PolskaOdsysanie kliniczne

Odsysanie kliniczne

Roman Jagieliński znalazł idealny sposób na zaspokojenie politycznych aspiracji: przed wyborami szuka możnego protektora, po wyborach go opuszcza i zaczyna "odsysanie" ludzi z innych partii. Właśnie skończył "odsysać" i wchodzi w nowy cykl - pisze "Gazeta Wyborcza".

13.05.2004 | aktual.: 13.05.2004 08:06

Jagieliński lubi być prezesem. Prezesuje: Towarzystwu Inicjatyw Gospodarczych i Edukacyjnych; Radzie Głównej Zrzeszenia Ludowych Zespołów Sportowych; stowarzyszeniu Szwadron Jazdy RP oraz Polskiemu Związkowi Jeździeckiemu. Do niedawna był też prezesem Związku Sadowników Polskich. No i przede wszystkim jest szefem kanapowej Partii Ludowo-Demokratycznej oraz Federacyjnego Klubu Parlamentarnego - informuje gazeta.

Był czas, że Jagieliński uchodził za polityka bezkompromisowego. Jako wicepremier i minister rolnictwa z PSL w rządach Oleksego i Cimoszewicza (1995-97) próbował zreformować rolnictwo. Mówił to, czego inni ludowcy słyszeć nie chcieli - że mikroskopijne gospodarstwa nie mają racji bytu. Zapłacił za to utratą stanowiska, a jego tekę objął Jarosław Kalinowski (zaliczany do frakcji "małorolnych") - przypomina dziennik.

To był kres marzeń Jagielińskiego o prezesurze w PSL, o którą rywalizował z Waldemarem Pawlakiem. W wyborach 1997 r. wykorzystał jeszcze listy Stronnictwa, by dostać się do Sejmu. Szybko jednak wystąpił z PSL, a na początku 1998 r. założył PLD. Nie miał ludzi. "Zbudujemy klub na zasadzie +odsysania+ PSL" - oświadczył. W kadencji 1997-2001 nie udało się, ale tego patentu Jagieliński nie porzucił - pisze "Gazeta Wyborcza".

Przed wyborami 2001 r. PLD zawarła porozumienie z Millerem i Jagieliński wystartował z listy SLD. W Piotrkowie Trybunalskim zebrał ponad 15 tys. głosów. Musiał mieć satysfakcję, bo pokonał lidera listy PSL (a dzisiejszego szefa partii) Janusza Wojciechowskiego (10 tys. głosów) oraz Stanisława Łyżwińskiego z Samoobrony (9 tys.) - podkreśla gazeta.

Na tym jednak sukcesy się skończyły. Wymieniano Jagielińskiego jako kandydata na ministra rolnictwa, ale stanowisko znów sprzątnął mu Kalinowski. Dostał od SLD niewiele - ledwie funkcję wiceszefa sejmowej komisji gospodarki. Żalił się, że w tej sytuacji ludzie szybko zapomną o jego PLD. "Nie mogę zabrać głosu w Sejmie jako przedstawiciel klubu SLD, ponieważ muszę czekać w kolejce, a kolejka jest długa" - narzekał w rozmowie z "Expressem Bydgoskim" - pisze dziennik.

Zaczął więc działać. W marcu 2002 r. opuszcza klub Sojuszu, "odsysa" z Samoobrony posła-detektywa Krzysztofa Rutkowskiego i obaj zakładają koło poselskie PLD. Kontynuuje "odsysanie" i nadal wspiera rząd Millera (który dzięki temu ma w Sejmie większość). Było co "ssać". W SLD przybywało niechcianych i sfrustrowanych. Z Samoobrony odchodzili ci, którym nie odpowiadał dyktat Leppera. A Jagieliński zacierał ręce i brał, kogo się dało, bez względu na reputację - np. Mariusza Łapińskiego i Andrzeja Jagiełłę. Na początku tego roku miał już 15 posłów, mógł więc świętować założenie klubu FKP. Dziś należy do niego 17 posłów - dziewięciu z Samoobrony, sześciu z SLD i dwóch z PSL - wylicza "Gazeta Wyborcza". (PAP)

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)