Odśpiewać hymn, założyć start-up. Polska szkoła nie ma startu
- Jesteśmy jak primadonny. To my rządzimy szkołami i żaden polityk z Helsinek nie będzie nam mówił, co mamy robić - mówią fińscy nauczyciele o swojej pracy w Turku, Kotce i Espoo. W Polsce jest dokładnie na odwrót: nauczycielki boją się pani minister, rodziców, dyrektorki i koleżanek. Dlatego polska szkoła - oparta na strachu i braku zaufania - długo jeszcze nie będzie tak dobra, jak fińska.
Olli Vallo to niezwykły nauczyciel. Niezwykły w tym sensie, że jest nauczycielem z Finlandii.
Uczył muzyki w szkole podstawowej w Espoo. - Śpiewaliśmy piosenki, albo dzieci grały na perkusji, na fletach, czasem na gitarach i ukelele - mówi, gdy spotykam go w Gdańsku w czasie konferencji edukacyjnej. - Siadałem za pianinem, grałem melodię, a klasa śpiewała. Starałem się śpiewać z nimi współczesny pop i nadążać za ich gustem, ale zbyt szybko się zmieniał. Gwiazda jednego tygodnia w następnym była już niemodna.
Vallo uznał, że lekcje, gdzie dzieci trochę pośpiewają i może pograją na bębenkach i fletach, to zdecydowanie za mało.
- Nie chciałem, żeby jedynie śpiewali odtwórczo piosenki innych - mówi Vallo. - Chciałem, żeby byli bardziej kreatywni, żeby zrozumieli czym jest struktura muzyki, czym jest kompozycja i proces tworzenia.
W szkole Vallo dalej akompaniował dzieciom na pianinie i gitarze, a w wolnym czasie pracował nad programem komputerowym SongHi, żeby nawet te dzieci, które nie grają na instrumentach, mogły napisać same muzykę. Stworzył muzyczną platformą edukacyjną, na której można komponować utwory i dzielić się nimi z koleżankami.
Program został wprowadzony do kilkuset fińskich szkół. A sam Vallo stwierdził, że bardziej niż uczenie, pociąga go tworzenie programów edukacyjnych. Jest współzałożycielem firmy Kokoa Standard, która przygotowuje aplikacje edukacyjne do nauki czytania, liczenia czy programowania o tak barwnych nazwach, jak Unio, Seppo czy VizuVizu.
Witajcie w Finlandii, w kraju w którym zachęca się nauczycieli, żeby byli kreatywni, odważni i samodzielni. I odpowiednio im się za to płaci. Finowie uważają bowiem, że edukacja jest ich najlepszym zasobem naturalnym, lepszym nawet niż drewno używane w fińskich tartakach.
W szkole chodzimy w kapciach
W szkole podstawowej Tahvion koulu w Raisio na przedmieściach fińskiego Turku, przytulnym domku z drewna, uderzyło mnie najpierw, że dzieci chodzą w kapciach bądź crocsach. W końcu szkoła to drugi dom, a w domu nie biegamy przecież w butach. Chcemy czystości.
Druga rzecz: klasa była bardzo mała. Na lekcji angielskiego była raptem ośmioosobowa grupa (połowa klasy).
I wreszcie: dzieci używały tabletów. Nauczycielka, Heli Kivelä, wyciągnęła je z szafki i rozdała. Wyglądało to tak: jedna grupa odgrywała tradycyjne scenki w restauracji z kelnerem i klientem zamawiającym po angielsku dania z karty. “Would you like something to drink?”. Ale druga grupa filmowała to ćwiczenie na tabletach.
Nauczycielka powiedziała mi, że jej zdaniem taka “zabawa” z tabletem też rozwija dzieci. A poza tym, taki film z lekcji może trafić do portfolio dziecka i rodzic może w domu zobaczyć online, jak pociecha zamawia dania po angielsku. Służy do tego specjalny portal - Wilma - za pomocą którego szkoła kontaktuje się z rodzicami.
