Obama dał Kubie nadzieję, Trump ją zabił. Biden się nie śpieszy
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Kuba nie będzie już taka sama – uważa Leonardo Padura, jeden z najgłośniejszych niezależnych pisarzy kubańskich. Bo choć antyrządowe manifestacje wypaliły się tak szybko, jak zaczęły, to polaryzacja wśród Kubańczyków nigdy nie była tak duża.
Ostatnie duże protesty na Kubie miały miejsce w 1994 roku podczas tzw. okresu specjalnego, kiedy na skutek upadku ZSRR załamał się import i eksport wyspy. Wówczas, mający dość kryzysu i powszechnych niedoborów, mieszkańcy stolicy wyszli protestować na Malecón, słynną arterię ciągnącą się przez 7 km wzdłuż wybrzeża Hawany.
Do protestujących wyszedł sam Fidel Castro, który uspokoił nastroje. Wydarzenie to przeszło do historii jako "Maleconazo".
26 lat później Kuba znowu znalazła się w głębokim kryzysie. Cztery lata twardej polityki prezydenta USA Donalda Trumpa wobec wyspy ponownie doprowadziły do zubożenia społeczeństwa i zapaści gospodarczej pogłębionej przez nieefektywną politykę i chybione reformy.
Czarę goryczy przelała pogarszająca się sytuacja epidemiologiczna. Na początku lipca 2021 roku kubańska linia obrony przed pandemią koronawirusa załamała się, a liczba dziennych przypadków zaczęła osiągać kilka tysięcy zakażeń dziennie.
Iskra trafiła na podatny grunt
W południe 11 lipca 2021 roku jako pierwsi na ulice wyszli mieszkańcy San Antonio de los Baños, niewielkiej miejscowości położonej 30 km na południe od Hawany.
W proteście przeciw polityce rządu i powszechnym niedoborom kilkuset mieszkańców przemaszerowało pod siedzibę Komitetu Centralnego Partii Komunistycznej. Transmitowany w mediach społecznościowych protest szybko rozlał się na kolejne miasta, by w kilka godzin opanować niemal całą wyspę.
Rząd w Hawanie protesty nazwał próbą miękkiego zamachu stanu, opartego o scenariusz z Wenezueli z 2018 roku, a Prezydent Miguel Diaz-Canel wezwał do obrony rewolucji.
Zgoła inne stanowisko zajął Waszyngton, który określił protesty na Kubie "dążeniem narodu kubańskiego do wolności". Niezależnie, co było iskrą zapalną, trafiła na podatny grunt.
Bo Kubańczycy są zmęczeni zarówno pandemią, jak i kryzysem ekonomicznym. PKB Kuby zmniejszyło się w 2020 roku o 11 proc. Zamarła turystyka, stanął międzynarodowy handel.
Do tego wyspa boryka się z ogromnymi niedoborami żywności i leków, co doprowadziło do rozwoju czarnego rynku, a po przeprowadzonej w styczniu tego roku reformie walutowej, inflacja zaczęła pożerać podwyżki pensji wprowadzone przez rząd. Frustracja osiągnęła apogeum.
Gerardo Mendeza, 38-letniego taksówkarza, poznałem 4 lata temu w Hawanie. Z wykształcenia jest ekonomistą, ale na taryfie wyciąga więcej. Fordem z 1958 roku kursuje najczęściej między dzielnicą Vedado a lotniskiem.
Nigdy nie skarżył się na zarobki, zwłaszcza gdy Kubę odwiedzało ponad 4 mln turystów rocznie. Było to zanim Donald Trump zaostrzył blokadę i przyszła pandemia. Teraz Gerardo rozkłada ręce i przyznaje, że sytuacja jest nie do zniesienia.
– Turystów nie ma, a Kubańczycy niechętnie jeżdżą taksówkami. Lekko nie jest – przyznaje.
Dodaje, że ludzie codziennie ponoszą konsekwencje złych decyzji rządu, a pandemia i sankcje jeszcze pogorszyły sytuację.
