PolskaOpozycja do psychiatryka

Opozycja do psychiatryka


Decyzja sądu, aby zbadać zdrowie psychiczne lidera PiS, jest polityczno-prawnym skandalem. Wskazuje na chorobę demokracji w Polsce.

Opozycja do psychiatryka
Źródło zdjęć: © AFP

27.06.2011 | aktual.: 27.06.2011 10:56

Podstawowym miernikiem demokracji jest stosunek do opozycji. Jeśli sąd przed wyborami nakazuje zbadanie poczytalności jej przywódcy, a decyzja ta błyskawicznie trafia do mediów, to ma ona charakter szykany, której celem jest zdyskredytowanie reprezentowanego przezeń ugrupowania, a więc zmniejszenie jego wyborczych szans. Jest to jaskrawe łamanie standardów demokracji, przypominające praktyki stosowane przeciw opozycji w czasach komunizmu. Nie chodzi o nieuzasadnione zrównywanie stanu obecnego z totalitarnym systemem, ale o podobieństwo zachowań obrońców status quo III RP do postaw funkcjonariuszy komunistycznej propagandy.

Postanowienie sądu wspiera kampanię pogardy, której celem jest ukazanie opozycji jako patologii. W miejsce debaty mamy wezwania do rozwiązania partii, która jakoby grozi demokracji, otoczenia jej kordonem sanitarnym, hospitalizacji jej przewodniczącego. Kontestator porządków III RP musi być – zgodnie z poglądem do-minujących w Polsce ośrodków – albo człowiekiem niepoczytalnym, albo groźnym ekstremistą. Rzecznicy tych antydemokratycznych postaw mienią się demokracji obrońcami.

Zniszczyć PiS

Od sześciu lat mamy do czynienia z kampanią nienawiści i pogardy wymierzoną w PiS. Pojawiła się ona bezpośrednio po wyborach 2005 r., nasiliła się i trwa po dziś dzień w sumie w niezmienionym kształcie.

W demokracji współczesnej wyłaniane w wyborach rządy są tylko elementem szerszego spektrum władzy, na które składają się również inne wpływowe ośrodki, biznes tudzież kultura kształtowana przez centra opinii społecznej, zwłaszcza media. To ten establishment III RP wystąpił w obronie dającego mu przywileje systemu przeciw kwestionującemu go PiS. Po wyborach 2007 r. w koalicji ze zwycięską PO, która przekształciła się w jego polityczną reprezentację, rozpoczął działania w celu eksterminacji partii Kaczyńskich, czyli realnej opozycji. Chodziło o powrót do stanu rzeczy, kiedy to rządzący i opozycja nie tylko nie różnili się w zasadniczych kwestiach, ale demokrację sprowadzali do spektaklu dla maluczkich, poważne decyzje uzgadniając za jej parawanem.

Rozpoczęła się więc kampania, której celem było odebranie wiarygodności, a w konsekwencji polityczne unicestwienie opozycji, a także personalne skompromitowanie jej przedstawicieli. Zadeklarował to wprost jeden z głównych jej teoretyków i praktyków Janusz Palikot, który za zasługi w tej dziedzinie wykreowany został przez media na znaczącą postać publiczną. Ogłosił, że jego celem jest pozbawienie godności prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Jedną z jego metod było rozpowszechnianie podejrzeń co do jego poczytalności.

Pierwszym etapem dezawuowania PiS było preparowanie wizji policyjnego systemu, jaki partia ta, podobno, stworzyła w trakcie swoich rządów. Wiązać miało się to jakoby z pogwałceniem elementarnych zasad demokratycznego państwa prawa. Te absurdalne zarzuty uniemożliwiły rzeczową dyskusję nad praktyką i bilansem krótkiej kadencji koalicyjnych rządów PiS.

Pomimo zaangażowania wszelkich możliwych sił wspomaganych przez główne media, mimo nieznanej w demokracji praktyki rozliczania rządów poprzedników przez zespół komisji specjalnych i prokuratury nie udało się wytropić żadnych aktów łamania prawa, żadnych przykładów naruszania demokratycznych norm.

Próba ukazania walki z korupcją jako budowy policyjnego reżimu owocowała wskazaniem głównych jego męczenników – skorumpowanego ordynatora, posłanki-łapowniczki i uwikłanej w aferę węglową samobójczyni Barbary Blidy, którą szef komisji zaciekle badającej jej sprawę Ryszard Kalisz uznał za ofiarę „atmosfery” stworzonej w tamtym okresie.

