Okulistka, która przejrzała
To nie jest pobożne opowiadanie o objawieniach Matki Bożej z Guadalupe. Historia tilmy Juana Diego pełna jest sensacyjnych wątków. „Objawienie” Didiera van Cauwelaerta właśnie trafiło do księgarń.
Od czasu sukcesu „Imienia róży”, kasowej powieści Umberta Eco, rozmaici pisarze sięgają w swojej twórczości do tematów z historii Kościoła i chrześcijaństwa. Szczególnie tych osnutych legendą, bądź budzących kontrowersje, gdzie fantazja autora może wiele dopowiedzieć. Na przykład David Camus, wnuk sławnego Alberta Camusa, napisał „Rycerzy królestwa”, przygodową fabułę opartą na domniemaniach dotyczących poszukiwań drzewa Krzyża Świętego. Na tle tej produkcji wyróżnia się „Objawienie” Didiera van Cauwelaerta.
Powieść skupia się na potwierdzeniu cudowności tilmy, indiańskiej tuniki Juana Diego, któremu objawiła się Matka Boża w Guadalupe, tuż przed jego kanonizacją. To XVI- -wieczne okrycie, przechowywane jest w bazylice w Meksyku. W odbitych na materiale z włókien agawy oczach Madonny widać postaci świadków objawienia – dokładnie tak jak w oku ludzkim. Nathalie Krenz, wybitna francuska okulistka, zostaje poproszona przez kard. Damiano Fabianiego, „adwokata diabła” w procesie kanonizacyjnym, właśnie o ekspertyzę oczu wizerunku. Ogląda je przez oftalmoskop i stwierdza, że są... oczami żywego człowieka. Przez to uznaje ich cudowność. Ten fakt zmienia życie okulistki. Poświęca się przeszczepom sztucznej rogówki w Meksyku. Można powiedzieć, że to jej jakieś „nienatrętne nawrócenie”. Dotarła do prawdy o sobie, odkryła potrzebę autentycznego służenia innym.
Książka nie jest wolna od typowych dla tego rodzaju sensacyjnych fabuł stereotypów. Środowisko kardynałów, biorących udział w wyniesieniu na ołtarze Juana Diego, jest grupą ludzi żądnych kariery, oziębłych religijnie, próbujących manipulować papieżem. Większość purpuratów to czarne (choć inteligentne) charaktery. (Nasuwa się pytanie: jak tyle lat przetrwał Kościół, którym kierują ludzie nastawieni wyłącznie na własne, a nie Boże sprawy?) Może irytować przesadnie jednokolorowe kreślenie typów ludzkich. Nathalie – główna bohaterka – ma wszystkie cechy, na których tle przemawia prawdziwość objawienia. To ateistka, Żydówka, racjonalistka. Są i inne, modne tropy. Jeden z badaczy tilmy (Kevin, nukowiec z NASA) przejawia skłonności homoseksualne, co do akcji niewiele wnosi, choć pewnie komplikuje życie bohatera. Ale poza tym to książka dobrze napisana i – co ważne – skłaniająca do refleksji. Czytając ją, zastanawiamy się nad fenomenem bycia świętym.
Interesująco, choć może niezbyt poprawnie z punktu widzenia teo- logii, pokazany został św. Juan Diego (niektórzy do dziś uważają, że to postać legendarna, autor uznaje jego istnienie), umieszczony w „piekle samotności”.
Powieść skłania też do uświadomienia sobie potrzeby jasnego widzenia tego, co w życiu najważniejsze. Nieprzypadkowo bohaterką jest okulistka badająca oczy, metaforycznie – jakość postrzegania świata. Świetne są opisy Meksyku i bazyliki z Matką Bożą z Guadalupe. Didier van Cauwelaert sensacyjną, wyspekulowaną opowieścią jednak przybliża nas do Tajemnicy. Szkoda tylko, że w najbardziej ekscytującym momencie zostajemy sami.
Didier van Cauwelaert, „Objawienie”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2006. Tytuł: Fikcyjne postacie mówią prawdę
Rozmowa z Didierem van Cauwelaertem, francuskim pisarzem, dramaturgiem, scenarzystą laureatem m. in. nagrody Goncourtów i Moliera.
