O czym prawi ultra lewica?
Są demagogiczni, czerpią garściami z Mao, flirtują z komunizmem. Radykalna lewica podbija w Europie Zachodniej serca wyborców i zdobywa polityczne salony.
Jeszcze kilkanaście lat temu żądał obalenia kapitalizmu, zniesienia monarchii i postawienia pomników Mao i Lenina w największych miastach. Dziś Jan Marijnissen jest największym zwycięzcą holenderskich wyborów - jego Partia Socjalistyczna przegoniła liberałów i stała się trzecią siłą w niderlandzkim parlamencie. Obserwując karierę tej partii, przewidzieć można zmiany czekające politykę w całej Europie.
Logo holenderskich socjalistów pozostaje pomidor z komunistyczną gwiazdą, ale z komunizmem Marijnissen rozstał się na początku lat 90., a z prowincjonalnej partii protestu i lokalnego aktywizmu zrobił ugrupowanie polityczne pełną gębą - z programem, kandydatami i planem rządów. Przełomem było holenderskie referendum w sprawie eurokonstytucji - to Marijnissen doprowadził do odrzucenia traktatu, pogrążając rząd w politycznym paraliżu.
Potem przyszła kampania, w której Marijnissen maszerował przez miasta na czele chóru gospel. Na tle wymuskanego lidera socjaldemokratów i premiera przezywanego Harrym Potterem szorstki spawacz po pięćdziesiątce wypadł nie tylko z wdziękiem (dwie trzecie jego wyborców to kobiety), ale przede wszystkim autentycznie. Wzywał do opodatkowania królowej, walki z biedą, ograniczenia cięć socjalnych i odwrotu od neoliberalnych reform, a w ostatniej debacie wyborczej zarzucił socjalizm skrajnej prawicy. - Jestem dziś głęboko szczęśliwym człowiekiem. Ludzie powiedzieli, że chcą bardziej opiekuńczego społeczeństwa- mówił po zwycięstwie.
Holandia to niejedyny kraj Europy, w którym radykalna lewica robi ostatnio furorę. W niemieckich sondażach gwałtownie rośnie poparcie dla Die Linke. Lewicowa partyjka byłego polityka SPD Oskara Lafontaine'a wdarła się w 2005 roku do Bundestagu, z miejsca deklasując Zielonych.
We Francji liderką sondaży jest Ségolène Royal, kandydatka socjalistów na prezydenta, która swoją retoryką popycha Partię Socjalistyczną na nowe tory. Europejska prasa bije na alarm przed falą lewicowego populizmu, który podbiera elektorat wielkim partiom socjaldemokratycznym. Ale Marijnissen, Lafontaine i Royal to także pierwsi od dawna populiści, którzy zamiast obietnic zemsty dają wyborcom nadzieję. Początek nowej lewicy?
Nie mam programu...
Elektryzujący głos, uwodzicielski uśmiech, błysk w oczach. Drobna, delikatna brunetka w dopasowanym jasnym kostiumie nie przemawia do partyjnych garniturów. Ségolène Royal kampanię wyborczą skupia na prowincji i w małych miastach, najlepiej czuje się wśród zwykłych ludzi.
- Wierzę, moi towarzysze, że możemy być bez kompleksów, wierni swoim ideom, z podniesioną głową. Widzę Francję kreatywną, innowacyjną, wolną od biurokracji. Czy globalizacja sprawi, że państwo zniknie? Czy unicestwi bezpieczeństwo socjalne? Nie, i o to będą walczyć socjaliści! - woła w natchnieniu.
Ludzie biją brawo, a Royal zwraca się do wszystkich po kolei: do kobiet, młodzieży, rolników, ubogich - i po każdym zdaniu wygłoszonym w ich stronę otrzymuje zachwycone "Uuu!". Gdy wszyscy z oklaskami wstają z miejsc, Ségolène nie czeka już, aż sala ucichnie, tylko nawołuje jeszcze głośniej: - Globalizacja nie musi odbijać się boleśnie na najuboższych! Kobiety mogą mieć równe płace! Politycy powinni być uczciwi! - i brawa przeradzają się w owację, a owacja w zbiorowe uwielbienie. Royal potrafi podbijać tłumy.
...nie boję się ludzi
Jej fenomen opiera się na frustracji Francuzów skostniałą i zamkniętą elitą polityczną, Royal uosabia sprzeciw wobec establishmentu, choć sama się z niego wywodzi. W przeciwieństwie do rywala Nicolasa Sarkozyego nie tylko mówi wyborcom to, co chcą usłyszeć, ale sama ich słucha. Jej idée fixe to demokracja "uczestnicząca", w której to wyborcy dyktują politykom, co mają robić. Jednym z jej postulatów są rady obywatelskie, które kontrolowałyby pracę swoich deputowanych. - Nie boję się ludzi. Przeciwnie, szanuję ich i wierzę w inteligencję kolektywną. Nie można zakładać, że społeczeństwo jest głupie i powinno robić tak, jak zdecyduje elita. Jestem głęboko przekonana, że Francuzi są najlepszymi ekspertami w sprawach, które ich dotyczą - tłumaczy w wywiadach telewizyjnych. Wielu politologów uważa jednak, że w istocie za szacunkiem do obywateli kryje się brak programu, koronny dowód na populizm Royal.