Częścią sukcesu fińskiej szkoły jest ogromne zaufanie rodziców do nauczycieli. Ojcowie i matki wierzą, że ich dzieci są w dobrych rękach. Rodzice wzywani są do szkoły nie tylko, gdy ich dziecko narozrabia. Po prostu mają indywidualne spotkania, by porozmawiać o rozwoju ich pociechy.
Zastanawiałem się jednak, czy to dobrze, że w epoce wszędobylskich ekranów, dzieci widzą je także na lekcjach. Oli Vallo: - Zakazywanie tabletów czy laptopów w szkole nie ma sensu. Wolimy nauczyć dzieci, jak korzystać z nich mądrze, jak robić z nich sensowny użytek. Gdzie ta nauka ma się odbywać, jak nie w szkole, w bezpiecznych warunkach, pod okiem nauczycielki? Świat idzie do przodu. Inaczej zdobywamy dziś informację, inaczej ją przyswajamy. Coraz więcej jest gier edukacyjnych. Szkoły muszą się zmieniać wraz ze społeczeństwem.
Tak samo jest w szkole średniej w Kotce: młodzież licealna siedzi na lekcjach ze swoimi, bądź podarowanymi przez szkołę laptopami. Kto chce, robi notatki tradycyjnie, w zeszycie; kto chce - w chmurze Google’a. Poza tym nauczyciele i uczniowie w Kotce i innych częściach Finlandii korzystają z internetowej platformy edukacyjnej Peda.net. Są tam dostępne dla wszystkich zadania, wykresy, filmy, mapy i tabele.
-- Lekcje, które zadajemy - a pilnujemy, żeby nie zadawać za dużo, bo dzieci muszą przecież mieć czas na hobby - zadajemy im na platformie Peda.net - mówi mi Anttila Petri, nauczyciel historii i wiedzy o społeczeństwie z liceum Karhulan lukio w Kotce. - Tam są też umieszczone materiały lekcyjne. Jak kogoś nie było na lekcji, znajdzie dużą część materiału online.
Wydawnictwa edukacyjne w Finlandii też idą dwutorowo: to normalne, że papierowy podręcznik uzupełniony jest o materiały dostępne równocześnie online dla nauczycieli i uczniów.
Eminem i “opa”
W szkole średniej Luostarivuoren koulu w Turku przywitała mnie muzyka Eminema. Szkoła to ceglany budynek z lat 20., a pokój nauczycielski przypomina raczej elegancki salon z pięknymi żyrandolami. Tradycją tradycją, ale uczniowie rozgrzewali się w sali gimnastycznej do rymów amerykańskiego rapera (“My name is Slim Shady”) przed meczem unihokeja.
Na drzwiach gabinetu dyrektorki (po fińsku “Rehtori”) zobaczyłem jej zdjęcie z doklejonym strojem uczennicy w mundurku i z warkoczykami. Widać, że pani rehtori ma do siebie spory dystans, skoro zdjęcia nie zerwała i nie ukarała winnych.
W Finlandii dzieci mówią do nauczycieli po imieniu, bądź używają slangowego zdrobnienia “opa”. Posłuchu i szacunku uczy się raczej poprzez współpracę i dialog. Finowie starają się bowiem skracać dystans i likwidować hierarchię.
Zapytałem Helenę Rantanen, wykładowczynię z Uniwersytetu Turun Ammattikorkeakoulu w Turku (w skrócie Turku AMK), skąd u Finek i Finów takie umiłowanie równości. W odpowiedzi, on z kolei zapytała mnie, czy słyszałem o wykresie power distance - odległości do władzy - Geerta Hofstede.
Powiedziałem, zgodnie z prawdą, że nie. Wygooglowałem go .
Wykres “odlgłości do władzy” Hofstede pokazuje, jakie dystans dzieli w danym społeczeństwie rządzących od rządzonych. W Finlandii wynosi on 33 punkty, w Polsce aż 68. To 35 punktów różnicy!
