Osieroceni przez lekarza
Mieszkanka Lubaczowa umarła na skutek powikłań po prostym zabiegu chirurgicznym prowadzonym przez doświadczonego lekarza. Szpital nie wszczął w tej sprawie wewnętrznego postępowania. Jak mogło dojść do tego tragicznego zdarzenia - pyta dziennik "Super Nowości".
11.05.2005 | aktual.: 11.05.2005 09:26
LUBACZÓW
To miał być prosty zabieg usunięcia kamieni żółciowych. 35-letnia mieszkanka Lubaczowa Agnieszka Szpyt miała spędzić w tutejszym szpitalu zaledwie parę godzin. Nikt nie przypuszczał, że doświadczony lekarz popełni podstawowy błąd i przebije pacjentce aortę brzuszną. Po pięciu tygodniach agonii pacjentka zmarła. Jej mąż odpowiedzialnością za śmierć żony obarcza lekarzy. Sprawą zajęła się prokuratura.
- Teraz zostaliśmy sami, bez mojej mamy i teściowej, które zmarły lata temu, a teraz też bez Agnieszki... - mówi smutno Piotr Szpyt, wpatrując się w zdjęcie swej zmarłej małżonki. Półsierotami zostało troje ich dzieci: 4-letni Michałek, 11-letnia Kasia i 14-letnia Ania. Michałek, wyraźnie nie do końca zdający sobie jeszcze sprawę z tragedii, spogląda na zdjęcie i mówi: “O, to moja mama”.
Piotr żałuje, że w ogóle wpadli na pomysł zabiegu. Agnieszka miała kamienie żółciowe od trzynastu lat. Nie sprawiały większych problemów. Czasem zabolało, gdy zjadła coś pikantniejszego. - Agnieszka chuchała na zimne. Bała się, że w przyszłości kamienie mogą doprowadzić do jakichś powikłań. Pomyślałem, że to przecież drobny zabieg, specjalnie wziąłem wolne w pracy, by jej pomóc - wspomina Piotr. 20 marca zjawili się w szpitalu na rutynowe badania. Następnego dnia, tuż po godzinie 9 rano, zaczynał się zabieg. Usunięcie kamieni żółciowych, fachowo zwane laparoskopią, trwa zazwyczaj pół godziny, może 40 minut.
- Ja się później dowiedziałem, prowadzący zabieg ordynator oddziału chirurgicznego przebił igłą aortę brzuszną i żyłę główną dolną. Doszło do gwałtownego krwotoku i zatrzymania krążenia. Lekarze zamiast ratować żonie życie, dalej kontynuowali usuwanie kamieni! - denerwuje się mąż Agnieszki. Jego żona leżała na stole operacyjnym aż sześć godzin. Kobieta wykrwawiała się. Przetaczano jej krew, mimo że w czasie wcześniejszych badań nie ustalono nawet grupy krwi. Dopiero po południu zapadła decyzja o przetransportowaniu pacjentki do szpitala w Lublinie.
- Nie rozumiem, dlaczego nie wezwano helikoptera. Jazda karetką do Lublina trwała prawie trzy godziny! Stan Agnieszki stale się pogarszał. Gdy żona dotarła do Lublina, znajdowała się już w stanie krytycznym. Tamtejsi lekarze dziwili się, że w ogóle przeżyła transport - opowiada Piotr Szpyt.
Mimo lekarskich wysiłków nie udało się uratować życia kobiety. Zmarła po prawie pięciu tygodniach agonii, bardzo cierpiąc. Jeszcze w dniu śmierci żony Piotr Szpyt złożył doniesienie do prokuratury, domagając się ukarania winnych. Ta wszczęła śledztwo z dwóch artykułów Kodeksu karnego: art. 155 “Kto nieumyślnie powoduje śmierć człowieka...” i art. 162, par. 1 “Kto człowiekowi znajdującemu się w położeniu grożącym bezpośrednim niebezpieczeństwem utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu nie udziela pomocy...”. Za oba czyny grozi do pięciu lat więzienia.
Dyrektor lubaczowskiego szpitala Witold Gimlewicz nie chce rozmawiać o sprawie. Twierdzi, że sprawę wyjaśniają teraz inna organa.
- Czy wszczął pan postępowanie wewnętrzne w sprawie śmierci Agnieszki Szpyt?
- A miałem taki obowiązek?
Dyrektor Gimlewicz dodaje, że jest mu bardzo smutno z powodu tragedii, ale dalej przekonuje, że tego typu przypadki statystycznie co pewien czas się zdarzają. Twierdzi, że w Warszawie pacjentka umarła nawet w czasie pokazowego zabiegu znanego profesora dla studentów. Zapewnia, że lekarz prowadzący zabieg na Agnieszce Szpyt jest doświadczonym chirurgiem. Nie zgadza się na robienie zdjęć...
SZYMON JAKUBOWSKI