Orły Helmandu
W afgańskim piekle ostatnią nadzieją NATO są Gurkhowie: niezrównani zdobywcy szańców, serc i umysłów.
29.10.2007 | aktual.: 05.11.2007 10:37
Pod ostrzałem artyleryjskim i w dotkliwym chłodzie Gurkhowie skradają się po pustyni, czekając na rozkaz do ataku. W milczeniu wczołgują się na teren nieprzyjaciela przez most spinający brzegi kanału. Świt nadszedł i minął, a wroga nie widać. Nagle talibowie zaatakowali. Ledwie 12 godzin po rozpoczęciu operacji Palk Wahel (Uderzenie młota kowalskiego), największej od wiosny brytyjskiej ofensywy w Afganistanie, Gurkhowie toczą bój z nieprzyjacielem. Dokoła słychać huk strzałów, kule wzbijają tumany kurzu, nad głową świszczą pociski z granatników. – Padnij! – krzyczy dowódca. Żołnierze pędzą do rowu znajdującego się obok pola makowego, strzelając w stronę drzew, wśród których kryją się talibowie. Z góry dobiega złowrogi szczęk działka pokładowego: to myśliwiec atakuje nieprzyjaciela.
Gurkhowie nie są zaskoczeni oporem – w poświacie cienkiego półksiężyca przeczołgali się z pustyni w okrytą złą sławą „strefę zieloną”: opanowany przez talibów pas żyznej ziemi ciągnący się wzdłuż rzeki Helmand. Wyparci z obu stron przez brytyjskie oddziały z miast Gereszk i Sangin, położonych na dwóch krańcach doliny, talibowie wycofali się do strefy zielonej, chroniąc się w podobnych do twierdzy skupiskach domostw z gliny, stojących wśród pól wysokiego zboża poprzecinanych labiryntem strumieni i rowów melioracyjnych.
Prawie jak w Normandii
– To nie przypomina reszty prowincji Helmand, bardziej wygląda jak gąszcz w Normandii – mówi podpułkownik Jonny Bourne, dowódca Gurkhów, mając na myśli piękny, ale zdradliwy teren, który wojska alianckie zdobywały podczas desantu we Francji w 1944 roku. – Talibowie wiedzą, że na pustyni pokonalibyśmy ich za każdym razem. Ale w strefie zielonej to oni mają przewagę.
Catherine Philp
The Times
Pełna wersja artykułu dostępna w aktualnym wydaniu "Forum"