Trwa ładowanie...
d4ji1lw
23-02-2010 10:10

Oddadzą im dziecko, jeśli będą się leczyć

11-letni Sebastian ze wsi Bystrzyca Nowa w województwie Lubelskim trafił do placówki opiekuńczej. Tak postanowił Sąd Rejonowy w Lublinie. Powodem interwencji sądu było pogorszenie się stanu zdrowia obojga rodziców. Jolanta Gałęzowska i Dariusz Kita mają trzy miesiące na poprawę sytuacji rodziny.

d4ji1lw
d4ji1lw

- Zabranie chłopca do placówki powinno zmobilizować rodziców do pracy nad sobą, bo my nie dajemy już rady - tłumaczą Urszula Sawecka, p.o. kierownika Ośrodka Pomocy Społecznej w Strzyżewicach oraz pracownice Monika Kołtun i Anna Krusińska-Glęgoła. - Pomoc finansowa nie wystarcza. Rodzice chłopca nie spełniają należycie swoich funkcji. Oni muszą się leczyć - mówią.

Rodzinę znają od lat. Matka cierpi na depresję, ale, jak twierdzą pracownice socjalne, nie bierze leków. Ojcu, cukrzykowi, amputowano nogę. Dom jest w opłakanym stanie. Wieś żyje sprawą Sebastiana. Rada parafialna zaapelowała o pomoc - będzie zbiórka pieniędzy.

Katarzyna Jarosz, wicedyrektorka szkoły, do której chodzi Sebastian, wierzy, że interwencja zmobilizuje rodzinę do pracy nad sobą. - Sebastian jest inteligentny, śmiały - ocenia dyr. placówki "Pogodny Dom" Paweł Frączek. - Zaaklimatyzował się u nas, wdrożył w obowiązki. Ale mówi, że chciałby być w domu, już myśli o świętach.

W poniedziałek chłopca odwiedziła matka, a potem babcia i ciocia z Opola. Chłopiec może przebywać w placówce najwyżej pół roku. Na 2 marca zaplanowano naradę na temat dalszych kroków wobec rodziny. Cel jest jeden: dobro dziecka. Jeśli rodzice podejmą wyzwanie, chłopiec wróci do domu.

d4ji1lw

Poniżej reportaż "Żeby syn wrócił do domu"

W piątek przed feriami, 12 lutego, pracownice Ośrodka Pomocy Społecznej zabrały 11-letniego Sebastiana do placówki w Lublinie. W domu w Bystrzycy Nowej zostali Jolanta Gałęzowska, chora na depresję matka chłopca i dziadek Kazimierz. Ojciec Dariusz Kita przebywał wówczas w szpitalu, po amputacji nogi.

Interwencję przeprowadzono zgodnie z postanowieniem Wydziału Rodzinnego Sądu Rejonowego w Lublinie. Powód zabrania chłopca do placówki opiekuńczej: pogorszenie stanu zdrowia obojga rodziców. - Przelało się - wyjaśnia Urszula Sawecka, p.o. kierownika OPS w Strzyżewicach. - Od lat pomagamy tej rodzinie finansowo. Staramy się, aby się usamodzielnili. Bezskutecznie. Są niewydolni. Dziecko nie może jednak żyć w tak opłakanych warunkach, dlatego zwróciliśmy się do sądu o pomoc w zdiagnozowaniu sytuacji i wytyczeniu programu wspierającego rodzinę. My nie daliśmy rady - niech sąd pomoże. Jeśli rodzice chłopca podejmą wyzwanie, Sebastian ma szanse wrócić do domu - mówi Sawecka.

Sprawa chłopca wywołała dyskusję. Co dla niego lepsze: ubóstwo i niewydolność wychowawcza rodziców, ale w naturalnej rodzinie, czy też dobre warunki materialne, lecz w placówce, która domem przecież nie jest.

