"Oburzeni szukają wybawcy. PiS o tym marzy"
W wyborach na Węgrzech w 2010 roku Fidesz - partia Viktora Orbana, uzyskała 60% głosów. - To znak, że w takim kraju dzieje się coś nienormalnego. Ludzie są pobudzeni, wyrwani z najczęściej nie emocjonującego toku codzienności - pisze Waldemar Kuczyński w felietonie dla Wirtualnej Polski. - Oburzeni szukają wybawcy i zwykle pojawiają się chętni do odegrania takiej roli - dodaje. Zdaniem Kuczyńskiego o takim oburzeniu w Polsce marzy PiS i jego zwolennicy.
Jeżeli jakaś partia w rzetelnych wyborach zdobywa 60% głosów, to znak, że w takim kraju dzieje się coś nienormalnego. Ludzie są pobudzeni, wyrwani z najczęściej nie emocjonującego toku codzienności. Taki wynik dostała w wyborach 2010 na Węgrzech partia Viktora Orbana – Fidesz. W tamtym roku Węgrzy byli wściekli na socjalistów i ich rządy. Kiedy miliony ludzi coś bardzo oburza to historia tam gdzie żyją rusza z miejsca. To bardzo delikatny moment, bo może ruszyć ku dobremu, albo ku złemu, nawet gorszemu od stanu, który te miliony oburzył.
Oburzeni szukają wybawcy i zwykle pojawiają się chętni do odegrania takiej roli. Węgrzy zobaczyli wybawienie w partii Orbana. Wyobrażam sobie, że panować musiał wtedy nastrój narodowego obudzenia, pobudki w rodzaju "narodzie wstań z kolan". O takim obudzeniu marzy u nas PiS i jego zwolennicy, a jeszcze goręcej ci na prawo od nich, spece od zamawiania piwa znanym gestem. Węgrzy więc się obudzili i wybrali kierunek.
Sadząc jednak po wynikach sondażu z grudnia ubiegłego roku, spora ich część w 20 miesięcy po przebudzeniu nabiera wątpliwości, czy w nerwach i euforii wybrała dobrze. Przeczytałem, że poparcie dla Fideszu spadło do 18%, a 54% wyborców orzekło, że nie wie kogo poprzeć. Jeśli tak jest naprawdę, to sytuacja, dla trzeźwiejących z obudzenia rysuje się niewesoło. Węgrzy oddali kraj całkowicie, bez reszty, w ręce jednej partii. Takiej na dodatek, której szefostwo, sądząc po czynach przekształca demokrację bez przymiotnika, w demokrację z kierowniczą siłą ich partii.
Czytając relacje z naddunajskiego kraju mam przed oczami dwa lata budowy IV RP nad Wisłą, a nawet, jakbym widział ten etap, do którego u nas bracia Kaczyńscy dążyli, ale nie doszli. Na przykład nie postawili na skraju legalności postkomunistów i nie zmienili Konstytucji, choć o tym śnili i mówili. Polacy, też w 2005 roku wkurzeni na lewicę, zachowali się trzeźwo i nie dali nikomu większości konstytucyjnej. A dobry los sprawił, że pod dwu latach zyskaliśmy szansę, by PiS-owi podziękować.
Wyborcy węgierscy są w o wiele gorszej sytuacji. Sądząc po poczynaniach ich władzy, może być i tak, że przy pomocy czarów nad prawem wyborczym, nad medialnym już się dokonały, głos wyborcy przeciwnego demokracji "z kierownicą" będzie na szali leciutki, a zwolennika ciężki. I wtedy choćby lud otrzeźwiał z obudzenia może mieć trudności, by błąd naprawić i kraj spod władzy fideszowej kierownicy wyjąć. Mogą pozostać tylko dwa narzędzia; ulica (patrz, ostatnia ponoć stutysięczna demonstracja) i nacisk Unii Europejskiej. Unia przeżywa dziś wielki sprawdzian ekonomiczny. Jestem pewien, że go zda i wyjdzie z niego silniejsza. Ale na przykładzie Węgier przeżywa też test na wierność wartościom, które uważa za swoje. Nie wolno demokracji węgierskiej i wolności Węgrów zostawić pod opieką ludzi, którzy uważają, że wolność ma tylko kolor ich partii.
Doświadczenie z IV RP, a teraz z IV Węgrami zawiera też kilka nauk. Po pierwsze bojownik przeciw komunistycznemu zamordyzmowi, może wprowadzić własny. Po drugie wolność jest wrażliwa na wrogie jej wirusy, nawet jeśli się jest w Unii Europejskiej. Po trzecie przestroga by nie nieść wszystkich jaj w jednym koszu obowiązuje także przy urnie wyborczej; nikomu całej władzy. I na koniec głosujmy w otrzeźwieniu, nigdy w obudzeniu.
Tytuł i lead felietonu pochodzą od redakcji