Ocenzurować i zniszczyć - cała prawda o polskiej prasie
W polskiej prasie emigracyjnej na Wyspach przez cały okres powojenny szalała cenzura. Całkiem nieźle ma się zresztą do dzisiaj - twierdzi dr Alina Siomkajło. Pani Alino, jak tak można...
03.01.2011 | aktual.: 03.01.2011 16:50
Nie wszystko co działo się wśród Polaków na Wyspach w czasie wojny i w latach powojennych nadaje się do czytanek dla szkółek sobotnich. Wojny polsko-polskie toczyły się tu w najlepsze przez dziesiątki lat. Dla przyszłych pokoleń należało jednak stworzyć słodki obrazek zgodnej społeczności pracującej w trudzie i znoju dla "Polski poza Polską". Na użytek takiej propagandy stworzono sporo mitów i legend. W tym mit o wolności słowa, myśli i przekonań. Zatem jedynie słuszna wersja jest taka, że gdy w Polsce Ludowej szalały nożyce cenzorów, emigracja pławiła się w luksusie nieskrępowanego głoszenie niezależnych poglądów.
Faktom przyjrzała się tymczasem dr Alina Siomkajło i bezceremonialnie rozprawiła się z tym mitem w artykule "Dyskretny urok cenzury emigracyjnej 1940-2010", który ukazał się w książce II Kongres Polskich Towarzystw Naukowych na Obczyźnie wydanej w Krakowie przez Polską Akademię Umiejętności. Ten starannie udokumentowany materiał, w okrojonej wersji, krążył od dłuższego czasu w internecie, ale został skomentowany jedynie wyniosłym milczeniem tak zwanego środowiska.
Dr Siomkajło jest prezesem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich za Granicą, wywodzi się z emigracji niepodległościowej, ale dość często prezentuje poglądy rozbieżne z tutejszą poprawnością środowiskową i oczekiwaniami emigracyjnych koterii. Należy pod tym względem do nielicznych.
Jak pisze, w czasie trwania wojny nie tylko walka z odwiecznymi wrogami Polski zaprzątała bez reszty polskich mężów stanu w Londynie. Nie szczędzili sił również walce z wrogami politycznymi i osobistymi. W 1941 roku doprowadzono do zamknięcia pisma "Jestem Polakiem", niechętnego rządowi Władysława Sikorskiego. Przy okazji ktoś "życzliwy" wysmażył donosik do British Council na piszącego w dwutygodniku Jerzego Pietrkiewicza. Znany później pisarz i tłumacz, przyjaciel Jana Pawła II, stracił wówczas studenckie stypendium. Pismo ukatrupiono kierując się wzniosłymi pobudkami, że "ze względu na jedność narodową na emigracji powinno wychodzić jedno pismo "Dziennik Polski". "Dziennik" tymczasem, jak pisze autorka, uchodził za "wydawnictwo kadzidlane".
Wazeliniarstwo gazety wyśmiał Marian Hemar:
Jest to organ przymilny,
Potulny organ lojalny,
Siłą rzeczy - przychylny.
Z istoty swej - pochwalny.
Opisane przez Alinę Siomkajło osobiste perypetie z "Dziennikiem" mogą sugerować, że gazeta pozostała wierna 70-letniej tradycji.
Brytyjczycy nie nękali Polaków cenzurą, której zresztą formalnie w Wielkiej Brytanii nie było nawet w czasie działań wojennych. Gdy nie podobał im się jakiś tytuł po prostu wstrzymywali przydział papieru. tak między innymi zakończyły żywot "Wiadomości Polskie". Alianci nie życzyli sobie np. tematyki katyńskiej oraz dyskusji o powojennych granicach Polski. Działania brytyjskie były szybkie i skuteczne. W okresie powojennym różnym formom cenzury poddawani byli przez własne środowisko także literaci. "Zapis na nazwisko" można było dostać za publikowanie w Polsce lub utrzymywanie kontaktów z pisarzami za Żelazną Kurtyną. Tak zwani niezłomni uważali wszystko co pachniało PRL-em za parszywe i jedynie godne pogardy. Prawie wszystko, bo skrupulatna dr Siomkajło wylicza grupę literatów mających za nic zakazy, a jednak funkcjonujących na emigracyjnym rynku czytelniczym. Podobnie nie wszyscy pisarze z PRL-u traktowani byli jak trędowaci.
Jednak, gdy ktoś już miał przechlapane, to na całego. Świadczą o tym losy Józefa Mackiewicza. Czy jednak można się temu dziwić, gdy: "Pisarz jest kontra komunistom, kontra Piłsudskiemu, kontra Watykanowi. Komuniści są Mackiewiczowi; legioniści są kontra Mackiewiczowi; katolicy są kontra Mackiewiczowi" - cytowane stwierdzenie Jana Zielińskiego wyjaśnia wiele.
Opinia Aliny Siomkajło na temat funkcjonujących obecnie mediów polonijnych nie zjedna raczej pani prezes ich przesadnej sympatii: "W ostatniej dekadzie przeżywamy w polskiej Wielkiej Brytanii eksplozję 'jednowymiarowego świata w kolorze' (J. Kin) - pism tuzinkowo informacyjnych, przetwórczych wobec agencyjno-internetowych danych i banalizujących rzeczywistość". Wątpliwe żeby tym stwierdzeniem autorka popsuła dobre samopoczucie licznym polskim mediom na Wyspach, uważającym się za profesjonalne, najpoczytniejsze, opiniotwórcze i w ogóle naj, naj, naj. W tym najbardziej niezależne, zatem nikt nie weźmie do siebie zarzutu o uleganiu jakiejkolwiek cenzurze.
Dyskusji, przynajmniej na forum publicznym, nie wywołają także poglądy dr Aliny Siomkajło na źródła cenzorskich zapędów w dzisiejszych polskich środowiskach emigracyjnych. Najwyżej ten i ów obrazi się śmiertelnie, choć trudno znaleźć jeszcze nieobrażonych. Ale jak tu się dziwić, gdy pani doktor wypisuje takie rzeczy: "W bliższych i współczesnych nam czasach najczęściej mamy do czynienia z trudniej uchwytną wewnątrzemigracyjną cenzurą społeczną - formalnie nieoficjalną, działającą z ukrycia, przezornie kamuflowaną - zwyczajowo-obyczajową, koteryjno-personalną... Opierającą się na anachronicznych bądź nieuzasadnionych uprzedzeniach, wpływach i nadzorczej przemocy stosowanej przez społecznych działaczy lub samozwańczych mocodawców polityki środowiskowej".
Aby nie pozostawiać tego bez komentarza, będzie on w stylu emigracyjnej poprawności: Pani Alino, no naprawdę, jak tak można. Przecież to będą czytać młodzi. I co sobie pomyślą. Nie można to było tak ładnie, o zasługach, poświęceniu, o pracy społecznej...
Z Londynu dla polonia.wp.pl
Robert Małolepszy