A dom Kazimierza Kity - dziadka Sebastiana - szary, z pustaków, z dala od szosy. Pole gospodarz puścił w dzierżawę, gdy syn Darek zachorował na cukrzycę i nie miał już od niego pomocy. Po gospodarstwie zostały stodoła i obora, w których gwiżdże wiatr. Sień - rupieciarnia, dalej pomieszczenie z lodówką i kuchnią w rogu. Pokój. W pokoju Dariusz Kita siedzi na wersalce. Pociera koc tuż przy kikucie. Miał teraz drugą operację, bo pierwsza, jak mówi, się nie udała. Cukrzyca. Nieduży kundel przeskakuje z jednej dziury w podłodze do drugiej, obszczekując obcych.

d4ji1lw

Na wersalce śpi Dariusz, na tapczanie Jola z synem. Stół, regał z zabawkami na półce, kasety, komórka, jeż - przytulanka, jakaś figurka. W kącie komputer - szkoła dała. W drugim rogu pod świętym obrazem telewizor. Podłoga zapada się pod nogami. - Jest mi przykro, że dziecko zabrali. Miało co jeść - skarży się czterdziestoletni mężczyzna. - Mnie nie było, ale cały czas dziadek się opiekował. Prał, gotował. Jola jest psychicznie chora. Ma depresję. Wygląda tak, jakby była nieobecna. W innym świecie. No to co ja zrobię?! Przecież to matka mojego dziecka. Ale Sebastian krzywdy nie ma. To pogodne dziecko, dobrze się uczy - tłumaczy Dariusz Kita.

- Przychodzę przed Wigilią, a tu dom zamknięty, przez szybę Sebastian wygląda. Matka z dziadkiem, mówi, pojechali do ojca do szpitala. Wpuścił mnie. Ziąb straszny, a on z gołymi nogami, w podkoszulku tylko. Skarży się, że będzie wymiotować - relacjonuje Monika Kołtun, pracownik socjalny. - Mróz, a tu dzieciak sam, w nędzy i brudzie... Nie można było przejść obojętnie: 28 stycznia trafił do szpitala - dodaje.

Poznali się w Lublinie. Na ulicy. Darek podszedł do Jolanty, zaczepił. W 1989 roku urodził im się syn. Ślubu nie wzięli. - Pieniędzy nie było - wyjaśnia Dariusz. Jolanta wprowadziła się do Kitów. Jej matka Alina Gałęzowska wielokrotnie namawiała ją do powrotu do rodzinnego domu w Opolu Lubelskim. - Ale ona uparła się - opowiada ze smutkiem starsza kobieta na drodze pod domem. Przyjechała z córką Ewą Czaplą i zięciem. - Pomagamy, jak możemy, ale jej trudno pomóc. Zawsze miała trudny charakter. Zaczynała szkołę, nie kończyła, lawirowała, kłamała, musiałam pożyczkę za nią spłacać. Znikała na całe miesiące. Załatwiłem jej pracę przy pakowaniu cukierków, ale nie umiała tych krówek zawijać. Nie leczy się. Leków nie wykupuje, bo one, jak mówi, co słyszały pracownice OPS, i tak jej nie pomogą. Ja i dziś mogę Jolę z dzieckiem wziąć do siebie.

d4ji1lw

A Dariusz Kita pragnienie ma jedno: żeby Sebastian wrócił do domu. Czeka. Jolanta pojechała w odwiedziny do syna, do placówki. Do domu wraca z siatką jabłek dziadek Kazimierz. - Tęsknię za nim - mówi bełkotliwie.

- Biedny. Przed kilkunastu laty napadli na niego w lesie, dlatego mowę mu odjęło - wyjaśnia ks. proboszcz Andrzej Jurczyszyn. W niedzielę zarządził wraz z radą parafialną zbiórkę na rodzinę. - Jak trzeba, ludzi się zmobilizuje, pomogą w remoncie - zapewnia Eugeniusz Markiewicz, przewodniczący rady parafialnej i gminnej. O pomoc do sądu zwróciła się też szkoła. - Czuło się niemoc tej rodziny. Dziecko jest inteligentne, śmiałe... Wierzę, że odebranie go spowoduje zmiany w tej rodzinie - twierdzi Katarzyna Jarosz, wicedyrektorka zespołu szkół w Bystrzycy Starej. Sebastian uśmiechnięty. Jak się w placówce czuje? - Tak pół na pół... - odpowiada. Chciałby być w domu.