Potrzeby Francuzów rozpoznaje na założonym przez siebie portalu "Desirs d'avenir" ("Pragnienia przyszłości"), a na skomplikowane pytania zdarza jej się odpowiadać: "moja opinia to opinia Francuzów", albo wręcz: "chcę tego, czego chce Francja".
- Royal jest kimś więcej niż populistką. Jest obietnicą populizmu. Nadzieją i wyzwaniem - mówi René Cuperus, holenderski badacz systemów partyjnych w Europie. - Ludzie wierzą, że Ségolène może wejść w radykalny program społeczno-ekonomiczny, a nawet wcielić go w życie.
Na lewo jest podklasa
Populizm to czerwona lampka demokracji. Zapala się, gdy coś w niej zawodzi. Gdy słabnie związek między polityką dużych partii a potrzebami zwykłych ludzi, to właśnie populiści zaczynają o nie walczyć.
- W Europie widzimy początek rewolty ludzi słabo wykształconych, marginalizowanych w życiu społecznym i gospodarczym, nieradzących sobie z globalizacją i zepchniętych przez nią na skraj ubóstwa. Ci ludzie chcą wreszcie dojść do głosu, a ich głosem są właśnie populiści - mówi Cuperus.
Gdy miesiąc temu ukazał się raport związanej z SPD Fundacji Eberta o sytuacji społecznej Niemców, cały kraj szeroko otworzył oczy. Sześć i pół miliona Niemców żyje w wykluczeniu społecznym, ubóstwie i beznadziei - głosił raport.
W skali całych Niemiec to 8 procent społeczeństwa, we wschodnich landach aż 20. Ale zamiast o źródłach nieznanej w Niemczech biedy i wykluczenia wybuchła debata o poprawności słowa "podklasa", którym posłużył się nieopatrznie lider SPD Kurt Beck.
Bezpośrednią przyczyną powstania nowej grupy są reformy rynku pracy i cięcia państwa opiekuńczego zaprowadzone przez socjaldemokratę Gerharda Schrödera. Głębszą - kryzys europejskiego modelu socjalnego i neoliberalnej gospodarki, który daje się we znaki wszystkim wielkim krajom Unii. Ludzi "podklasy" cechuje dojmujący brak nadziei na poprawę losu, poczucie zagrożenia już nie tylko bezrobociem i biedą, ale upadkiem społecznym i wyrzuceniem na margines społeczny.
Gdy w 1999 Schröder obrał neoliberalny kurs, szeregi socjaldemokratów z hukiem porzucił jego przyjaciel i minister finansów Oskar Lafontaine. Podczas gdy kanclerz dopieszczał swój pakiet reform, Lafontaine wstąpił do nowego ugrupowania Wahlalternative Arbeit und soziale Gerechtigkeit (Alternatywa Wyborcza Praca i Sprawiedliwość Społeczna) i zaczął jeździć po kraju, głosząc sprzeciw wobec polityki rządu.
- Reformy kanclerza to dom wariatów i upokorzenie dla bezrobotnych, a jedyna wiarygodna siła, która stawia im opór, to nowa lewica. Jesteśmy niezbędni w parlamencie, bo wszystkie inne ugrupowania dążą do obalenia państwa opiekuńczego - grzmiał Lafontaine na wiecach.
Na efekty nie trzeba było długo czekać. Przed wyborami w 2005 roku Lafontaine połączył siły z popularną na wschodzie Niemiec postkomunistyczną PDS, tworząc razem Die Linke (Lewica). Już kilka miesięcy po debiucie partia osiągnęła w sondażach kilkanaście procent (we wschodnich landach nawet 30), a w wyborach do Bundestagu pokonała Zielonych, tradycyjnych koalicjantów SPD.
To z niechęci do populizmu Lafontaine'a socjaldemokraci zdecydowali się na wielką koalicję z chadekami. - Poparcie Die Linke będzie rosło. Rządy wielkiej koalicji sprawiają, że w Niemczech zaciera się różnica między lewicą a prawicą, a to pcha ludzi do partii skrajnych - uważa Cuperus.
Co zrobią duże partie?
Za sukcesem Jana Marijnissena stoi nie tylko bunt mas. To także bunt holenderskich elit. Robotnicza niegdyś partia obrosła intelektualistami, artystami, dziennikarzami. To oni wyciągnęli ją z politycznego marginesu i posługują się socjalistami, by wyrażać swoje niezadowolenie z neoliberalnego dogmatyzmu i bezideowości tradycyjnej lewicy i prawicy. Z tego samego powodu na Royal będzie głosować część wielkomiejskich elit Francji. Czy podobny pochód przetoczy się przez całą Europę Zachodnią?
Wiele zależy od tego, jak na wyzwanie lewicowego populizmu zareagują tradycyjne partie. Nowa lewica żywi się w dużej mierze krytyką reform społecznych wprowadzanych nierzadko przez socjaldemokratów, a opartych najczęściej na neoliberalnej wizji świata. Jeśli tradycyjne partie zauważą problemy swoich wyborców i zaczną ich z uwagą słuchać, mają szansę odwojować topniejący elektorat. Ale jeśli nie chcą same popaść przy tym w populizm, będą potrzebowały alternatywy dla swoich obecnych programów. A tej dziś nie mają.
Joanna Woźniczko