Jak to rozumieć? Strona Hofstede Insights daje wyjaśnienie: “Finlandia osiąga niski poziom 33 punktów, co oznacza, że styl fiński charakteryzują niezależność i równe prawa. Przełożeni są dostępni. Władza jest zdecentralizowana, a menedżerowie liczą na doświadczenie członków zespołu. Kontrola jest nielubiana, a stosunki w pracy nieformalne. Komunikacja jest bezpośrednia”.
A tak Hofstede Insights opisuje wynik Polski (68): “Polacy akceptują porządek hierarchiczny, w którym każdy ma swoje miejsce, co nie wymaga dalszego uzasadniania. Centralizacja jest popularna, a podwładni oczekują, że przełożeni powiedzą im, co mają robić. Idealny szef jest autokratą”.
Brrr!
Zapewne dlatego nauczyciele w Finlandii taką wagę przywiązują do samooceny uczennic i uczniów. To, jak widzi siebie uczeń, i jak rozumie swój proces nauczania, jest równie ważne, jak opinia nauczycielki. W podstawówce w Turku widziałem tabelki przygotowane przez dzieci, które miały wyznaczyć sobie cel i potem same uznać, czy go osiągnęły. Dziewczynka planuje więc, że przeczyta kilka książeczek w tygodniu. Później sama daje sobie ocenę: w pierwszym tygodniu się udało, więc zakreśliła cztery uśmiechnięte buźki. W drugim miała mniej czasu: więc i buźka tylko jedna.
Podobnie w wyższych klasach: dzieci i młodzież dostają do wypełnienia ankiety, w których oceniają swoją aktywność na lekcji, zgłaszanie się do odpowiedzi, pilność w odrabianiu prac domowych, zachowanie i pracę w grupie: “czy potrafię współpracować z koleżankami”. Każdy uczeń w Finlandii ma wyrobić w sobie dzięki temu świadomość swoich mocnych i słabych strony. Finowie zapewniają mnie, że tych uczniowskich ocen nie wyrzucają do kosza. Traktują je poważnie.
Zapytałem Violę Luokkala, studentkę nauk społecznych, czy jej zdaniem taka samoocena w jej liceum miała sens?
- Nienawidziłam tego - przyznaje Viola. - Ale z drugiej strony to rzeczywiście działało jak rachunek sumienia i motywowało mnie do zmian. Ciężko samemu się ocenić, ale jeśli zrobisz to szczerze, to pomaga w nauce.
311 programów nauczania
- Fińska edukacja odniosła największy sukces, gdy rząd o nas zapomniał - śmieje się Lars Nyberg, nauczyciel matematyki ze szkoły średniej Luostarivuoren koulu w Turku.
Żartuje?
Poważnie! Ministerstwo edukacji uznało, że najlepszą polityką wobec nauczycieli będzie okazanie im zaufania i danie im pełnej autonomii. Informacja nie powinna płynąć od wszechwiedzącego ministra edukacji z Helsinek w dół, ale dokładnie na odwrót - od samodzielnych nauczycieli w górę. Bo to wszak nauczycielki i nauczyciele najlepiej znają dzieci i ich potrzeby. Nikt nie ma licencji na wiedzę absolutną, nawet pani minister edukacji.
- Śmiejemy się, że w szkołach jesteśmy primadonnami, tak jesteśmy ważni i tak wiele od nas samych zależy - mówi Lars Nyberg.
Potwierdza to Mikko Niemi, nauczyciel historii z liceum w Kotce: - Ja jestem profesjonalistą. Skończyłem dobre studia pedagogiczne, jestem doskonale przygotowany do uczenia. Z jakiej racji jakiś polityk miałby wtrącać się w moją pracę?! Cenię swoją niezależność.
Fińskie ministerstwo edukacji przygotowuje co prawda ogólny program nauczania, ale o tym, jak go wdrożyć, decydują same szkoły. Można więc powiedzieć, że w Finlandii jest nie jedna, a ponad 300 podstaw programowych, bo każda gmina ma swój program, przygotowany przez miejscowych nauczycieli, po burzy mózgów.