Zobacz oficjalne wydanie gazety na stronie internetowej "Polski Kuriera Lubelskiego"w województwie Lubelskim trafił do placówki opiekuńczej. Tak postanowił Sąd Rejonowy w Lublinie. Powodem interwencji sądu było pogorszenie się stanu zdrowia obojga rodziców. Jolanta Gałęzowska i Dariusz Kita mają trzy miesiące na poprawę sytuacji rodziny.

d4ji1lw

- Zabranie chłopca do placówki powinno zmobilizować rodziców do pracy nad sobą, bo my nie dajemy już rady - tłumaczą Urszula Sawecka, p.o. kierownika Ośrodka Pomocy Społecznej w Strzyżewicach oraz pracownice Monika Kołtun i Anna Krusińska-Glęgoła. - Pomoc finansowa nie wystarcza. Rodzice chłopca nie spełniają należycie swoich funkcji. Oni muszą się leczyć - mówią.

Rodzinę znają od lat. Matka cierpi na depresję, ale, jak twierdzą pracownice socjalne, nie bierze leków. Ojcu, cukrzykowi, amputowano nogę. Dom jest w opłakanym stanie. Wieś żyje sprawą Sebastiana. Rada parafialna zaapelowała o pomoc - będzie zbiórka pieniędzy.

Katarzyna Jarosz, wicedyrektorka szkoły, do której chodzi Sebastian, wierzy, że interwencja zmobilizuje rodzinę do pracy nad sobą. - Sebastian jest inteligentny, śmiały - ocenia dyr. placówki "Pogodny Dom" Paweł Frączek. - Zaaklimatyzował się u nas, wdrożył w obowiązki. Ale mówi, że chciałby być w domu, już myśli o świętach.

d4ji1lw

W poniedziałek chłopca odwiedziła matka, a potem babcia i ciocia z Opola. Chłopiec może przebywać w placówce najwyżej pół roku. Na 2 marca zaplanowano naradę na temat dalszych kroków wobec rodziny. Cel jest jeden: dobro dziecka. Jeśli rodzice podejmą wyzwanie, chłopiec wróci do domu.

Poniżej reportaż "Żeby syn wrócił do domu"

W piątek przed feriami, 12 lutego, pracownice Ośrodka Pomocy Społecznej zabrały 11-letniego Sebastiana do placówki w Lublinie. W domu w Bystrzycy Nowej zostali Jolanta Gałęzowska, chora na depresję matka chłopca i dziadek Kazimierz. Ojciec Dariusz Kita przebywał wówczas w szpitalu, po amputacji nogi.

Interwencję przeprowadzono zgodnie z postanowieniem Wydziału Rodzinnego Sądu Rejonowego w Lublinie. Powód zabrania chłopca do placówki opiekuńczej: pogorszenie stanu zdrowia obojga rodziców. - Przelało się - wyjaśnia Urszula Sawecka, p.o. kierownika OPS w Strzyżewicach. - Od lat pomagamy tej rodzinie finansowo. Staramy się, aby się usamodzielnili. Bezskutecznie. Są niewydolni. Dziecko nie może jednak żyć w tak opłakanych warunkach, dlatego zwróciliśmy się do sądu o pomoc w zdiagnozowaniu sytuacji i wytyczeniu programu wspierającego rodzinę. My nie daliśmy rady - niech sąd pomoże. Jeśli rodzice chłopca podejmą wyzwanie, Sebastian ma szanse wrócić do domu - mówi Sawecka.

d4ji1lw

Sprawa chłopca wywołała dyskusję. Co dla niego lepsze: ubóstwo i niewydolność wychowawcza rodziców, ale w naturalnej rodzinie, czy też dobre warunki materialne, lecz w placówce, która domem przecież nie jest.

A dom Kazimierza Kity - dziadka Sebastiana - szary, z pustaków, z dala od szosy. Pole gospodarz puścił w dzierżawę, gdy syn Darek zachorował na cukrzycę i nie miał już od niego pomocy. Po gospodarstwie zostały stodoła i obora, w których gwiżdże wiatr. Sień - rupieciarnia, dalej pomieszczenie z lodówką i kuchnią w rogu. Pokój. W pokoju Dariusz Kita siedzi na wersalce. Pociera koc tuż przy kikucie. Miał teraz drugą operację, bo pierwsza, jak mówi, się nie udała. Cukrzyca. Nieduży kundel przeskakuje z jednej dziury w podłodze do drugiej, obszczekując obcych.

