Okno w oku

Oczy mogą nam wiele powiedzieć o stanie naszego zdrowia. Widać w nich m.in. anemię, choroby nerek, cukrzycę, a nawet początki choroby Alzheimera.

To nie pochwała irydologii. Naukowych dowodów na to, że – jak przekonują jej zwolennicy – z podzielonej na sektory tęczówki można wyczytać, co dolega konkretnym narządom, wciąż nie ma. Ale o tym, że po określonych zmianach wyglądu różnych części oka można poznać niektóre choroby, lekarze wiedzą nie od dziś. – Oko daje unikatową możliwość obejrzenia krążenia krwi wewnątrz organizmu; to także zakończenie centralnego układu nerwowego. Dlatego tak wiele chorób ogólnych i neurologicznych daje objawy na dnie oka, czyli w jego tylnej wewnętrznej części, tam, gdzie jest siatkówka, tarcza nerwu wzrokowego i plamka żółta – wyjaśnia prof. Zbigniew Zagórski z Katedry Okulistyki Akademii Medycznej w Lublinie. I dodaje, że jeśli chodzi o tęczówkę, owszem, to i owo można w niej dostrzec: mianowicie rozrastające się nowe naczynia krwionośne – jeden z objawów towarzyszących m.in. cukrzycy i nadciśnieniu. – Ale z irydologią nie ma to akurat nic wspólnego.

A inne przykłady fachowego „czytania z oczu”? W żółtaczce, poza skórą i błonami śluzowymi, także oko przybiera specyficzny kolor. Obrzęk tarczy nerwu wzrokowego może wskazywać na guz mózgu. Z kolei anemia, białaczka, kiła czy AIDS mogą uszkadzać naczynia siatkówki. Nic więc dziwnego, że jej wygląd interesuje nie tylko okulistów, ale i lekarzy innych specjalności. – To dlatego, że przy użyciu przyrządu zwanego oftalmoskopem, na dnie oka można szybko i nieinwazyjnie obejrzeć drobne naczynia tętnicze i żylne – mówi prof. Andrzej Januszewicz z Kliniki Nadciśnienia Tętniczego Instytutu Kardiologii w Aninie. Ich obraz odzwierciedla stan innych drobnych naczyń m.in. w nerkach, sercu i mózgu. Badanie dna oka to dla lekarza źródło informacji o zmianach charakterystycznych dla nadciśnienia tętniczego czy cukrzycy, bo choroby te uszkadzają tętniczki. W zaawansowanym stadium naczynia pękają, a w siatkówce tworzą się ogniska krwotoczne. – W zależności od objawów lekarz może ocenić stopień zaawansowania nadciśnienia
tętniczego jak również śledzić skuteczność leczenia, czyli jak obniżenie ciśnienia krwi wpływa na cofanie się zmian widocznych w siatkówce – tłumaczy prof. Januszewicz.

Ale w przeciwieństwie np. do Stanów Zjednoczonych czy Wielkiej Brytanii, gdzie badanie dna oka, zwłaszcza u chorego z nadciśnieniem tętniczym, jest wykonywane rutynowo podczas wizyty u lekarza, u nas przeprowadza się je tylko w uzasadnionych przypadkach – i to głównie u okulisty. Nie widnieje ono wśród podstawowych badań zalecanych pacjentom z nadciśnieniem.

Jeszcze kilka lat temu przykładano do niego dużą wagę, tłumaczy profesor Januszewicz, właśnie ze względu na możliwość oceny stanu tętniczek. Obecnie uważa się, że metoda jest zbyt subiektywna w ocenie. – Uznano, że lekarz posiada zbyt dużą dowolność w interpretacji obrazu zmian naczyniowych. Przydatne byłyby ujednolicone kryteria oceny. Problem ten dotyczy zwłaszcza rozpoznawania najwcześniejszego stadium choroby nadciśnieniowej, kiedy trudno jest odróżnić stan prawidłowy od bardzo wczesnych zmian naczyniowych.

