Nowy Jork: konsulat z drzwiami na oścież
Agnieszka Magdziak-Miszewska, konsul generalna RP w Nowym Jorku, udzieliła obszernego wywiadu nowojorskiemu Nowemu Dziennikowi. Publikujemy jego najważniejsze fragmenty.
10.05.2001 | aktual.: 22.06.2002 14:29
Utarło się powiedzenie, że konsul Jerzy Surdykowski otworzył konsulat, jego następca Dariusz Jadowski te "drzwi" nieco szerzej uchylił. Jakie plany ma konsul Agnieszka Magdziak- Miszewska?
Zamierzam te "drzwi" trzymać jak najszerzej otwarte. Chciałabym pełnić rolę pośrednika między tutejszą Polonią a polskimi władzami i opinią publiczną w Polsce. Nie do mnie należy kreowanie polonijnych przywódców czy pouczanie w czymkolwiek Polonii, ale pragnę wspierać wszelkie inicjatywy, które w tutejszym środowisku się zrodzą, i będą zarówno pomocne dla Polonii, jak i ułatwią promocję Polski za oceanem. Współpraca z Polonia będzie jednym z moich najważniejszych żądań zarówno z tą starszą i już wrośniętą w Amerykę, jak i z najnowszą, wśród której jest wiele osób o nieuregulowanym statusie, mogących mięć tendencje do omijania konsulatu.
Jak zamierza ich Pani przyciągnąć?
Chcemy stworzyć dla nich specjalny biuletyn informacyjny, który będzie wyjaśniał zarówno niuanse amerykańskiego prawa imigracyjnego, jak i powiadamiał o zmianach w prawie polskim, a także o wydarzeniach w konsulacie. Zamierzam wprowadzić regularne "spotkania z konsulem" na Greenpoincie i ściśle współpracować z polskimi parafiami, a szczególnie z tamtejszą parafią św. Stanisława Kostki.
Wróćmy do spraw ogólniejszej natury... Jak rząd w Warszawie i polskie społeczeństwo patrzy teraz na Polonie? Odnosi się wrażenie, że po latach korzystania z pomocy Polaków w USA zostali oni zapomniani, a jeśli już się ich pokazuje, to w groteskowy sposób, jak w filmie "Szczęśliwego Nowego Jorku".
Mam wrażenie, że w Polsce panuje czarno - biały obraz amerykańskiej Polonii, oparty na szczególnie nagłaśnianych wypowiedziach niektórych jej przedstawicieli. Niewiele się wie o niesłychanym zróżnicowaniu tutejszej społeczności. Mało kto dostrzega, że nawet w samym Kongresie Polonii Amerykańskiej są przecież różne tendencje i dlatego chciałabym ten obraz zmienić. Choćby przez kontakty z dziennikarzami przyjeżdżającymi tutaj z kraju czy w inny sposób szukającymi kontaktu z Polonią. Nie będzie to bez wątpienia łatwe, ponieważ polskie media zalewa tania sensacja i coraz mniej w nich miejsca na subtelności i półcienie.
Są sprawy szczególnie bliskie sercu Polonii. Dla starszego pokolenia będzie to zapewne kwestia ustawy o restytucji zagrabionego mienia, dla średniego problem podwójnych paszportów, a najmłodsze pokolenie minimalnie tylko interesuje się konsulatem i najpierw trzeba by go sobie pozyskać.
Jeśli chodzi o problem ustawy reprywatyzacyjnej, to chce przypomnieć, że projekt przedłożony w Sejmie przez rząd premiera Jerzego Buzka nikogo nie wykluczał ze względu na obywatelstwo i narodowość. Niestety, Sejm ustawę w tej wersji odrzucił. Na problem reprywatyzacji patrzy się zwykle przez pryzmat zwrotu zagrabionego mienia żydowskiego, ale przecież sytuacja etnicznych Polaków - właścicieli nieruchomości wygląda znacznie bardziej dramatycznie. Wielu żołnierzy armii Andersa i z innych formacji zostało w 1951 roku automatycznie pozbawionych obywatelstwa na mocy ustawy z 1920 roku, przewidującej jego utratę w przypadku związku małżeńskiego z cudzoziemcem, pełnienia publicznej funkcji w obcym kraju czy też wstąpienia do obcej armii, a tak właśnie te formacje były wówczas postrzegane. Taki los spotkał m.in. generałów Władysława Andersa i Stanisława Maczka. Wiele osób nie zorientowało się nawet, że odebrano im obywatelstwo.
Jakie jest więc wyjście z tej kwadratury mienia?