Na wersalce śpi Dariusz, na tapczanie Jola z synem. Stół, regał z zabawkami na półce, kasety, komórka, jeż - przytulanka, jakaś figurka. W kącie komputer - szkoła dała. W drugim rogu pod świętym obrazem telewizor. Podłoga zapada się pod nogami. - Jest mi przykro, że dziecko zabrali. Miało co jeść - skarży się czterdziestoletni mężczyzna. - Mnie nie było, ale cały czas dziadek się opiekował. Prał, gotował. Jola jest psychicznie chora. Ma depresję. Wygląda tak, jakby była nieobecna. W innym świecie. No to co ja zrobię?! Przecież to matka mojego dziecka. Ale Sebastian krzywdy nie ma. To pogodne dziecko, dobrze się uczy - tłumaczy Dariusz Kita.

- Przychodzę przed Wigilią, a tu dom zamknięty, przez szybę Sebastian wygląda. Matka z dziadkiem, mówi, pojechali do ojca do szpitala. Wpuścił mnie. Ziąb straszny, a on z gołymi nogami, w podkoszulku tylko. Skarży się, że będzie wymiotować - relacjonuje Monika Kołtun, pracownik socjalny. - Mróz, a tu dzieciak sam, w nędzy i brudzie... Nie można było przejść obojętnie: 28 stycznia trafił do szpitala - dodaje.

Poznali się w Lublinie. Na ulicy. Darek podszedł do Jolanty, zaczepił. W 1989 roku urodził im się syn. Ślubu nie wzięli. - Pieniędzy nie było - wyjaśnia Dariusz. Jolanta wprowadziła się do Kitów. Jej matka Alina Gałęzowska wielokrotnie namawiała ją do powrotu do rodzinnego domu w Opolu Lubelskim. - Ale ona uparła się - opowiada ze smutkiem starsza kobieta na drodze pod domem. Przyjechała z córką Ewą Czaplą i zięciem. - Pomagamy, jak możemy, ale jej trudno pomóc. Zawsze miała trudny charakter. Zaczynała szkołę, nie kończyła, lawirowała, kłamała, musiałam pożyczkę za nią spłacać. Znikała na całe miesiące. Załatwiłem jej pracę przy pakowaniu cukierków, ale nie umiała tych krówek zawijać. Nie leczy się. Leków nie wykupuje, bo one, jak mówi, co słyszały pracownice OPS, i tak jej nie pomogą. Ja i dziś mogę Jolę z dzieckiem wziąć do siebie.

A Dariusz Kita pragnienie ma jedno: żeby Sebastian wrócił do domu. Czeka. Jolanta pojechała w odwiedziny do syna, do placówki. Do domu wraca z siatką jabłek dziadek Kazimierz. - Tęsknię za nim - mówi bełkotliwie.

- Biedny. Przed kilkunastu laty napadli na niego w lesie, dlatego mowę mu odjęło - wyjaśnia ks. proboszcz Andrzej Jurczyszyn. W niedzielę zarządził wraz z radą parafialną zbiórkę na rodzinę. - Jak trzeba, ludzi się zmobilizuje, pomogą w remoncie - zapewnia Eugeniusz Markiewicz, przewodniczący rady parafialnej i gminnej. O pomoc do sądu zwróciła się też szkoła. - Czuło się niemoc tej rodziny. Dziecko jest inteligentne, śmiałe... Wierzę, że odebranie go spowoduje zmiany w tej rodzinie - twierdzi Katarzyna Jarosz, wicedyrektorka zespołu szkół w Bystrzycy Starej. Sebastian uśmiechnięty. Jak się w placówce czuje? - Tak pół na pół... - odpowiada. Chciałby być w domu.

Zobacz oficjalne wydanie gazety na stronie internetowej "Polski Kuriera Lubelskiego"

d4ji1lw
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

WP Wiadomości na:

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d4ji1lw
Więcej tematów