Oni nie chcą umrzeć z głodu
Jaka kara powinna spotkać właściciela firmy, przez którego kilkudziesięciu inwalidów w Jędrzejowie przymiera wręcz głodem? Od czterech miesięcy z zakładu pracy nie dostają ani grosza. Ich jedynym posiłkiem jest cienka zupka albo szklanka herbaty. Właściciela firmy, który powinien płacić, kompletnie to nie interesuje!
23.02.2004 07:00
W fabrycznych halach zimno jak w psiarni. Tylko w małej kanciapce dmucha grzejnik. Stłoczyło się tu kilkanaście osób. Są głuchoniemi, chorzy na padaczkę, lekko upośledzeni umysłowo, ograniczeni ruchowo. Drżą z chłodu, burczy im w brzuchach, ale nie przerywają protestu. To zdesperowani inwalidzi z Zakładu Pracy Chronionej "Resanus" w Jędrzejowie (Świętokrzyskie) strajkują już 110 dni! Dyżurują w grupach po 12 godzin dziennie. Wierzą, że tylko w ten sposób mogą wywalczyć to, co im się należy.
Ich sytuacja jest dramatyczna. Ostatnie pieniądze z firmy widzieli... w listopadzie zeszłego roku. A i wcześniej, od marca 2003 r. wypłacano im żałośnie śmieszne kwoty - 100, góra 200 zł miesięcznie. - Jesteśmy w szoku. Jak to możliwe, że w firmie wytwarzającej okna stanęła produkcja? Takie zakłady prosperują bardzo dobrze! My dodatkowo mamy mnóstwo ulg. Skąd takie kłopoty? - nie może pojąć Krystyna Pazera (54 l.), przewodnicząca komisji zakładowej "Solidarności", organizatorka strajku, która pracuje jako portier.
Szok pracowników jest zrozumiały. Zakład prosperował dobrze, kiedy nagle w marcu zeszłego roku ograniczono wypłatę pensji. We wrześniu wstrzymano produkcję, a w listopadzie wydano ostatnie pieniądze. Ludzie nie otrzymali ani słowa wyjaśnienia od właściciela. Chcieliśmy z nim porozmawiać. Ale Ryszard Mroczka nie miał na to ochoty.
Tajemniczy właściciel mieszka w Warszawie, a pracownikom z Jędrzejowa nie pokazał się na oczy od... lipca 1995 roku, kiedy to przejął firmę. To niech przynajmniej przeczyta, jak żyją ludzie, których okradł z ich pensji: panią Krystynę Pazerę utrzymuje teraz mąż. Jest inwalidą z I grupą. Przeszedł trzy operacje kręgosłupa. - Dzięki Bogu ma 600 zł renty - wznosi oczy do nieba. Schorowanym rodzicom pomagają dwie córki. Starsza przynosi im obiady z pracy. Mięsa nie jedzą. Nie ma mowy o wędlinie, serze. Na co dzień jest chleb z margaryną i dżemem. Jej kolega, Antoni Kałka (48 l.), przyszedł w piątek do zakładu załamany. Rano dostał pismo, w którym spółdzielnia mieszkaniowa chce pozbawić go członkostwa i eksmitować z mieszkania. Wszystko przez brak pieniędzy. Ale co ma zrobić, jeśli od tylu miesięcy nie otrzymuje pensji? Jak robić opłaty, skoro na życie nie ma?! Pan Kałka jest głuchoniemy. Ma dwie córki, żonę. Nikt z nich nie pracuje. Wręcz głodują. Od czasu do czasu jeżdżą do rodziny na wieś, przywożą trochę
ziemniaków, marchewek, jajek. Dzięki temu jeszcze nie pomarli z głodu.
W podobnej sytuacji jest 23 pracowników "Resanusa".
Małgorzata Gacek