Ojciec: wyzywanie dzieci to norma, żona dostaje przy okazji
Przed leszczyńskim sądem stanął 51-letni Mirosław M. Jego żona po dziesięciu latach małżeństwa przerwała w końcu powtarzającą się prawie każdego dnia gehennę. Oskarża męża o fizyczne oraz psychiczne znęcanie się nad nią i ich dwoma synami. Mężczyzna nie przyznaje się do winy.
24.09.2009 | aktual.: 24.09.2009 11:22
– Mirosław od początku nie stronił od alkoholu. Kiedy nie pije, to jesteśmy wzorowym małżeństwem. Jednak w ciągu ostatnich 10 lat na palcach jednej ręki można policzyć dni, kiedy mąż był trzeźwy – wyznaje Anna M. – Bije nas, wyzywa i grozi, że „mnie i tych idiotów pozabija”. Wiem, że jest nieobliczalny i boję się, że któregoś dnia zrealizuje swoje groźby. Kilka razy biegał już po mieszkaniu z nożem, a ostatnio nawet zaczął spać z tasakiem.
Prokuratura oskarża Mirosława M., że od początku 1999 roku do lutego 2009 roku fizycznie i psychicznie znęcał się nad członkami rodziny. Do lutego, bo właśnie wtedy kobieta postanowiła pójść na policję i powiedzieć prawdę. Wyjaśnienia składali również synowie. Mogli skorzystać z przysługującego im prawa i nie obciążać ojca, ale chcą, by zakończył się rodzinny koszmar, w którym żyją od wielu lat.
– Pije od kiedy pamiętam. Wciąż wyciąga od nas pieniądze i jest przy tym tak natarczywy, że dajemy, aby się po prostu odczepił. Ostatnio, kiedy mama nie chciała mu dać, zaczął ją szarpać. Stanąłem w jej obronie. Wziął wtedy siekierę i ruszył w moją stronę. Na szczęście mu ją wyrwałem – tłumaczy Arkadiusz, młodszy z synów. – Wcześniej atakował mnie już przyrządem do ubijania kotletów i toporkiem kuchennym. Jesteśmy tak jakby jego „niewolnikami”. Ciągle się nas czepia. Nie podoba mu się nawet, że pies leży nie tam, gdzie jego zdaniem powinien.
Mężczyzna nie przyznaje się do znęcania nad najbliższymi. Z notatek dzielnicowego, który przeprowadzał rozmowy z sąsiadami wynika, że Mirosław M. nigdy nie ubliżał i nie bił członków rodziny przy osobach trzecich. Współlokatorzy nie mogli nawet słyszeć awantur, bo rodzina zajmuje mieszkanie na poddaszu kamienicy i ani obok, ani pod nimi nikt inny nie mieszka. Mirosław M. próbował się leczyć. Żona zapisała go nawet do klubu, ale skończyło się na kilku wizytach. Biegli skierowali go nawet na leczenie ambulatoryjne, ale nie wywiązuje się z tego obowiązku.
– Ojciec mówi, że nie ma problemu z alkoholem. Twierdzi, że pije, bo chce i lubi. Mama wiele razy zastanawiała się, czy nie pójść na policję.
Oskarżony problemu nie widzi. Twierdzi, że jest po prostu surowym ojcem. Bije psa? Przecież każdy wie, że jak się zwierzęcia nie wyzwie i czasem nie walnie, to nie będzie słuchać. Nigdy nie szarpał żony. Tylko ją „odstawiał na bok”, żeby utorować sobie drogę do synów.
– Nad rodziną też się nie znęcam. To, że ich wyzywam, to jest przecież normalne, a żonie się dostaje przy okazji – wyjaśniał Mirosław M. – Synowie, to są już stare barany i wygląda na to, że chcą mnie ustawić. Ja się ustawić nie dam. Takie ustawianie zaczyna się, kiedy kupię sobie piwko. Wtedy mówią mi, gdzie mam siedzieć i że mam się nie odzywać. Denerwuję się i wyzywam, to przecież mój dom.
Po kolejnym odroczeniu sprawy, Mirosław M. miał usłyszeć wyrok we wrześniu. Rozprawa nie odbyła się jednak z powodu choroby sędziego, który prowadzi postępowanie. Toczący się równolegle proces rozwodowy z wnioskiem o wymeldowanie tyrana, który Anna M. złożyła w lutym, również ciągnie się miesiącami.