Mikko Niemi tłumaczy mi to obrazowo: - To jest jak z gliną. Ministerstwo edukacji wysyła ci materiał, ale ty masz go uformować jak uznasz za słuszne. To ty modelujesz szczegóły. Ministerstwo zostawia nam duży margines wolności. To dodatkowa praca dla nas i na dodatek ciężka praca. Ale jednocześnie bardzo ważna praca, bo to na nas spoczywa odpowiedzialność za dzieci i młodzież. I daje nam poczucie, że się liczymy.
Płacę podatki, wymagam
Finowie mówią, że najlepsza szkoła to najbliższa szkoła w sąsiedztwie.
- Nieważne czy jesteś dzieckiem bogaczy czy dzieckiem uchodźców, wszyscy powinni mieć zapewniony ten sam poziom nauczania, bo to nasze konstytucyjne prawo - mówi Anttila Petri z liceum w Kotce.
Kiedy mówię, że najlepsze wyniki w testach PISA osiągnęły Finlandia i Chiny, Heli Kivelä z podstawówki w Raisio, protestuje: - Ale w Chinach zapewne chodzi o szkoły w Szanghaju i Pekinie, a nie na prowincji. W Finlandii dążymy do ideału, w którym szkoła w Helsinkach, w Kotce, w Raisio i w Laponii, na północy kraju, są na zbliżonym poziomie.
Koniec końców są oczywiście licea, które przyjmą cię ze średnią 9.2, a są i takie, gdzie potrzebna jest tylko średnia 6. Różnice więc są - bo nie ma społeczeństw idealnych - ale Finowie starają się, by były jak najmniejsze.
Moi rozmówcy podkreślają, że płacą wysokie podatki i w zamian liczą na bardzo dobrą, darmową edukację. Nie ma w Finlandii szkół prywatnych, nie ma instytucji płatnych korepetycji. Jeśli jakieś dziecko sobie nie radzi, nauczyciel zostanie z nim dłużej w szkole, albo zajmuje się nim nauczyciel wspomagający. Rodzice nie muszą wydawać dodatkowych pieniędzy. Mało tego: posiłki w szkołach są darmowe dla wszystkich dzieci, a na studiach obiady dalej są dotowane (nie są darmowe, ale bardzo tanie). Państwo kupuje też laptopy i tablety do szkół.
Skąd ten nacisk, żeby nie było elitarności i żeby wszyscy odebrali równie dobrą edukację? Pytam o to rektor Uniwersytetu Turku AMK, Liisę Kairisto-Mertanen: - Zależy nam, żeby mieć dobrze wykształcone społeczeństwo złożone z jednostek, które potrafią odnaleźć się w nowoczesnym świecie, myślących samodzielnie i krytycznie. Bezrobocie dużo wszak kosztuje, więc bardziej opłaca się mieć dobrze wykształconych studentów, którzy staną się z czasem dobrze zarabiającymi podatnikami. Poza tym ludzie gorzej wykształceni są podatni na argumenty populistów. Nie chcemy tego. Uczymy nasze dzieci samodzielności, uczenia się, podnoszenia kwalifikacji przez całe życie i umiejętności szukania wartościowej wiedzy. Wszak rynek pracy, wraz z technologią, zmienia się błyskawicznie. Dzisiejsza wiedza za 30 lat może być nieaktualna. W Finlandii uczymy więc nie dla ocen, ale dla życia. Uczymy uczenia się.
Finka zyskuje pewność siebie
W zeszłym roku Finlandia obchodziła stulecie niepodległości (1917). Przed szkołą średnią w Turku odbyło się więc wciągnięcie flagi na maszt i odśpiewanie hymnu. Ale poza tym uczniowie przez cały rok dowiadywali się o fińskich patentach, fińskich wynalazkach i fińskiej kuchni.
