Odcięci od świata
Od cywilizacji dzieli ich kilka kilometrów zaśnieżonej drogi, po której trudno przejechać nawet terenowym samochodem. Bycie gospodarzem w górskim schronisku to zajęcie, które trzeba kochać. Wymaga wielu wyrzeczeń.
03.12.2004 | aktual.: 03.12.2004 08:02
Mirosław Godyń ze schroniska Strzecha Akademicka by przetrwać zimę już we wrześniu zaczyna gromadzić zapasy. Samego tylko opału trzeba tu wwieźć prawie 150 ton. W trudnym terenie najlepiej daje sobie z tym radę stara terenowa, radziecka ciężarówka. Oryginalny GAZ z 1964 roku nie należy do ekonomicznych, ale jest niezawodny na stromych podjazdach. Innym nietypowym wehikułem, który pozwala przeżyć w Strzesze Akademickiej jest przypominający pojazd księżycowy - śniegowy czeski łazik - Lawina. Zimą dowozi bagaże turystów. W motoryzacyjnej kolekcji Mirosława Godynia są też dwa terenowe Uaz-y i śnieżny skuter. - Bez nich nie ma tu bytu. Choć urodziłem się w Karpaczu, nie sądziłem, że trzy kilometry wyżej miasta potrzeba aż tyle sprzętu, by utrzymać ten budynek. Tu mamy tylko dwie pory roku. Zima trwa siedem miesięcy, a później jest lato. Dla ludzi, którzy mieszkają nieco niżej, trudno to pojąć - tłumaczy właściciel pojazdów. Jego zdaniem, by stale pracować w górach, trzeba mieć silny charakter i bardzo to lubić,
bo tu nie da się zarobić wielkich pieniędzy, a praca jest ciężka. Problemów, z którymi spotykają się pracownicy schronisk na co dzień nie dostrzega turysta, który przyjeżdża tu wypocząć na kilka dni. - Tu nie ma żadnych rozrywek, jest tylko praca. Pracownicy są zakwaterowani i wymieniają się co dwa tygodnie. Tu wszyscy robią wszystko. Barman nie jest tylko barmanem, gdy trzeba odśnieżyć dojście, to odśnieża. Jak nie można dojechać to wnosi setki kilogramów zaopatrzenia na plecach - wyjaśnia gospodarz Strzechy Akademickiej. Jemu w trudnych chwilach pomaga czerpanie przyjemności z drobnych zdarzeń - że pada śnieg, że wiatr trochę zelżał, że barometr wskazuje na następny dzień dobrą pogodę. Przez to, że żyje się tu tak trudno czuje się góralem z Karkonoszy. - Górale to ludzie ciężko pracujący. Trochę szkoda, że nie mamy takiego folkloru w innych regionach, może warto coś takiego zacząć tworzyć. Nawet tu w Strzesze Akademickiej - zastanawia się Mirosław Godyń.
Węże na wysokości
Olbrzymi pyton tygrysi wije się na przedramieniu trzymającego go człowieka. Próbuje atakować. Nie jest jadowity, ale gdyby zdołał ugryźć, jego zęby zrobiłyby sporą ranę. Jest agresywny, gdyż opuścił ciepłe terrarium. Na nasze życzenie, chcemy go sfotografować. Właściciel potrafi poskromić gada. Po kilku minutach możemy go sfotografować, wąż spokojnie patrzy w obiektyw aparatu. Węże dusiciele to pasja Waldemara Maciejowskiego. Zaraziła go Hanna Gucwińska na zajęciach w Domu Młodego Biologa we Wrocławiu. Nie zrezygnował z niej nawet, gdy okazało się, że musi zamieszkać wysoko w górach. W schronisku pod Łabskim Szczytem węże są od prawie 25 lat, odkąd jest tu gospodarzem. - Schronisko znajduje się 1168 metrów nad poziomem morza. To dla nich troszkę za wysoko, ponieważ normalnie nie żyją na takich wysokościach. Zachowują się trochę inaczej niż te we wrocławskim zoo - wyjaśnia Waldemar Maciejowski. Węże mieszkają w oddzielnym pokoju, w którym urządzono terrarium. Jest ich jedenaście. Wśród nich pytony, węże