Co znamienne, brak jakichkolwiek realnych podstaw nie zmienił w żaden sposób w kółko powtarzanego i w ten sposób utrwalonego w obiegu publicznym wizerunku represyjnego reżimu, który w czasie sprawowania władzy miał zbudować PiS.

Opozycja na cenzurowanym

Przez całą kadencję PO (poza paroma wyjątkami, gdy władze przypadkiem nastąpiły na odcisk wpływowym środowiskom) dominujące ośrodki opinii publicznej nie zajmowały się analizą działań rządzących, a organizowały nieustającą nagonkę na pozbawioną wpływu opozycję.

Armia dziennikarzy, publicystów, prezenterów, wszelkiej maści kabareciarzy i wesołków żyła wyłącznie z „dowalania” Kaczyńskiemu. Jeden z nich, Kuba Wojewódzki, został właśnie wynagrodzony za swoją działalność lukratywnym kontraktem na zorganizowanie koncertu z okazji polskiej prezydencji w UE.

Fakty nie mają w tej kampanii znaczenia. Niedawno dziennikarka TVN zacytowała wiecowy apel Kaczyńskiego skierowany jakoby do „prawdziwych Polaków”. Błyskawicznie rozpętała się burza. Lidera PiS oskarżano o wszczynanie nienawiści rasowej, o faszyzm, domagano się postawienia go przed sądem oraz delegalizacji jego partii itp. Kiedy jednak okazało się, że Kaczyński nic takiego nie powiedział, nie stało się nic. Sprawczyni zamieszania ani jej telewizja nie poczuły się w obowiązku przeprosić pomówionego, a legion komentatorów i analityków uznał, że wprawdzie słowa takie nie padły, ale przecież intencje Kaczyńskiego są znane, więc wszelkie zarzuty pod jego adresem są prawomocne.

Kto kogo zabił

Dla zilustrowania tego stanu rzeczy warto przypomnieć sprawę napadu na łódzkie biuro PiS, w efekcie którego zamordowany został jeden działacz tej partii, a drugi ciężko ranny. Przez długie lata prawica polska oskarżana była o tworzenie atmosfery nienawiści identycznej z tą, która doprowadziła do zabójstwa prezydenta Narutowicza. W czołowych mediach głównego nurtu w wypowiedziach polityków tak często przywoływana była tamta sprzed blisko wieku zbrodnia, iż można było odnieść wrażenie, że to Kaczyński za nią odpowiada. Kiedy jednak doszło do zabójstwa politycznego, którego ofiarą padł działacz PiS wśród organizatorów kampanii nienawiści wobec tej partii nie pojawił się cień refleksji. Bezpośrednio po morderstwie prowadząca główny serwis TVN oburzała się głównie na ostrą wypowiedź Kaczyńskiego. O łódzkiej tragedii nie słyszymy w ogóle i tylko odniesienia do Narutowicza wyparowały z antypisowskiej propagandy. Za to Blida awansowała w niej do roli pierwszoplanowej męczennicy III RP. „Gazeta Wyborcza”, która przed
dojściem PiS do władzy pisała o powiązaniach Blidy z Alexis, bohaterką afery węglowej, oraz dziwnych transakcjach postkomunistycznej działaczki, zapomniała o tym i oburza się na wiązanie jej z tymi sprawami.

Propagandziści III RP, którzy bez końca mówią o racjonalności i demokracji, zaprzeczają w działaniu zarówno jednemu, jak i drugiemu. W wypadku katastrofy smoleńskiej od początku mieliśmy do czynienia ze zmasowaną akcją oczyszczania rządu z jakiejkolwiek winy, chociaż to do jego obowiązków należało zapewnienie bezpieczeństwa głowie państwa podczas wizyty. Generalskie awanse odpowiedzialnych za nią szefów BOR wyglądają jak manifestacja i dzieją się przy milczeniu głównych ośrodków opiniotwórczych III RP, które z uporem, choć bez żadnej realnej przesłanki, usiłują zrzucić winę na nieżyjącego prezydenta. Wyjściowej, entuzjastycznej aprobacie wszystkich wyjaśnień i posunięć rządu w tej kwestii, choćby urągały one zdrowemu rozsądkowi i elementarnej przyzwoitości, towarzyszy oskarżanie opozycji o „granie tragedią”, jakby nie istniało coś takiego jak polityczna odpowiedzialność za tego typu katastrofy.