– Blokada gospodarcza i finansowa narzucona przez Amerykanów bezpośrednio wpływa na gospodarkę naszego kraju, ale jest jeszcze inna blokada, wewnętrzna, która również bardzo dotyka prostego Kubańczyka – mówi taksówkarz-ekonomista. – Rząd jest odpowiedzialny za inflację w ostatnich miesiącach. Brakuje produktów, co wygenerowało wzrost cen na czarnym rynku. W najgorszym momencie dokonali unifikacji monetarnej. Myślę, że to nie był czas na "reformy gospodarcze".
Do samych protestów podchodzi jednak z dystansem i nie wziął w nich udziału: – Nie zgadzam się na tłumienie protestów, ale nie popieram też tego, co niektórzy protestujący zrobili przeciwko instytucjom rządowym.
Inaczej na sytuację patrzy Claudia Almeida, 25-letnia studentka z San Antonio de Los Baños, gdzie wybuchły protesty. Jeszcze 2 lata temu dorabiała jako kelnerka w rodzinnej restauracji w jednym z nadmorskich miasteczek. Potem zdecydowała się jednak na wyjazd z Kuby na stypendium naukowe.
– Moje miasteczko rozpoczęło protesty. Ludzie od dłuższego czasu mieli problem z kupnem jedzenia, wciąż były przerwy w dostawach prądu. To przelało czarę – wyjaśnia.
Dodaje również, że jako młoda Kubanka czuje, że nie ma szansy się rozwijać w swoim kraju. Dlatego chce zmian.
– Czułam się ograniczona, bez nadziei na przyszłość, a młody człowiek bez tej nadziei traci wszelką wiarę. Szczerze uważam, że ten protest nadał cel młodym Kubańczykom – wyznaje Claudia.
Głosów takich jak Claudii jest więcej, zwłaszcza wśród młodych, ale nie wszyscy na wyspie popierają protesty i hasła wzywające do obalenia rządu, które im towarzyszyły.
Do wezwania prezydenta Canela do obrony rewolucji przyłączył się równie liczny tłum, co do protestujących.
Największe kontrmanifestacje odbyły się w Hawanie. I choć zarówno anty, jak i prorządowe manifestacje miały na ogół spokojny przebieg, to nie udało się uniknąć starć zarówno między obiema stronami, jak i z policją.
W Matanzas protestujący wywrócili na dach samochód szefa lokalnego komitetu partii, a w Hawanie radiowóz, splądrowano też kilka sklepów dewizowych, które są solą w oku Kubańczyków. W zamieszkach życie straciła jedna osoba.
Władze do pilnowania porządku skierowały specjalne oddziały policji, tzw. czarne berety, oraz grupy szybkiego reagowania. Jak informowała agencja Reutera, w dniu protestów aresztowano 70 osób. Jednak znacznie więcej zatrzymań miało miejsce później. W sumie za zakłócanie porządku publicznego przed sąd może trafić kilkuset protestujących.
Według kubańskiego prawa grozi im do 3 lat więzienia. Władze na kilka dni odcięły dostęp do internetu i portali społecznościowych, aby nie doprowadzić do eskalacji wydarzeń.
Jeden z Polaków mieszkających na Kubie, który chce pozostać anonimowy, zwraca mi z kolei uwagę na inny aspekt wydarzeń z 11 lipca.
Zauważa, że od czasu, kiedy turystyka padła, cała szara strefa na Kubie pozostaje bez pracy. Tzw. jinteros, który żyli z naciągania turystów na wszelkie sposoby, zostali niemal bez środków do życia. Trudno oszacować, o jaką liczbę osób może chodzić. Ale to spora grupa ludzi.
– Wszyscy ci, którzy są zaangażowani w obsługę turystów - od lotniska aż po łóżko wypełnione kobietami - są bez pracy od marca 2020. Wszystkie dziewczyny musiały wrócić do siebie na wieś i czekają na powrót obcokrajowców – dodaje z przekąsem.