tajwańskie i smugowe oraz boa dusiciele. Najdłuższy ma ponad 4 metry długości i jest w kolekcji od prawie 30 lat. Latem często można go spotkać na łące przed schroniskiem, gdzie olbrzymi boa wychodzi ze swym panem na spacery. Zimą jednak węże rzadko wychodzą z terrarium, poza nim jest im zbyt zimno. Waldemar Maciejowski przyjechał przed laty do Szklarskiej Poręby, by kontrolować gastronomię w górach. Miał doprowadzić do polepszenia jakości wydawanych w schroniskach posiłków. - Odkryłem, że żadne normy nie były przestrzegane. Początkowo chciałem być bardzo surowy, zwalniać winnych z pracy. Później doszedłem do wniosku, że w schroniskach pozbawionych wówczas energii elektrycznej trudno wypełniać normy i dałem sobie spokój - wspomina. Gdy wprowadzał się pod Łabski, schronisko było kompletnie zrujnowane. - Smród, brud, dach przeciekał. Wszędzie było bardzo dużo wody. Trzeba było ratować budynek przed całkowitą dewastacją - wspomina. Do schroniska do dziś nie doprowadzono linii energetycznej. Prąd z agregatu jest
tu tylko przez kilka godzin dziennie. Dla węży to spory problem, bez energii nie działają lampy ogrzewające terrarium. Ciepła dostarczają więc piece na gaz. Poważnym wyzwaniem jest też zapewnienie wężom pokarmu. Ich menu składa się głównie ze szczurów i kurczaków. Posiłek musi być jednak żywy, gdyż martwego zwierzaka wąż nie zje. W schronisku jest więc spora hodowla kurczaków i szczurów. Jest jeszcze koń, który do niedawna był jedynym niezawodnym środkiem transportu zaopatrzenia. Ostatnio spółka Sudety Lift - gospodarz tras narciarskich w rejonie Szrenicy przekazała pod Łabski Szczyt stary ratrak. Maszyna, choć dawno skończyła dwadzieścia lat, działa bez zarzutu i zimą jest jedynym pojazdem, który wjeżdża tu bez problemu. Nawet, gdy na zewnątrz są 6-metrowe zaspy śniegu.
Woda ze żlebu
Jedno z najstarszych i najpiękniejszych schronisk w Polsce od lat prowadzi rodzina Siemaszków. Do Samotni przyjechali 13 czerwca 1966 roku. Gospodarzem został wtedy Waldemar Siemaszko, gdy go zabrakło jego obowiązki przejęła córka Magda i żona Sylwia. Nie żałują tego wyboru, choć życie jest tutaj trudne. Są między innymi kłopoty z wodą. Ujęcie znajduje się w żlebie. Woda do schroniska jest doprowadzana rurociągiem i często zamarza. By dotrzeć do miejsca awarii trzeba nieraz przekopać się przez ponad 6 metrową warstwę śniegu. Zdarzało się także, że ciężar śniegu powodował rozerwanie przyłącza. - Pamiętam, że kiedyś zabrakło wody i prądu. Rano topiliśmy śnieg, tak by goście mogli chociaż umyć zęby. Siedzieliśmy przy świecach. Gdy woda w końcu popłynęła i włączono prąd usłyszeliśmy wielkie oklaski. Dla nas to satysfakcja, że trafiamy na ludzi, którzy mimo niedogodności są tak bardzo wyrozumiali - wspomina Sylwia Siemaszko. Co roku 11 listopada w Schronisku spotykają się ludzie, którzy pamiętają pierwsze lata
gospodarowania Siemaszków w Samotni. Przyjeżdżają też ich dzieci i wnuki.
Życie w rezerwacie
Waldemar Maciejowski z niepokojem patrzy w przyszłość. Co roku ma wprawdzie w schronisku Schronisko ma grupę wiernych gości, ale co roku przyjeżdża ich coraz mniej. Liczył, że zainteresowanie obiektem zwiększy się, gdy obok powstanie system wyciągów. Obecnie wiadomo już, że urządzeń i narciarzy nie będzie, ponieważ Karkonoski Park Narodowy uznał rejon Łabskiego Szczytu za obszar niezwykle wartościowy ekologicznie. Życie w Strzesze Akademickiej wkrótce stanie się łatwiejsze. Schronisko będzie remontowane. Budynek z 1906 roku wymaga wielu napraw. Wymieniony zostanie stary system ogrzewania. Piece węglowe zastąpią piece na drzewo. Na dachu pojawią się baterie słoneczne do podgrzewania wody. Już w tym sezonie zimowym pojawi się prawdopodobnie dużo więcej narciarzy. Zaczną funkcjonować wyciągi na Złotówce, które w minionych sezonach nie pracowały wcale, bądź nieregularnie. Samotnia także ma przejść w najbliższym czasie kurację odmładzającą. Na razie jednak przez nieszczelne ściany silny wiatr potrafi wdmuchiwać
śnieg. Remont ma zacząć się wiosną.
Rafał Święcki