bajer: Oczywiście. Ale znacznie trudniej być bezkompromisowym, dzieląc z taką osobą biurko, mijając ją na redakcyjnych korytarzach. Jak o własnym koledze powiedzieć publicznie, że jest łapówkarzem? I gdzie? Na łamach własnej gazety? Oskarżyciel: Czy to dlatego media przemilczały sprawę rzeszowskich dziennikarzy?

Świadek Stanisław Sowa, zastępca naczelnego rzeszowskich "Nowin": To nie do końca tak. Dzień po ich zatrzymaniu był to u nas główny news na pierwszej stronie. Pisaliśmy potem jeszcze o tym dwukrotnie. Ale i w prokuraturze, i w Resbudzie wszyscy milczą jak zaklęci i dziennikarzom trudno uzyskać jakieś nowe informacje.

Oskarżyciel: A co z dziennikarstwem śledczym? Szukaniem informatorów? Dokumentów? Świadków?

Świadek dziennikarka z Rzeszowa: Nikomu specjalnie się nie chce. Nie ma co ukrywać, że trudno jest zbierać materiały na kolegów z branży, zwłaszcza w niedużym mieście, gdzie wszyscy dziennikarze się znają, spotykamy się przy różnych okazjach. To wbrew pozorom wcale nie jest ułatwienie.

Obrońca: Tak stawiając sprawę, zakłada pani, że Jacek S. i Krzysztof Z. są winni, a przecież to bardzo wątpliwe.

Oskarżyciel: Wątpliwe? Przecież dziwne interesy z Resbudem zdarzają się redaktorowi S. nie po raz pierwszy! Zastępca naczelnego "Super Nowości" przynajmniej czterokrotnie pisał artykuły na zamówienie poprzedniego prezesa firmy w okresie od lipca 2004 do sierpnia 2005 roku. Oto dowody: Wyjmuje z teczki dokument. Na umowie widnieje podpis byłego prezesa Jacka Pięty, którego w swych artykułach S. przedstawiał w wyjątkowo dobrym świetle. Z dokumentu wynika, że 27 lipca 2004 roku S. wziął 1417 złotych z kasy firmy za napisanie "artykułu prasowego". Trzy dni wcześniej w "Super Nowościach" ukazał się tekst o kontraktach, które z powodów proceduralnych przechodzą spółce koło nosa, a tydzień wcześniej - że Resbud się restrukturyzuje i "realizuje szereg inwestycji".

AKT III. PIENIĄDZE

Obrońca: To nie jest przestępstwo. Takie rzeczy w mediach lokalnych zdarzają się często. Nikogo nie dziwi nieformalny cennik, według którego za napisanie odpowiednio przychylnego tekstu należy się od 300 do 1000 złotych. Najważniejsze, że pieniądze nie są przekazywane pod stołem, ale z dochowaniem wszystkich procedur wymaganych prawem.

Dziennikarka z Rzeszowa: U nas zarobki są o wiele niższe niż w mediach ogólnopolskich, dziennikarz zarabia zwykle około 1,5 tysiąca złotych. Jak chce utrzymać rodzinę, musi dorabiać. A tu przecież nie ma innych gazet, w których można by chałturzyć, bezrobocie na Podkarpaciu wynosi ponad 20 procent. Dlatego dziennikarze, jeśli tylko mają taką możliwość, chwytają się rzecznikowania, PR czy nawet "podwójnej wierszówki" wypłacanej przez gazetę oraz sponsora.

Oskarżyciel: Ale chyba zasady etyczne nie zależą od miejsca zamieszkania?

Świadek Stanisław Jurecki, redaktor naczelny zakopiańskiego "Tygodnika Podhalańskiego": Co to w ogóle za argumenty! Zasady są te same dla wszystkich mediów - tak samo nie można się zeszmacać w dużym medium, jak i w gazetce osiedlowej! Poza tym Rzeszów nie jest żadną pipidówą i rynek jest tam całkiem przyzwoity.