Faktem jest, że w czasach turystycznego prosperity, sam tylko hawański Malecón po zmroku zmieniał się w rozrywkową promenadę. Zwłaszcza odcinek między hotelem Deauville a ekskluzywnym hotelem Paseo del Prado wypełniał się skąpo odzianymi młodymi kobietami, lokalnymi muzykami i sprzedawcami.
Dziś jest tutaj pusto, co najwyżej można spotkać wędkarzy stojących na murze falochronu.
Protesty ucichły, podziały pozostały
Bo dziś po protestach faktycznie nie ma śladu - w Hawanie panuje spokój, a życie na wyspie wróciło do pandemicznej "normy".
Ale jak przyznaje Leonardo Padura, jeden z najgłośniejszych niezależnych pisarzy kubańskich, laureat nagrody Asturii i autor bestselerowego cyklu "Cztery Pory Roku", obawia się, że po 11 lipca Kuba nie będzie już taka sama. Polaryzacja sięga zenitu i sam jej doświadcza.
Na łamach niezależnego portalu La Joven Cuba podzielił się swoimi obserwacjami na temat lipcowych protestów.
– Często jestem atakowany z jednej i z drugiej strony, ponieważ staram się być uczciwy i mówić o prawdach, co do których istnieje pewien konsensus. Bo prawda nie jest absolutna, to co jest absolutne, to kłamstwo – stwierdził filozoficznie.
Dodaje, że gwałtowna reakcja na protesty nie jest lekarstwem na problemy toczące Kubę.
– Nic nie jest już takie samo. To inny kraj i trzeba sobie z tym poradzić w inny sposób – skomentował. I choć krytykuje zachowanie władz, nie ukrywa, że wątpi w spontaniczność wystąpień.
– Wydaje się bardzo możliwe, że wszystko, co działo się na Kubie, począwszy od niedzieli 11 lipca, zostało podsycone przez większą lub mniejszą grupę osób sprzeciwiających się systemowi, z których część być może nawet dostała za to zapłatę. Prawdą jest również, jak to często bywa przy takich wydarzeniach, że miały miejsce godne ubolewania akty wandalizmu. Ale myślę, że nie jest to powód, aby bagatelizować krzyk, który jest wynikiem desperacji społeczeństwa, które przechodzi nie tylko długi kryzys gospodarczy i specyficzny kryzys zdrowotny, ale także kryzys zaufania i utratę oczekiwań – podkreśla Padura.
Carlos Lazo, kubański Amerykanin i twórca ruchu Puntes de Amor, walczącego o zniesienie amerykańskich sankcji, podziela obawy Padury. W odpowiedzi na protesty potępił też zewnętrzne próby destabilizacji kraju.
– Czy ci, którzy z Miami podżegają Kubańczyków z wyspy do wyjścia na ulice, będą na tych ulicach z prowadzącymi protesty? – pyta retorycznie. – Sprzeciwiamy się wszystkiemu, co zachęca do przemocy i konfrontacji wśród dzieci Kuby – napisał.
Ale głos Lazo, choć głośny, jest odosobniony w społeczności kubańskiej w Stanach Zjednoczonych. Zwłaszcza w Miami, gdzie mieszka największa liczba imigrantów z Kuby w USA.
Burmistrz Miami Francis X. Suarez w wywiadzie dla telewizji FOX News zasugerował wręcz, że Stany Zjednoczone powinny rozważyć interwencję zbrojną na Kubie.
– Proponuję, aby ta opcja była brana pod uwagę. Nie można jej po prostu wykluczyć. Powinna być na stole – stwierdził.
Choć tak twarde stanowisko zaszokowało nawet najzacieklejszych przeciwników kubańskiego reżimu, to pokazuje, jak bardzo w ciągu prezydentury Donalda Trumpa zmieniły się nastroje kubańskiej diaspory.