Finowie są bowiem bardzo praktyczni. To w końcu mały, zimny kraj zaledwie pięciu i pół miliona ludzi, którzy ze strachem patrzą na poczynania sąsiada - groźnego Władimira Putina (w Finlandii służba wojskowa jest w związku z tym obowiązkowa). A z drugiej strony są ci pewnie siebie, zarozumiali i odnoszący sukcesy Szwedzi: IKEA, ABBA, Volvo i Kurt Wallander.
Finowie postawili więc na wiedzę. Są w ścisłej czołówce zakładania start-upów w Europie. A wyższa uczelnia ma natchnąć do samodzielności. Na Turku AMK rozmawiałem z młodą Holenderką, Charlotte van Breukelen, która była tam akurat na Erasmusie. Była zachwycona: - Studiowałam też w Polce, bo mój tata poznał Polkę i przeniosłam się z nim na kilka lat do Gdańska. Różnica jest zasadnicza. Tu czuję się jak praktykantka w firmie. Mój ulubiony wykładowca - na szczęście mogę mówić mu po imieniu, tak długie i trudne ma nazwisko - daje nam dużo konkretnej wiedzy. Duży nacisk kładzie się nie tylko na naukę, ale też na pracę w grupie oraz umiejętność zaprezentowania siebie i swojego projektu, bo przecież po studiach będzie trzeba umieć sprzedać swoją wiedzę czy swój produkt.
Rzeczywiście, wcześniej introwertyczni i niepewnie siebie Finowie potwierdzają, że poza cyferkami uczą też studentów “miękkich umiejętności”, np. jak się dobrze zaprezentować i jak pracować w grupie.
Turku AMK (rodzaj politechniki) kształci inżynierów, projektantów, biznesmenów i lekarzy. Szkoła ściśle współpracuje z pobliskimi zakładami: ze stocznią; zakładem produkującym mercedesy klasy A, czy ze szpitalami. Uniwersytet prosi te firmy, aby przesyłały autentyczne problemy do rozwiązania. Studenci zdobywają w ten sposób bliską życiu wiedzę.
- Odchodzimy od modelu auli wypełnionej setką studentów wsłuchanych w wykładowcę na rzecz mniejszych grup, gdzie rozwiązujemy konkretne problemy - mówi rektor AMK Liisa Kairisto-Mertanen. Nazywają to InnoPeda - pedagogika innowacyjna. Charakterystyczna dla fińskiego modelu edukacji jest odwaga w poszukiwaniu nowych metod.
Dużo pracuje się na Uniwersytecie w Turku w interdyscyplinarnych zespołach, bo jak tłumaczy mi pani rektor, tak po prostu wygląda życie. Nad jednym projektem główkują studenci z inżynierii, działu designu i marketingu. Bo w dorosłym życiu również będą ze sobą współpracować w jednej firmie.
Uczelnia ma, oczywiście, duża autonomię. - Jeśli wiemy, że stocznia potrzebuje nowych specjalistów, to możemy w miarę szybko przygotować nowy kierunek. Nie musimy czekać rok na zgodę z Helsinek - mówi mi Minna Scheinin z Turku AMK.
Z uchodźcą w piłkę i unihokeja
W ciągu kilku ostatnich lat Finlandia przyjęła około 50 tysięcy uchodźców, głównie z Syrii, Iraku i Afganistanu. Część z nich już wyjechała, bo w Finlandii było im po prostu za zimno, za ciemno i zbyt depresyjnie.
Ale tysiące i tak zostały.
W Kotce jest dom dla 21 młodocianych azylantów oraz ośrodek dla 250 dorosłych uchodźców z Syrii i Iraku.
Młodzież z liceum w Kotce odwiedziła niedawno centrum dla młodocianych uchodźców i zorganizowała dla nich wspólny dzień sportu. Była też w szkole parlamentarzystka, socjaldemokratka Sirpa Paatero, która tłumaczyła uczennicom i uczniom, dlaczego właściwie Finlandia przyjęła uchodźców.