Barbara Gruszka-Zych: Pracuję w piśmie katolickim, więc zapytam: czy jest Pan wierzący?
Didier Van Cauwelaert: – Tak, ale swobodnie wierzący. Wiara jest owocem moich uczuć, ducha krytycznego, moich wyborów. Czuję się chrześcijaninem, ale nie jestem pewien, czy chrześcijaństwo przyznałoby się do mnie.
W jakim stopniu w Pana książce prawda miesza się ze zmyśleniem?
– Często najpierw wymyślam postaci i wydarzenia, a potem je sprawdzam w dokumentach. Powieściopisarz musi zbierać wszystkie informacje na dany temat, zarejestrowane nawet mimochodem, a potem pozwala pracować intuicji, daje żyć swoim postaciom. Wszystko, co dotyczy badań i odkryć tilmy, jest rzeczywiste. Tylko opowiadają o tym fikcyjne postacie.
Był Pan w Meksyku i Watykanie?
– W Meksyku dwa razy. Kiedy napisałem już pewne fragmenty „Objawienia”, pojechałem je zweryfikować. Żeby oglądać Meksyk oczami moich już istniejących bohaterów. Wszedłem w skórę Nathalie i uznałem, że to okropne, brutalne miasto, pełne macho, nie znalazłem w nim nic bliskiego. Kiedy wróciłem tam już jako „ja”, zobaczyłem, że to miejsce stworzone dla mnie. Ale nie dla niej. W Watykanie wślizgnąłem się w skórę starych kardynałów i usiłowałem się poczuć jak u siebie. Zwiedzałem go pod prąd kierunku zwiedzania, żeby być samemu. Byłem w miejscach, do których nie wpuszcza się turystów.
Dlaczego Pański Juan Diego nie chce być świętym?
– Ta moja koncepcja to wyraz refleksji na temat jego postaci. Od swojej śmierci jest więźniem oddawanej mu czci. Uważa, że nie zasługuje na świętość. Dlatego czuje się jak w piekle. Te 20 milionów pielgrzymów zdąża do niego prosić o łaski, a on czuje, że sam nie może nic im dać. Jest też więźniem swojej miłości do żony. Raj, który obiecali mu chrześcijanie hiszpańscy, nie spełnił się, nie spotkał jej po śmierci. Juan Diego nie chce kanonizacji, bo wtedy zostanie na ziemi jako więzień swojej aureoli. Wszyscy wielcy święci zachowywali podobną skromność jak Juan Diego, nie chcieli oddawania im czci. Można wspomnieć Bernadettę Soubirous, Katarzynę Labouré, Ojca Pio... Być może po tej zawziętej skromności można rozpoznać świętego?
Dobrze, że Pana bohater został kanonizowany?
– Biorąc pod uwagę narzekania na świętość, które włożyłem w jego usta, to nie była dla mnie dobra wiadomość. Za to ja byłem zadowolony. To było duże zwycięstwo jednego człowieka – Jana Pawła II. To on w 1991 r. przeprowadził jego beatyfikację, a 10 lat później udało mu się doprowadzić do kanonizacji. Wyniesienie na ołtarze Juana Diego było istotne z perspektywy jego kultu maryjnego. Poza tym ten święty to przedstawiciel najniższej kasty Meksykanów – Indianin. Kibicowałem zmaganiom Papieża. Miał przeciw sobie w łonie Kościoła ludzi, którzy nie chcą przyjąć do wiadomości cudów i, niestety, tych wierzących, którzy mają przekonania rasistowskie.
Czy dał Pan „Objawienie” Janowi Pawłowi II?
– Mój przyjaciel przekazał książkę Papieżowi. Po jakimś czasie dostałem list od sekretarza Ojca Świętego, który pisał, że Papież książkę przeczytał, ale zarzuciłbym sobie nieskromność, gdybym powoływał się na treść listu.
Czy nie chciał Pan napisać dalszego ciągu? Jak Nathalie żyje po otrzymaniu dowodu na istnienie cudu?
– Powieść powstała przed kanonizacją, może po niej powinien powstać dalszy ciąg.
Chętnie bym przeczytała...
– To powód, żeby go napisać.
Barbara Gruszka-Zych