Jeszcze w 2018 roku w ankiecie przeprowadzonej przez Florida International University, aż 63 proc. amerykańskich Kubańczyków popierało decyzję Obamy o nawiązaniu stosunków dyplomatycznych z Kubą. A aż 68 proc. opowiadało się za rozszerzeniem lub przynajmniej utrzymaniem relacji biznesowych z wyspą.
W tym samym badaniu, ale z 2020 roku, aż 2/3 ankietowanych popierało już twardą politykę Donalda Trumpa wobec wyspy.
Od rozkwitu do kryzysu. Obama odmienił Kubę
W 2016 roku, po latach marazmu w stosunkach między Stanami Zjednoczonymi a Kubą, dokonał się przełom.
Prezydent Barack Obama na koniec swojej prezydentury zapisał się zarówno w historii USA, jak i Kuby. Zwieńczeniem jego kadencji w Białym Domu było wznowienie stosunków dyplomatycznych z rządem kubańskim oraz zniesienie szeregu restrykcji zarówno biznesowych, jak i turystycznych.
Zwłaszcza efekt tych drugich, w połączeniu z reformami gospodarczymi Raulami Castro, który dokonał przełomowych, jak na warunki kubańskie zmian, można było zauważyć gołym okiem.
Do odresturowanego terminalu Sierra Maestra w hawańskim porcie po raz pierwszy od 1959 roku zaczęły przybijać ogromne wycieczkowce z Miami, każdorazowo przywożąc na wyspę kilka tysięcy turystów.
Oblężenie przeżywał również międzynarodowy port lotniczy Jose Marti w Hawanie, a uwolniona przez rząd drobna działalność gospodarcza wręcz eksplodowała. Jak Kuba długa i szeroka, zaczęły powstawać casy particular (prywatne apartamenty do wynajęcia), paladary (prywatne restauracje i bary) oraz stragany z pamiątkami.
Zmiany najszybciej można było dostrzec w okolicach hawańskiego portu. Bary takie jak Dos Hermanos, które pamiętają jeszcze czasy amerykańskiej obecności na wyspie w pierwszej połowie XX wieku, zaczęły przeżywać drugą młodość. Z kopyta ruszyły też kolejne inwestycje w unikalną na skalę światową, kubańską kolonialną zabudowę.
Barack Obama zapoczątkował swoistą modę na Kubę.
25 marca 2016 roku na stadionie Ciudad Deportiva w Hawanie koncert zagrał zespół The Rolling Stones. Według szacunków mogło go oglądać od około 0,5 mln do nawet 1,2 mln widzów. Teledyski do swoich przebojów nakręcili w stolicy Kuby m.in. Kylie Minogue oraz hiszpański piosenkarz Alvaro Soler.
Zatrudnienie w prywatnym sektorze po raz pierwszy w historii porewolucyjnej Kuby zaczęło zbliżać się do liczby państwowych etatów.
Dolary i euro z turystyki zaczęły płynąć szerokim strumieniem do kasy państwa, ale co istotniejsze, do prywatnych kieszeni taksówkarzy, ulicznych grajków, straganiarzy, restauratorów czy gospodarzy cas.
W 2016 roku Kubę odwiedziło blisko 4 mln turystów, głównie ze Stanów Zjednoczonych i Europy. Ale zarówno odwilż, jak i radość Kubańczyków, nie trwały długo.
Donald Trump pogrzebał odwilż i rozpoczął kryzys
W styczniu 2017 roku Donald Trump został zaprzysiężony na 45. prezydenta Stanów Zjednoczonych. Już podczas kampanii wyborczej krytykował otwarcie Obamy w relacjach z Kubą. Politykę poprzednika nazwał katastrofalną i zapowiedział, że "czas tej umowy już się kończy".
Jedną z pierwszych decyzji prezydenta Trumpa w relacjach z Kubą było wstrzymanie podróży pasażerskich na wyspę ze Stanów Zjednoczonych, zarówno tych zorganizowanych na wycieczkowcach, jak i indywidualnych.