Anttila Petri, nauczyciel wiedzy o społeczeństwie: - Uczymy naszych studentów o konwencji praw człowieka, z której wynika, że uchodźcom trzeba po prostu pomóc. Ale oczywiście w czasie lekcji mówimy też o głosach sprzeciwu i opozycji wobec fińskiej polityki otwartości. Na lekcjach wiedzy o społeczeństwie dużo mówimy fińskim nastolatkom o uchodźcach, o wojnie w Syrii, o ISIS. W Finlandii mamy wolność słowa, więc nie ma dla nas tematów tabu.
Rzeczywiście, otwarta dyskusja to tutaj normalka. W szkole średniej Luostarivuoren koulu w Turku, w sali do religii zobaczyłem na ścianie wizerunek Buddy, świątynię Taj Mahal i tęczową flagę. Zapytałem nauczyciela Larsa Nyberga, który co prawda uczy matematyki, czy wie skąd taki wystrój.
- Wcześniej mieliśmy w naszej szkole osobne lekcje religii i etyki - mówi. - A lekcje islamu odbywały się dla chętnych po szkole. Ale teraz mamy wspólne zajęcia dla wszystkich: wierzących, niewierzących, chrześcijan, buddystów i muzułmanów. Uczą się o wszystkich religiach. Dużo przy tym dyskutują. Takie wspólne lekcje to nasza decyzja. Nie ma ich w wielu szkołach, a u nas są. To dobry przykład naszej autonomii.
Czy taka szkoła możliwa jest w Polsce?
Na koniec aż prosi się o pytanie, czy fiński model edukacji mógłby się przyjąć w Polsce?
Zapytałem o to dr Martę Zahorską, socjolożkę edukacji z Uniwersytetu Warszawskiego.
Jej odpowiedź była jasna. Póki co nie ma w Polsce szansy na fiński model.
Dr Zahorska: - W Polsce, na przeszkodzie w stworzeniu partnerskich relacji w szkołach, i nie tylko tam, leży postfeudalna kultura zalezności między ludźmi. Tragiczny w skutkach jest też brak zaufania. Żaden urzędnik nie zaufa podwładnemu, że ten sam z własnej woli wypełni zlecone mu zadania - musi go sprawdzić. Nie ufamy politykom, lekarzom, prawnikom, nauczycielom, policjantom, uczniom. Nie ufamy, bo uznajemy, że mają zbyt mało rozumu i kompetencji, albo że chcą nas oszukać ze względu na własne interesy.
I to jest przeszkoda w reformie edukacji? - pytam.
-- Oczywiście - mówi Marta Zahorska. - Żeby mieć taką szkołę jak w Finlandii, trzeba mieć dobrych nauczycieli, czyli prowadzić ostrą selekcję na studia pedagogiczne, dobrze ich kształcić i dobrze im płacić. Tymczasem sytuacja nauczycieli w Polsce jest ponura. Większość z nich się boi. I to boi właściwie wszystkich: koleżanek, dyrektorki, rodziców, radnych, sąsiadów. Nie są pewni, co może im zaszkodzić, więc na wszelki wypadek wolą nie ujawniać swoich opinii i poglądów w rozmowie z kimś, kogo nie znają bardzo dobrze, a tym bardziej na forum publicznym. Boją się też dyskutować z uczniami
Pytam Zahorską, jak wygląda edukacja nauczycieli w Polsce.
-- Nauczyciele są bardzo źle kształceni - mówi socjolożka. - Wielu nie radzi sobie z uczniami, i kompletnie nie potrafi rozmawiać z rodzicami. Nic też dziwnego, że nie cieszą się wysokim prestiżem. Na szczęście w szkołach pracują także pasjonaci, narwańcy, wariaci, którzy lubią i potrafią uczyć. Niestety nie jest ich wielu.
A więc szkoła typu fińskiego póki co nie jest dla nas?
Zahorska: - Przy tak dużym zastraszeniu środowiska, usztywnieniu systemu i poddawaniu go ścisłej kontroli, na poprawę szkoły nie można liczyć.
Co możemy więc zrobić?
- Możemy jedynie pokazywać, że inna szkoła jest możliwa. Tak, jak w Finlandii - kończy Zahorska.