Pierwsze niepokojące sygnały mogą pojawiać się na dnie oka ze sporym wyprzedzeniem, dzięki czemu można odpowiednio wcześnie wykryć predyspozycje do różnych chorób, choć nie dają one jeszcze żadnych innych objawów. Potwierdzają to m.in. zapoczątkowane w latach 90. badania dr. Tiena Yin Wonga z australijskiego Center for Eye Research na Uniwersytecie w Melbourne (ich wyniki opublikowały m.in. „New England Journal of Medicine”, „British Medical Journal”, „Journal of the American Medical Association” i „Lancet”). Wong zgromadził i przeanalizował pod kątem najdrobniejszych zmian w siatkówce tysiące zdjęć dna oka (wykonuje się je specjalnym aparatem podłączonym do wziernika) osób w wieku od 50 do 70 lat, które poddano potem kilkuletniej obserwacji. Jak twierdzi, udało mu się w ten sposób oszacować ryzyko pojawienia się problemów ze zdrowiem, m.in. zastoinowej niewydolności serca czy udaru, nawet do 10 lat naprzód. Z jego inicjatywy ruszyło niedawno w Melbourne Retinal Vascular Imaging Centre, w skrócie RetVIC,
nowoczesne centrum diagnostyczno-badawcze, które gromadzi i analizuje zdjęcia dna oka chorych nie tylko z Australii (badacz zachęca specjalistów z całego świata do nawiązania współpracy). Jest to możliwe dzięki specjalnemu programowi komputerowemu, który na podstawie fotografii siatkówki mierzy m.in. średnice naczyń w oku, ich proporcje (żyłki powinny być tylko nieznacznie szersze od tętniczek) i wyłapuje niepokojące objawy. Jak przekonuje Wong, to nowoczesna technika, która umożliwia bardziej dokładne niż dotychczas oszacowanie zagrożenia daną chorobą.

Prof. Zbigniew Zagórski z Akademii Medycznej w Lublinie nie ma co do tego wątpliwości. Jak mówi, podobnie nowoczesne metody moglibyśmy stosować i u nas. Już od 5 lat przy Klinice Okulistycznej w bawarskim Erlangen działa Talkingeyes, program badań przesiewowych, dzięki któremu co roku tysiące pacjentów dowiaduje się, czy grożą im choroby serca albo udar mózgu. Tak samo jak w Melbourne i tu diagnoza polega na robieniu zdjęć dna oka specjalną kamerą i ocenianiu ryzyka.

Prof. Zagórski, który w Erlangen był wielokrotnie i bardzo dobrze zna szefa tego projektu prof. Georga Michelsona (obydwie placówki współpracują ze sobą od lat, m.in. w badaniach nad jaskrą), przyznaje, że wielokrotnie dostawał propozycje włączenia się do Talkingeyes. – Problem w tym, że w grę wchodzą komercyjne zasady. Takie badanie pacjent opłaca z własnej kieszeni – w Niemczech kosztuje ono ok. 70 euro. Gdyby udało się podobne centrum otworzyć u nas, można by ten koszt obniżyć do 50–60 zł. Mamy odpowiedni sprzęt – najnowszą cyfrową kamerę, program do opracowywania zdjęć – i przeszkolonych ludzi. Brakuje tylko zaplecza finansowego.Talkingeyes wprowadzają właśnie u siebie Szwajcarzy i Austriacy. Swój potencjał lubelska Katedra Okulistyki wykorzystuje na razie do prowadzenia pilotażowych badań przesiewowych w kilku lokalnych poradniach cukrzycowych (chodzi o jak najwcześniejsze wykrycie tzw. retinopatii cukrzycowej – choroby siatkówki, która nieleczona prowadzi do ślepoty).