W „Uważam Rze” pisaliśmy nieraz o podwójnych standardach infekujących demokratyczną kulturę, które nagminnie stosowane są przez opiniotwórcze środowiska III RP. Niedawne wkroczenie ABW do twórcy witryny AntyKomor.pl zestawić należy z historią bezdomnego Huberta H., który w czasie rządu PiS zatrzymany przez policjantów za robienie burd obrażał ich i przy okazji prezydenta Kaczyńskiego. H. stał się bohaterem mediów, a oskarżenie z urzędu, z którym Lech Kaczyński nie miał nic wspólnego i występował o jego uchylenie, uznane zostało za jaskrawe naruszenie wolności przez prezydenta. Niedawne uruchomienie państwowej Agencji Bezpieczeństwa w celu prześladowania antyprezydenckiej satyry, tak jak i skazanie na osiem miesięcy więzienia (w zawieszeniu) autora wulgarnego, antyrządowego napisu nie wywołuje nawet cienia tamtego oburzenia.

Oskarżenia o wykorzystywanie służb specjalnych czy technik w rodzaju podsłuchów do walki z opozycją, o co ciągle bez śladu dowodu oskarżany jest PiS, stało się faktem w trakcie kadencji PO. W tym jednak ośrodki opiniotwórcze III RP nie znajdują niczego złego.

Środowiska te, a zwłaszcza media, wykreowały wirtualną rzeczywistość, w której nie istnieją najważniejsze problemy kraju, nie debatujemy nad istotnymi dla naszych losów decyzjami, a oburzamy się tym, że Kaczyński posunął się za daleko w krytyce rządzących. W tym celu trzeba było gruntownie zdiabolizować opozycję, a lęk przed nią zaszczepić jako wyznacznik obywatelskiej troski. Antypisowska czarna propaganda zastąpiła również rzeczową krytykę opozycji i refleksję nad jej propozycjami.

W harmidrze nagonki analiza, krytyka i spór polityczny stają się niemożliwe. Zamiast zderzenia racji, które winny być fundamentem demokracji, mamy do czynienia z większością, która za wszelką cenę usiłuje zniszczyć mniejszość, a ta z kolei siłą rzeczy zaczyna bronić się podobnymi metodami. W wojnie tej po jednej stronie wzięła także udział znacząca część polskiego wymiaru sprawiedliwości.

Stronnicza sprawiedliwość

Środowiska prawnicze stanowią istotną część establishmentu III RP. Taka jest rzeczywistość wszystkich demokratycznych krajów. W postkomunistycznej Polsce mamy jednak do czynienia z jednorodnym w miarę establishmentem, który sprawuje quasi-oligarchiczne rządy. Wszystkie choroby współczesnej demokracji są więc w dzisiejszej Polsce spotęgowane. W państwach zachodnich również pojawia się problem rozrostu niekontrolowanej władzy sądowniczej, która uzurpuje sobie coraz dalej idące prerogatywy. W III RP jednak jakość tej korporacji i jej spoistość kreują dodatkowe zagrożenia. PiS, którego jednym z haseł była reforma i otwarcie prawniczej kasty, od początku wszedł z nią w konflikt.

Trybunał Konstytucyjny blokował próby reform w trakcie rządów tej partii, wykraczając daleko poza swoje uprawnienia i sytuując się w pozycji nadparlamentu. Najbardziej uderzającym tego przykładem, charakterystycznym również dlatego, że trybunał występował w sposób ewidentny w obronie swoich korporacyjnych interesów, było zablokowanie ustawy o rozszerzeniu dostępności do zawodów prawniczych.

W III RP sądy z zasady przychylne są prominentom. Liczne procesy, które Adam Michnik wygrywa ze swoimi krytykami, nie tylko dowodzą tej prawidłowości, ale dodatkowo wskazują na problemy, z jakimi boryka się wolność słowa w Polsce. Zakazywanie mówienia o agenturalnej przeszłości Lecha Wałęsy, do której przyznał się on osobiście, i nakładanie drakońskich kar na tych, którzy to robią, jest kolejnym przykładem tego samego. Sądy blokują także informacje na temat pomniejszych postaci związanych z obecnym układem władzy. Stefan Niesiołowski wygrał proces z Elżbietą Królikowską-Awis, chociaż wszystkie dokumenty potwierdzają, że to ona miała rację, opisując zachowanie wicemarszałka Sejmu w śledztwie.

