Ochota na łapankę

Ciągną z Meksyku do USA jak muchy do miodu. Kiedy policjanci złapią jednego, obok prześlizguje się dwóch innych. Teraz - mimo gróźb mafii - do polowania na imigrantów dołączyli ochotnicy z całej Ameryki.

Operacja "Minuteman" wystartowała w prima aprilis, ale nie wygląda na dowcip. Setki fanatycznych patriotów z całych Stanów Zjednoczonych tropią od kilku dni nielegalnych imigrantów w pobliżu granicy z Meksykiem, na środku pustyni Arizona. Uznali, że trzeba działać na własną rękę, by chronić Amerykę przed zalewem kolorowych imigrantów. Nazwę "Minuteman" wzięli od ochotników w wojnie o niepodległość Stanów Zjednoczonych. Organizatorzy akcji spodziewali się od tysiąca do dwóch tysięcy uczestników.

Prywatny pokaz wideo w miasteczku Tombstone w Arizonie. Postacie przypominające duchy gramolą się przez niskie zasieki z drutu kolczastego na granicy Meksyk-USA. Jest środek nocy. To Meksykanie utrwaleni przez kamerę z noktowizorem ustawioną przez grupkę ochotników. Gdyby nie takie prywatne pułapki, przez dziurawą granicę przechodziłoby jeszcze więcej imigrantów.

- Nasi przywódcy nas opuścili - mówi z wyrzutem tygodnikowi "The Observer" szef grupy Chris Simcox. Jednak na dwa dni przed zapowiadanym wielkim zlotem ochotników, 1 kwietnia, obudziła się administracja George'a Busha. Waszyngton obiecał wysłać do Arizony pół tysiąca dodatkowych strażników i 23 helikoptery.

Tunelem w Nogales

Granicy w Arizonie o długości 360 kilometrów strzegą trzy tysiące funkcjonariuszy amerykańskiej służby granicznej, czyli niemal jedna czwarta całych Border Patrols w USA. Nawet taka liczba to zbyt mało, by powstrzymać pochód meksykańskich "mrówek". "Minutemani" chcą pokazać Bushowi, którędy się przedostają, otwierając drogę terrorystom z Al-Kaidy.

Co noc do USA próbuje się wedrzeć z Meksyku kilkuset nielegalnych imigrantów. Historia jedna z wielu, które chętnie opowiadają amerykańskie patrole graniczne. 20-letni Eddy z Guerrero na południu Meksyku miał wiele szczęścia. Kilka dni przed Bożym Narodzeniem znalazł go przez przypadek amerykański patrol graniczny. Zataczał się wyczerpany kilka kilometrów od granicznego Tucson. Krążył bezładnie po pustyni dwie noce. Chłopak przeżył, ale zamiast do brata do Nowego Jorku został odwiedziony za granicę. To była jego trzecia próba.

Mimo starań władz Meksykanie nadciągają falami. Wpadki pechowców rozzuchwalają co śmielszych. "Nie udało się im, to pewnie uda się nam" - myślą imigranci. Idą jak mrówki, jeden za drugim. Ich desperackie wysiłki uwieczniają fotografie z pokładu patrolujących granicę helikopterów Hawk.

Amerykańskie patrole graniczne na ziemi w poszukiwaniu ukrytych tuneli, które kopią gangi przemycające ludzi z Meksyku (cena za głowę - 1500 dolarów). W marcu Amerykanie zaprezentowali delegacji meksykańskiej imponujący system podkopów w okolicach granicznego miasta Nogales.

Tylko w Arizonie na pięć milionów mieszkańców 500 tysięcy stanowią nielegalni imigranci. Marzeniem uciekinierów z Meksyku jest zasilenie armii sześciu milionów rodaków pracujących na czarno w USA. Slumsy Los Angeles to dobrobyt w porównaniu z nędzą meksykańskiej prowincji.

Skwar przed rajem

W latach 90. na wielu łatwiejszych odcinkach granicy w Kalifornii i Nowym Meksyku Amerykanie postawili na ich drodze mury i zasieki, więc Meksykanie penetrują granicę w niedostępnych rejonach gór i pustyni Sonora w Arizonie, gdzie w ubiegłym roku - według meksykańskich statystyk - zginęła rekordowa liczba niemal 300 uciekinierów.

Najpopularniejszym miesiącem ucieczek jest kwiecień, kiedy słońce nie spala jeszcze pustyni na popiół. Bramą do amerykańskiego raju jest przeszło 300-kilometrowy odcinek piaszczystego bezludzia w Arizonie przecięty przez symboliczny niemal, niski płot z zasiekami z drutu kolczastego. Po stronie meksykańskiej drogi prowadzą prawie do samej granicy.