Tymczasem z innego powodu oko wzięli pod lupę także naukowcy z Brigham and Women’s Hospital w Bostonie. Niedawno, na kongresie poświęconym chorobie Alzheimera, zespół pod kierownictwem dr. Lee Goldsteina zaprezentował prostą metodę wykrywania w nim najwcześniejszych – jak się wydaje – oznak tej choroby. Chodzi o złogi beta-amyloidu, specyficznego białka, które zamiast się rozpuszczać, odkłada się w nadmiarze w mózgach i – co potwierdziły badania – także w oczach osób cierpiących na to schorzenie.

Trzy lata temu badacze z Bostonu zamieścili w „Lancecie” wyniki swojego eksperymentu: mózg i soczewki pobrane od kilku zmarłych na Alzheimera porównali z próbkami pochodzącymi od osób, u których schorzenia nie stwierdzono. U chorych na Alzheimera beta-amyloid odłożył się na soczewce w charakterystyczny sposób, przypominający nieco związaną z wiekiem zaćmę.

Jednak według naukowców zmiany zwiastujące Alzheimera nie pogarszają wzroku i nie dają się wykryć podczas rutynowego badania u okulisty. Dlatego użyli innej metody, w skrócie zwanej DLS (od ang. dynamic light scattering, czyli dynamiczne rozpraszanie światła, stosuje się ją m.in. do badania białek). Patologiczne złogi beta-amyloidu widać po naświetleniu oka laserem na podczerwień – zawierająca je soczewka inaczej rozprasza promieniowanie podczerwone. To jeden z pierwszych sygnałów istnienia choroby, zanim zacznie ona dawać inne objawy – twierdzą naukowcy.

To ważne, bo choć wciąż jest nieuleczalna, wywołane nią zmiany w mózgu można opóźniać – pod warunkiem, że zacznie się to robić jak najwcześniej. Dziś Alzheimera można stwierdzić z całkowitą pewnością dopiero po śmierci pacjenta: nie ma jak dotąd badania, które pozwoliłoby zobaczyć amyloidowe blaszki i zniszczone neurony w mózgu bez zajrzenia do jego wnętrza (specyficzne zmiany odkrył w 1906 r. podczas sekcji mózgu pewnej kobiety niemiecki neurolog Alois Alzheimer). Według badaczy, tą techniką w przyszłości będzie można nie tylko wcześnie wykrywać chorobę, ale i śledzić, jak organizm pacjenta reaguje na leczenie. Laserowa metoda to efekt współpracy naukowców z Bostonu z dr. Rafatem Ansari z należącego do NASA Glenn Research Center. Badacz, który specjalizuje się w inżynierii biomedycznej, wraz z zespołem pracuje nad wielofunkcyjnymi goglami, przeznaczonymi do monitorowania zdrowia astronautów. Ale nie tylko – urządzenie ma być dostępne także zwykłym śmiertelnikom. Gogle, wyglądem przypominające noktowizor,
zawierają m.in. wspomniany laser na podczerwień.

Początkowo wynalazek miał służyć tylko do badania oczu (promieniowanie, jakiemu astronauci są poddawani w kosmosie, przyczynia się np. do rozwoju zaćmy), ale ostatecznie zdecydowano się poszerzyć jego możliwości o czujniki do mierzenia poziomu glukozy i cholesterolu w płynie łzowym, a w części dotykającej czoła umieszczono m.in. termometr i elektroencefalograf (EEG) do badania ewentualnych zmian chorobowych w mózgu, takich jak np. guzy, krwiaki czy obszary niedotlenienia.

Oko jest oknem do wnętrza ludzkiego ciała. Powinniśmy ten fakt w pełni wykorzystać – mówi dr Ansari i nie wyklucza, że w przyszłości będzie można wykrywać w oku także wczesne objawy innych chorób, np. Parkinsona czy Creutzfeldta-Jakoba. Jego zdaniem gogle powinny zainteresować wszystkich tych, którzy chcieliby się regularnie badać bez wychodzenia z domu (wyniki będzie można przesłać lekarzowi przez Internet). Wynalazek ma szansę trafić na amerykański rynek za ok. 5 lat.

Grażyna Morek

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)