ŚwiatObama jak Bob budowniczy?

Obama jak Bob budowniczy?

W roku 2008 prosty zwrot z rozmówek angielskich stał się hasłem elektryzującym dziesiątki milionów ludzi. "Yes, we can!" - bo o tym szlagworcie kampanii Baracka Obamy mowa - to podręcznikowy przykład na to, że ważne jest nie tylko co się mówi, ale również jak i do kogo.

Obama jak Bob budowniczy?
Źródło zdjęć: © AFP

27.12.2008 12:00

"Yes, we can" oznacza po prostu "Tak, możemy". Po raz pierwszy Obama poczuł siłę tego zwrotu w 2004 roku, podczas kampanii wyborczej na senatora stanu Illinois. Jak donosił wówczas dziennik "Rising Star": "Demokraci z całego Illinois, z przedmieść, z centrów miast, z Południa i Połnocy stanu, biali, czarni, Latynosi i Azjaci, zapowiedzieli: Tak, możemy". Reporter obecny na wiecu informuje, że nawet Obama był zaskoczony energią bijącą z tych słów.

Lista różnych grup społecznych łączących się we wspólnym okrzyku zapowiada listę, jaką senator Illinois ogłosił podczas swojej mowy zaraz po tym, gdy nad ranem 5 listopada stało sie jasne, że to on zostanie kolejnym prezydentem USA: "Młodzi i starzy, bogaci i biedni, Demokraci i Republikanie, czarni i biali, Latynosi, Azjaci, Indianie, homoseksualiści i heteroseksualiści, upośledzeni i sprawni, niosą dziś światu przesłanie, że nigdy nie byliśmy jedynie zbiorem jednostek, zbiorem stanów liberalnych i konserwatywnych, że jesteśmy i zawsze będziemy Stanami Zjednoczonymi Ameryki".

Przemówienie z 5 listopada, moim zdaniem przeszło już do historii retoryki, tak jak przemówienie Martina Luthera Kinga z jego słynnym - nieco bardziej skomplikowanym gramatycznie - "I have a dream". Prezydent-elekt, po przywołaniu możliwie jak najszerszego wachlarza grup, rozpoczął litanię kolejnych rzeczy, które "możemy". Za chwilę tysiące ludzi zgromadzonych pod sceną (i pewnie co najmniej kilka milionów siedzących przed telewizorami) zaczęło skandować "Yes, we can".

Na razie jest jednak początek stycznia 2008 roku. Po zaskakujących zwycięstwach w pierwszych prawyborach, w Iowa, Obama przegrywa prawybory Demokratów w New Hampshire. Hillary Clinton wraca na pozycję faworytki. Tłum na spotkaniu wyborczym jest rozczarowany. Obama wchodzi na scenę i mówi: "Szeptali to niewolnicy i abolicjoniści, imigranci przyjeżdżający do nowego kraju, robotnicy organizujący się w związki zawodowe, kobiety, które walczyły o prawa wyborcze: Yes, we can". "Los Angeles Times" relacjonuje tę mowę: "Obama przemawiał, budując napięcie, niczym kaznodzieja".

Przemówienie to zostało zmiksowane przez grupę amerykańskich artystów i trafiło jako nieoficjalny klip wyborczy do Internetu. Will.I.am, Scarlett Johanson, Herbie Hancock, Eric Balfour i kilkudziesięciu innych muzyków i aktorów śpiewa "razem" z kandydatem: "Możemy osiągnąć sprawiedliwość i równość, możemy stworzyć nowe szanse, możemy uzdrowić ten naród, możemy naprawić ten świat". Bardzo górnolotne. I bardzo chwytliwe: kilkadziesiąt milionów odsłuchań jednego tylko klipu w Youtube i niepoliczalna ilość odsłuchań jego wersji, odpowiedzi, przeróbek i miksów (w tym: "No, you can't" będącego antyklipem dla Johna McCaina) musiało mieć przełożenie na wyborczy wynik.

Wyglądało na to, że Obama wygrał między innymi dlatego, że zaproponował podzielonym Amerykanom pierwszą osobę liczby mnogiej. Ta gramatyczna sztuczka przyniosła mu miliony głosów tych, którym wcześniej wydawało się, że nie mają już na kogo głosować, bo żaden kandydat nie mówi "MY".

O tym, że ta prosta kalkulacja okazała się trafna, a ten banalny zwrot - porywający, niech świadczą tysiące sytuacji, w których "Yes, we can" wypowiadane jest, by zasugerować możliwość pozytywnej zmiany. Od teatru po diety, od wyborów w Opolu po deski surfingowe - tam gdzie ma się udać, tam musimy móc. Najbardziej spektakularną parafrazą jest chyba jednak "Yes, we Cem" - hasło ukute po tm, jak liderem niemieckich Zielonych został Cem Özdemir, pierwszy niemiecki Turek, który dostał się do parlamentu.

"Yes, we can" ma nie tylko wielu następców, ale również wielu przodków. Przypomina choćby "Ah, ça ira!" ("Uda się") - hasło rewolucji francuskiej. Odwołuje się jednak do konkretnych "Nas" a nie do bezosobowej siły, której ma się udać. Z kolei w "We shall overcome" ("Zwyciężymy") - amerykański protest song - używa wprawdzie pierwszej osoby, ale skazuje ją na czas przyszły. Zupełnie nieudaną wersją zawołania jest swoisty bękart w tej rodzinie, Gierkowskie "Pomożecie?" - z góry skazujące tłum na rolę służebną.

"Yes, we can!" angażuje społeczność, nie daje jej obietnic, tylko stawia w centrum wydarzeń, nie rozdziela zadań, tylko zachęca do działania, nie dzieli tylko łączy - dokładnie tak samo jak w bajce "Bob budowniczy", w której również co jakiś czas rozlega się gromkie, chóralne "Yes, we can", gdy Bob budowniczy rusza z tłumem przyjaciół do roboty. Czy amerykański sen reaktywowany przez Baracka Obamę skończy się jak bajka? We will see.

Krzysztof Cibor, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)