Oskarżyciel: Czy często zdarzają się w pańskiej gazecie propozycje korupcyjne?

Stanisław Jurecki: Kiedyś przyszedł do nas biznesmen z walizką pieniędzy, bo wiedział, że się interesujemy budowanym przez niego biurowcem, który stanął niezgodnie z przepisami i był za wysoki. Liczył, że "za drobną opłatą" przestaniemy się nim interesować. Skończyło się na tym, że o sprawie i tak napisaliśmy, i o tym, że próbował nas przekupić też. Teraz propozycje korupcyjne już się nie pojawiają, a dla czytelników jesteśmy bardziej wiarygodni. AKT IV. PROWINCJA I CENTRUM

Oskarżyciel: To chyba najlepszy dowód, że jak ktoś chce, to potrafi. I jeszcze dobrze na tym wychodzi.

Dziennikarka z Rzeszowa: Ale Jacek S. pracował w bardzo dziwnej redakcji. Atmosfera tam przypomina horror. Po całej aferze redaktor naczelny "Super Nowości" nie powiedział ani słowa w obronie Jacka. I choć w dzienniku ukazały się artykuły udowadniające jego niewinność, w ciągu półtora tygodnia wyleciał z redakcyjnej stopki, co dla dziennikarza jest poważnym ciosem. Nie dziwię się zbytnio, jeśli naprawdę chciał sobie dorobić w Resbudzie. W "Super Nowościach" dość często się zdarza, że dziennikarze nie dostają należnych pieniędzy za napisane artykuły, bo nie spodobały się właścicielowi gazety.

Obrońca: Skąd pani to wie?

Dziennikarka: Głównie z opowiadań szeptanych na nieoficjalnych spotkaniach w prywatnych domach.

Obrońca: Szeptanych?

Dziennikarka: Ludzie z "Super Nowości" mają absolutny zakaz rozmowy z kolegami z innych mediów. Typowy przykład: pół roku temu pan z korekty tej gazety wpadł po coś do koleżanki z "Dnia Podkarpacia". Zanim wrócił do swojej redakcji, już w niej nie pracował. "Trzeba było się nie szwendać" - usłyszał na odchodnym. O właścicielu "Super Nowości" i jego pomysłach krążą legendy. Ostatnio ich biuro ogłoszeń wysyłało do samorządów lokalnych oferty, które nie mają nic wspólnego z niezależnością dziennikarską.

Materiał dowodowy: pismo podpisane przez Grażynę Jandę z biura ogłoszeń "Super Nowości" z dnia 28 grudnia 2005 roku. Czytamy w nim między innymi: "Mając na uwadze dotychczasowe kontakty z urzędami z całego Podkarpacia i uwzględniając ich sugestie, proponujemy nową umowę, która gwarantuje: (...) bezpłatne artykuły promujące działalność i osiągnięcia władz samorządu, stały kontakt z dziennikarzem, który będzie się starał reagować jak najszybciej i najskuteczniej na Państwa potrzeby (...)".

Oskarżyciel: Takie patologie zdarzają się nie tylko w pismach lokalnych. Choć gazety należące do dużych koncernów, mające własne kodeksy etyczne są mniej na nie narażone, to jednak korupcja zdarza się wszędzie. Jest ciche przyzwolenie środowiska na rozmaite prezenty wręczane dziennikarzom, chociażby podczas konferencji prasowych. Nikogo nie dziwią drogie telefony czy aparaty fotograficzne. Parę lat temu firma Łada Polska rozdawała dziennikarzom laptopy. Dużą popularnością cieszą się egzotyczne wycieczki połączone z prezentacją jakiegoś produktu. Jeden dzień prezentacji, cztery dni na plaży, z opłaconym przelotem, hotelem i kieszonkowym. Z danych Związku Firm Public Relations wynika, że najbardziej podatni na korupcję, najczęściej sprzeniewierzający się etyce zawodowej są dziennikarze zajmujący się motoryzacją, farmaceutykami, towarami szybko zbywalnymi i polityką. Przyznają to sami dziennikarze.