Kolejne kroki, na które zdecydował się prezydent USA, to zaostrzenie limitów przekazów pieniężnych, jakie można przesyłać na wyspę z terenu Stanów Zjednoczonych, czy uruchomienie 2 maja 2019 roku art. III ustawy Helmsa-Burtona.
Daje on prawo skarżenia firm zagranicznych, które korzystają ze znacjonalizowanego po Rewolucji Kubańskiej majątku amerykańskiego przez obywateli USA. Miał to być straszak przed inwestowaniem na wyspie np. przez przedsiębiorstwa z Europy.
Decyzja Trumpa spotkała się z krytyką m.in. ze strony Unii Europejskiej czy Kanady. Ówczesna wysoka przedstawiciel UE ds. wspólnej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa, Federica Mogherini, w oświadczeniu uzgodnionym wcześniej z 28 krajami Unii, wyraziła głęboką krytykę działań Waszyngtonu przeciwko Hawanie.
Zauważyła, że eksterytorialne stosowanie jednostronnych środków ograniczających jest sprzeczne z prawem międzynarodowym.
Warto wspomnieć, że ustawa Helmsa-Burtona została uchwalona przez amerykański Kongres w 1996 roku, jednak jej kontrowersyjne zapisy nigdy nie weszły w życie. Na wyjęcie jej z zamrażarki nie zdecydował się nawet republikański prezydent George W. Bush.
We wrześniu 2019 na Kubie wybuchł kryzys paliwowy, który był bezpośrednim skutkiem kryzysu w Wenezueli i embarga na import ropy naftowej z tego kraju. Kolejki na stacjach, problemy z zaopatrzeniem stały się codziennością Kubańczyków.
W sumie w ciągu swojej prezydentury Donald Trump nałożył 234 sankcje przeciwko Kubie, które objęły m.in. kubańskie instytucje finansowe czy państwowe przedsiębiorstwa i urzędników.
I choć statystycznie liczba turystów na Kubie do 2020 roku wciąż rosła, to odpływ Amerykanów, którzy często podróżowali indywidualnie, zostawiając pieniądze w domach Kubańczyków, widać było gołym okiem.
Znalezienie wolnej casy particular z ulicy jeszcze w marcu 2017 roku graniczyło z cudem, a poszukiwania zajmowały nawet kilka godzin. Pod koniec 2019 roku nie było z tym najmniejszego problemu, a gospodarze wręcz sami zabiegali o gości.
Jednak kurorty hotelowe wciąż pękały w szwach, zwłaszcza od turystów z Kanady i Rosji, którzy są filarem kubańskiej turystyki hotelowej.
Ostatniego dnia swojego urzędowania w Białym Domu Trump wpisał Kubę na listę krajów wspierających terroryzm, co bezpośrednio przekłada się na możliwości handlowe Kuby - utrudnia handel międzynarodowy zwłaszcza z krajami UE.
Mimo wezwań m.in. ONZ oraz papieża Franciszka o złagodzenie sankcji w czasie pandemii koronawirusa Trump pozostał nieugięty.
Warto przypomnieć, że embargo nałożone na Kubę to najdłużej obowiązująca blokada gospodarcza kraju. Trwa nieprzerwanie od 60 lat.
Pierwsze sankcje zostały nałożone w 1959 roku przez prezydenta Eisenhowera, jednak całkowitą blokadę zatwierdził dopiero John F. Kennedy. Od 1991 roku na forum ONZ corocznie głosowane jest memorandum potępiające embargo.
23 czerwca 2021 roku 184 kraje po raz kolejny potępiły blokadę. Od głosu wstrzymały się Kolumbia i Ukraina, a za utrzymaniem sankcji opowiedziały się Stany Zjednoczone i Izrael. Memorandum nie ma jednak mocy prawnej, a jest tylko opinią społeczności międzynarodowej.
Z odwróceniem polityki wobec Kuby nie śpieszy się również Joe Biden. Postępuje tak, choć zapowiadał w kampanii powrót do polityki Obamy.