"Minutemani" rozstawili patrole co 300 metrów na odcinku 30 kilometrów doliny rzeki San Pedro - najpopularniejszego miejsca nielegalnych eskapad z Meksyku do USA. Na fragmencie granicy w Arizonie, znanym pod nazwą sektora Tucson, amerykańskie służby graniczne łapią połowę z 1 150 000 nielegalnych imigrantów zawróconych z wszystkich granic USA. Schwytanych, jeśli nie są kryminalistami, odwozi się na meksykańską stronę granicy. Wielu z nich już po kilku godzinach próbuje znowu. Radą przy wyborze najlepszej trasy służy im często meksykańska policja.

Według danych amerykańskich w 2004 roku podczas próby przejścia przez pustynię Arizona zmarło z głodu, pragnienia i wycieńczenia aż 223 ludzi. Wędrówka przez pustynię Sonora trwa zwykle pięć dni. Dlatego działacze Human Border rozmieścili na bezdrożach Arizony pojemniki z wodą i małymi kranikami. To szansa dla zabłąkanych uciekinierów z Meksyku. Wielu z nich zawdzięcza życie działaczom z grupy Simcoksa, którzy znaleźli ich wycieńczonych na pustyni. Inni zginęli.

"Minutemani" mają do dyspozycji 16 prywatnych samolotów i załogi składające się z 40 pilotów. Dysponują samochodami terenowymi i końmi. Wyposażyli się w łączność radiową i noktowizory. Ochotnicy nie chcą strzelać ani dokonywać aresztowań. Mają tylko obserwować imigrantów przekraczających granicę, a potem informować strażników.

Z Wietnamu do Arizony

Mało kto ufa jednak ich zapewnieniom. Ochotnicy nie przypominają obserwatorów - paradują w mundurach swojej samozwańczej armii i z bronią w kaburach, na co zezwala prawo Arizony. Wśród "minutemanów" jest wielu byłych żołnierzy, weteranów z Wietnamu. Oficjalnie obowiązuje zakaz stosowania wszelkiej przemocy. Ochotnicy mają palić ogniska i robić dużo hałasu. W praktyce może być niebezpiecznie.

Spór o samozwańczych strażników dodatkowo podgrzewa atmosferę między Waszyngtonem a Meksykiem. - To oddolny ruch, który zmierza do aktywizacji Amerykanów do obrony ojczyzny przed dziesiątkami milionów plądrujących ją nielegalnych obcokrajowców - grzmi były poborowy z Wietnamu, emerytowany księgowy z Kalifornii James Gilchrist. Za chwilę jednym tchem przekonuje, że nie jest rasistą.

Mózg ludowej armii "minutemanów" ustala taktykę wspólnie z prekursorem ludowych patroli na granicy Chrisem Simcoksem. Grupka tego ostatniego od trzech lat tropi nielegalnych meksykańskich imigrantów. Jednym z jego koronnych argumentów jest groźba infiltracji terrorystów. Ze źródeł wywiadowczych wiadomo, że Al-Kaida nawiązała już kontakty z "kojotami" z Hondurasu - przemytnikami przerzucającymi imigrantów do Arizony.

Na witrynie Minuteman Operation zarejestrowało się podobno około tysiąca ochotników w różnym wieku, z najrozmaitszych środowisk i zawodów. "Minutemani" zapewniają, że nie popierają białych ekstremistów w USA. Ale tych ostatnich nie trzeba zapraszać do Arizony - konfrontacja z kolorowymi imigrantami na południowej rubieży USA to raj dla rasistów.

- Organizatorzy tej operacji dolewają benzyny do ognia. Bardzo możliwe, że dojdzie tu do jakiegoś wybuchu - mówi BBC Mark Potok, prawnik z Alabamy. Grupy obrony praw człowieka, takie jak Border Action Network z Tucson w Arizonie, domagają się od władz, by przegnały ze stanu aktywistów podżegających do ksenofobii i rasizmu. Na razie te apele są mało skuteczne.

Dowódca US Border Patrol w sektorze, gdzie rozmieścili swoje punkty obserwacyjne "Minutemani", obawia się aktów przemocy i nazywa ich operację "receptą na tragedię". Ale zrobić może niewiele. - Obywatele mają prawo do pokojowych zgromadzeń, byle tylko nam nie przeszkadzali - wyjaśnia BBC Jeff Benadum, rzecznik amerykańskiej Border Control.