Świadek Andrzej Skworz, redaktor naczelny branżowego miesięcznika "Press": Znam przypadki korupcji nie tylko w małych gazetkach lokalnych, ale też w największych mediach w Polsce. Nikt nikogo jednak za rękę nie łapie.

Świadek Dominika Wielowieyska, dziennikarka "Gazety Wyborczej" w artykule "Korupcja czwartej władzy": Na wysokich szczeblach najbardziej dochodowe są artykuły, które mają wychwalać jakieś rozwiązanie prawne korzystne dla danej branży czy korporacji. Wtedy ceny sięgają 20 tysięcy złotych za artykuł lub serię publikacji.

FINAŁ. MOWY KOŃCOWE

Oskarżyciel: Artykuł 12. prawa prasowego stanowi: "Dziennikarzowi nie wolno prowadzić ukrytej działalności reklamowej wiążącej się z uzyskaniem korzyści majątkowej bądź osobistej od osoby lub jednostki organizacyjnej zainteresowanej reklamą".

Z opublikowanego dwa lata temu raportu amerykańskiego Instytutu Public Relations o korupcji w mediach wynika, że spośród krajów Unii Europejskiej polscy dziennikarze są najbardziej podatni na korupcję. Wpływ na to mają między innymi zbyt słabe stowarzyszenia branżowe, które - jak Rada Etyki Mediów - średnio się orientują, co dzieje się w środowisku, mała konkurencja między poszczególnymi tytułami, a przede wszystkim słabo egzekwowane prawo. Dziennikarze czują się bezkarni. Mają duże poczucie władzy, a przynajmniej wysoko się cenią, bo 25 tysięcy złotych za cztery artykuły to raczej wysoka stawka. Gdy korupcja wychodzi na jaw, mogą liczyć na jej przemilczenie - dzięki fałszywie pojmowanej solidarności kolegów. Także dlatego, że koledzy też mają na sumieniu a to weekend w ośrodku spa, a to lodówkę od wdzięcznego dilera samochodów. A milczenie mediów przerwać jest najtrudniej.

Obrońca: Po kilku głośnych aferach korupcyjnych jesteśmy skażeni myśleniem, że "wszyscy biorą", więc dziennikarze też - jeśli nawet nie wszyscy, to zdecydowana większość. Tymczasem sondaże CBOS pokazują, że blisko co trzeci Polak wierzy w uczciwość dziennikarzy, a niewiele mniej uważa ich za wiarygodnych. Poparciem tych tez jest znikoma liczba spraw sądowych o korupcję. A już zupełnie irracjonalny jest pomysł, że półtora roku przed emeryturą tak doświadczony redaktor jak Jacek S. pozwoliłby sobie na ryzyko zrujnowania kariery za równowartość kilku pensji.

Na pewno są w środowisku dziennikarskim czarne owce. Ale nie jest to liczna grupa. Przecież pogotowie też nie we wszystkich miastach w Polsce zabijało. W znakomitej większości przypadków ratowało życie. Gdyby problem korupcji w mediach rzeczywiście istniał na wielką skalę, na pewno byśmy o nim wiedzieli. Przed dziennikarzami trudno cokolwiek ukryć.

WYROK

Wzięli? Nie wzięli? Skorumpowani czy nie? To nie "Przekrój" o tym zdecyduje. Minie zapewne sporo czasu, zanim zrobi to sąd. Ale tak naprawdę to od czytelników zależy, jak będzie brzmiał wyrok i jakie będą jego skutki. Bo w mediach czytelnik jest ostateczną wyrocznią. Weźmie - nie weźmie? Kupi - nie kupi? Takie "wyroki" zapadają nie na sali sądowej, ale w każdym kiosku. A że w Polsce ukazuje się regularnie około trzech tysięcy tytułów gazet, jest w czym wybierać.

Milena Rachid Chehab

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)