Po protestach Biden zaostrza kurs
Po objęciu prezydentury w styczniu 2021 przez Joe Bidena, jego administracja zapowiedziała, że Kuba nie jest obecnie na liście działań priorytetowych nowego prezydenta. Demokrata nie cofnął decyzji poprzednika, zwłaszcza fatalnego w skutkach uznania Kuby za kraj wspierający terroryzm.
Po wydarzeniach z 11 lipca Kuba na listę priorytetów jednak wróciła - prezydent zapowiedział wręcz nałożenie nowych restrykcji na wyspę. Pierwsze sankcje dotknęły kubańską policję oraz jej szefów za tłumienie protestów i rozważane są kolejne.
Pod koniec lipca Joe Biden spotkał się z reprezentacją kubańskich imigrantów, aby przedyskutować politykę wobec wyspy. Choć na spotkaniu padło mało konkretów, to zapewnił, że jego administracja pracuje nad dostarczeniem na wyspę mobilnego internetu niezależnego od władz, a także nad ułatwieniem dokonywania przelewów na Kubę z pominięciem instytucji rządowych.
Mimo pandemii koronawirusa i kryzysu zdrowotnego, w jakim obecnie znajduje się Kuba, na razie władze Kuby nie mają co liczyć na zluzowanie sankcji gospodarczych nałożonych przez USA.
COVID na Kubie
Kubański system zapobiegania zakażeniom załamał się na początku lipca prawdopodobnie za sprawą rozprzestrzeniania się wariantu Delta. Obecnie Kuba przechodzi przez szczyt zakażeń z liczbą ponad 9 tys. przypadków dziennie przy relatywnie niskiej liczbie zgonów, która utrzymuje się poniżej stu ofiar każdego dnia (dane z 4 sierpnia 2021 r.)
– Gdybyśmy byli w korzystnej sytuacji ekonomicznej, łatwiej byłoby zastosować ekstremalną kwarantannę. Ale ludzie potrzebują pieniędzy. Muszą pracować, muszą mieć za co kupować jedzenie – wyjaśnia Gerardo Mendez.
Przyznaje jednak, że akurat w kontekście walki z koronawirusem nie obwinia rządu, bo od początku ten radził z nia sobie całkiem dobrze.
– Pandemia jest w swoim najgorszym momencie, ale to problem całego świata. Tutaj nasz rząd nie zawinił – mówi z przekonaniem taksówkarz.
Tym bardziej że w sierpniu otrzyma swoją dawkę szczepionki. Przyznaje, że w programie szczepień widzi jedyną nadzieję na wyjście z kryzysu i pandemii.
Kuba jako jedyny kraj w Ameryce Łacińskiej posiada własne szczepionki (Abdala i Soberana 02) przeciw COVID-19. W III fazie badań klinicznych szczepionka Abdala wykazała 100 proc. skuteczności przeciw ciężkiemu przebiegowi COVID-19 i zgonom w grupie zaszczepionych. Przed samym zakażeniem ma chronić w 93 proc.
Szczepienia populacyjne na Kubie rozpoczęły się 4 maja 2021. Od tego czasu podano ponad 10 mln dawek. W pełni zaszczepionych jest 23,7 proc. mieszkańców. W samej Hawanie, gdzie rozpoczął się program szczepień z racji najgorszej sytuacji epidemiologicznej, pełny trzydawkowy cykl szczepień ma za sobą blisko 1,3 mln osób.
Władze Kuby przewidują, że do końca sierpnia przynajmniej jedną dawką będzie zaszczepionych ponad 70 proc. populacji.
Od sukcesu kubańskiej szczepionki zależy nie tylko pokonanie pandemii koronawirusa, ale też przyszłość gospodarcza kraju.
1 listopada tradycyjnie na Kubie rozpocznie się sezon turystyczny, który jeśli wróci na tory sprzed pandemii, pozwoli nie tylko złagodzić kryzys gospodarczy, ale co za tym idzie, uspokoić nastroje społeczne.