Policja nie może zatrzymać żadnego z setek ochotników, choć apelowała do nich, by nie przyjeżdżali do Arizony. Strażnicy mają i bez tego dość roboty z wyłapywaniem grupek imigrantów. Tylko w ubiegłym roku aresztowali ich na pustyni 580 tysięcy. Tyle że od 2002 roku potroiła się liczba nielegalnych imigrantów. Nie pomogły miliony dolarów na 260 nowych strażników i wymyślne zabezpieczenia - helikoptery z noktowizorami czy zakopane w ziemi czujniki ludzkiego ciała.

Mafia czuwa

- Chcemy tylko, by imigracja była legalna i kontrolowana - mówi Simcox reporterowi tygodnika "The Observer". Obrońcy praw imigrantów nie wierzą w ani jedno jego słowo. American Civil Liberties Union wysłała do Arizony specjalnych obserwatorów, którzy będą kontrolować poczynania samozwańczej samoobrony. Simcox i Gilchrist mają groźniejszych wrogów. Jeśli w przeciwieństwie do poprzednich lat, kiedy przyjeżdżała garstka, w tym roku do Arizony przybędą zastępy ochotników, na granicy może dojść do konfrontacji.

"Minutemanom" grożą gangi przemytników ludzi, narkotyków i broni powiązane z wyjątkowo brutalną i bezwzględną mafią Mara Salvatrucha o kryptonimie MS-13 z siedzibą w Ameryce Łacińskiej. - Mam wiadomości, że komórki MS-13 z Kalifornii i Teksasu chcą dać nauczkę moim ochotnikom. Ale nie boimy się tych punków - oświadczył "Washington Post" James Gilchrist.

MS-13 liczy 20 tysięcy członków w USA. W Los Angeles działa od lat 80. Organizacja jest odpowiedzialna za setki zamachów, rabunków i porwań. W styczniu amerykańskie tajne służby dokonały aresztowań stu członków mafii.

"Dzień bez Meksykanina"

Niespodziewanym sojusznikiem przemytników ludzi są wielkie firmy w USA. Wykorzystują one na co dzień pracę tysięcy nielegalnych imigrantów. Amerykańska gospodarka potrzebuje taniej siły roboczej. Zdarzało się, że wielki biznes używał swoich wpływów, by zapobiec kontrolom. Gigantyczna sieć supermarketów Wal-Mart zapłaciła niedawno 11 milionów dolarów kary za zatrudnianie setek nielegalnych imigrantów z Meksyku do sprzątania sklepów.

Latem 2004 roku powodzeniem w USA cieszyła się meksykańska komedia "A Day without a Mexican" ("Dzień bez Meksykanina") w reżyserii Sergia Arau. Film opowiada o kryzysie wybuchającym po tym, jak nagle rano 14 maja zniknęły miliony Meksykanów zatrudnionych przez Amerykanów z Kalifornii. Amerykanie budzą się bez niań, służących i ogrodników i wpadają w masową histerię...

Takie argumenty nie przemawiają do wielu konserwatywnych Amerykanów, którzy instynktownie bardziej boją się o własną kulturę niż o stan gospodarki. Nie pomaga stosunek władz Meksyku. Prezydent Vincente Fox określił niedawno imigrantów mianem bohaterów, a meksykańska agencja rządowa wydała humorystyczną broszurę o sposobach przetrwania na granicy.

W chowanego na pustyni

Z punktu widzenia Meksyku nielegalna imigracja do USA jest problemem, ale tylko Amerykanów. Konstytucja Meksyku wyraźnie mówi o prawie do emigracji. Na razie Meksyk nie próbuje powstrzymać imigrantów. Nie ma patroli granicznych. Na granicy spotkać można tylko ludzi z Grupo Beta, organizacji udzielającej pomocy charytatywnej uciekinierom. A skuteczna kontrola granic? - Jeśli przerzucimy siły w rejon Arizony, przemytnicy i terroryści wykorzystają nowe luki. To tak jak przepychanie powietrza w balonie - mówi rzecznik organizacji strażników granicznych USA Ted Bonner. Nawet ochotnicy i nowi agenci Busha niewiele pomogą.

Bez rozsądku władz meksykańskich niewiele mogą zrobić także zwolennicy reform amerykańskich przepisów imigracyjnych tacy jak senator Edward Kennedy. Prezydent George Bush zapowiedział w ubiegłym roku program legalnej pracy wakacyjnej dla Meksykanów. Dotychczas jednak obietnicy nie spełnił. Nielegalni imigranci z Meksyku wolą liczyć na własne nogi i łut szczęścia. Dopóki Amerykanie nie wzniosą w Arizonie wysokiego muru.

Marek Rybarczyk

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)