Drugą stroną ochrony, którą cieszą się osoby z establishmentu, jest gorliwość sądów w ściganiu osób kojarzonych z PiS. Po upadku rządu tej partii rozpoczęło się prawne nękanie jego przedstawicieli.

Szczególnym przykładem tego zjawiska było polowanie na Zbigniewa Ziobrę. Nie chciałbym zajmować się meritum sprawy, w której sąd uznał rację skorumpowanego transplantologa, który zostawił w sercu pacjenta fragmenty opatrunku, w efekcie czego najprawdopodobniej nastąpił zgon. Natomiast rujnująca kara, którą sąd nałożył na byłego ministra sprawiedliwości, każąc mu przepraszać G. we wrogich mu mediach i płacić ustalone przez nie, astronomiczne opłaty, była czymś bez precedensu.

Jeszcze bardziej perwersyjny wyrok wydał sąd w sprawie Jacka Kurskiego, który pozwany został przez „Gazetę Wyborczą”. Otóż oprócz normalnej grzywny Kurski miał przeprosić dziennik na jego łamach. Cenę owych przeprosin ustalała… „Wyborcza”. Innymi słowy sąd pozostawił prawo do ukarania Kurskiego jego adwersarzom.

Trwa proces prokuratora Jerzego Engelkinga, który wytoczyła mu Honorata Kaczmarek, żona ściganego przez niego wcześniej Janusza Kaczmarka. Engelking oskarżony jest o ujawnienie jej danych osobistych, które wcześniej publikowała ona w prasie kobiecej.

Szczególny charakter miała kampania przeciw twórcy i szefowi CBA Mariuszowi Kamińskiemu. Do nagonki rozpętanej przez media, zwłaszcza „Wyborczą”, w celu skompromitowania antykorupcyjnego działania PiS skwapliwie włączyła się prokuratura. Gdy ujawniona została afera hazardowa, rozpoczęło się montowanie przeciw Kamińskiemu oskarżenia o działanie podjęte za zgodą prokuratury i sądów. Tuż przed wyborami prokurator ogłosił, że… w niedalekiej przyszłości postawi zarzuty Kamińskiemu. Trudno o bardziej jaskrawy dowód politycznych motywacji działania prokuratury. Są one nie tylko zwyczajnymi szykanami, ich celem właściwym jest kompromitacja jako zamieszanych w przestępczą aktywność osób poświęcających się jej zwalczaniu.

Być może jeszcze poważniejszą sprawą jest skazanie Jarosława Kaczyńskiego za stwierdzenie, że PO dąży do prywatyzacji szpitali. Lider PiS przegrał w trybie wyborczym i musiał odwołać swoje deklaracje. Jest to kolejna uzurpacja sądów i ograniczanie reguł demokracji. Być może Kaczyński nie miał racji, ale wnioski wyciągał z określonych działań i wypowiedzi swoich konkurentów. Ocena jego rozumowania powinna pozostać w rękach wyborców, nie sądów.

Psychiatryczna broń

Sędzia, który skierował Kaczyńskiego do psychiatrycznych biegłych, wcześniej pytał go o stosowanie leków uspokajających. Lider PiS przyznał, że używał ich po katastrofie smoleńskiej, w której zginął jego brat bliźniak. Stało się to pretekstem do badania jego zdrowia psychicznego. Kaczyński oskarżony jest o wypowiedź z 2008 r. Fakt, że dwa lata później, po tragedii osobistej używał leków uspokajających, ma kwestionować jego poczytalność dwa lata wcześniej?

Czy dziś, w dobie powszechnego wspomagania psychiki środkami farmakologicznymi, wszyscy, którzy je stosują, będą poddawani w trakcie procesów ocenom psychiatrów?

Na badania takie kierowani są tylko tacy oskarżeni, co do których występują poważne medyczne przesłanki niepoczytalności, która uniemożliwia pociągnięcie ich do odpowiedzialności. Ocena taka jest więc elementem obrony, możliwością uniknięcia kary.

W wypadku Kaczyńskiego o jego badanie wystąpił człowiek wytaczający mu sprawę, jego wróg, Janusz Kaczmarek. W sposób oczywisty procedura ta ma być sposobem nękania i kompromitacji zgodnie z wypracowanymi od lat metodami szczucia opozycji. Fakt, że w akcję tę włączył się sąd, wzmagać może tylko niepokój o stan demokracji w dzisiejszej Polsce.

Bronisław Wildstein

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)