Moim zdaniem najważniejsze jest przywrócenie poczucia sprawiedliwości, a potem można negocjować warunki wypłaty odszkodowań i rozkładać je na lata. Rozmawiałam na ten temat z polskimi Żydami w Izraelu. Doskonale rozumieją, że Polski nie stać na zapłacenie odszkodowań, ale liczy się gest. Sugerują np., że Polska mogłaby wypuścić wieloletnie obligacje rządowe, które mogłyby zostać zamienione na mieszkanie czy inwestycje. Z pewnością więc można by znaleźć rozwiązanie, które nie rujnowałoby państwa polskiego, ale stworzyło wrażenie, że sprawiedliwości stało się zadość.
Porozmawiajmy teraz o podwójnych paszportach...
Trzeba sobie na wstępie powiedzieć, że nie ma na świecie państwa, które uznawałoby de iure podwójne obywatelstwo, choć są kraje, które uznają je de facto, tak jak Rzeczpospolita Polska czy Stany Zjednoczone. Stanowisko polskiego rządu w tej sprawie jest takie, że jeśli polski obywatel chce przyjechać do kraju i mięć takie same prawa jak inni, np. do zakupu ziemi, to powinien posługiwać się przy wjeździe i wyjeździe polskim paszportem.
A przyjazd na wakacje?
Jeśli Polak posiadający podwójne obywatelstwo chce zostać nie dłużej niż trzy miesiące, może posługiwać się wyłącznie paszportem amerykańskim i nikt nie ma go prawa nękać. Przy dłuższym pobycie sytuacja ulega zmianie, ponieważ zgodnie z umową Polski z USA obywatele amerykańscy przyjeżdżający do naszego kraju na dłużej niż trzy miesiące musza mięć ważną wizę. Przy okazji chcę wspomnieć o wzbudzającej też pewne kontrowersje sprawie automatycznego nabywania polskiego obywatelstwa przez dzieci, których przynajmniej jedno z rodziców jest obywatelem Rzeczypospolitej Polskiej. Amerykańska Polonia znajduje się w komfortowej sytuacji, ale mamy wiele przypadków np. Polek wychodzących za mąż za obywateli krajów arabskich. Jeśli w takim związku coś zaczyna się psuć, to gdyby dziecko nie było polskim obywatelem, nie bylibyśmy w stanie w niczym pomoc. A to czasem są prawdziwe rodzinne dramaty.
A co z najmłodsza Polonia?
Chciałabym jej uświadomić, że Polska jest dynamicznie rozwijającym się, fascynującym krajem i naprawdę warto ją poznać. Być może pójdziemy śladem konsulatu w Chicago i tamtejszej Polonii i uda nam się doprowadzić do wprowadzenia języka polskiego jako "języka obcego" w szkołach publicznych w miejscowościach, gdzie Polacy stanowią licząca się mniejszość etniczną.
Objęła Pani swoją placówkę niemal w przeddzień ukazania się angielskiego tłumaczenia "Sąsiadów" Jana Grossa. Była Pani społecznym doradcą premiera Buzka ds. żydowskiej diaspory. Jaki jest Pani stosunek do wywołanej przez te książkę debaty?
Mam ambiwalentny stosunek do książki Grossa. Przez cześć środowisk została przyjęta jako wybitna książka historyczna, tymczasem dla mnie jest ona bardziej socjologiczno-filozoficznym esejem. Niesłychanie ważnym ponieważ doprowadził w Polsce do wieloaspektowej, głębokiej dyskusji. Większość przedstawicieli środowisk żydowskich, z którymi rozmawiam, jest pozytywnie zaskoczona jej przebiegiem.
Myślę, że obawy, iż "Sąsiedzi" zostaną wykorzystani przeciw Polsce, są tylko częściowo uzasadnione. W ten sposób potraktują książkę tylko te środowiska, które ze względu na osobiste kariery, finansowe czy polityczne korzyści, i tak są nastawione antypolsko i zawsze znajdą jakieś argumenty. Co znacznie ważniejsze, reakcja polskich władz, w tym kościelnych, i sama debata doprowadziły do przewartościowania stosunku do Polski środowisk, z którymi wcześniej trudno było rozmawiać. Najlepszym przykładem może być edytorial Tiny Rosenberg w "New York Timesie". Przebieg debaty skłonił też samego Grossa do przeformułowania ostatniego zdania w książce. W polskojęzycznej wersji napisał, że to społeczeństwo zamordowało jedwabienskich Żydów, w anglojęzycznej, że sąsiedzi.
Chce zaznaczyć, że pochodzę z katolickiej formacji, która wpoiła we mnie zasadę, że zaczyna się od własnego rachunku sumienia zamiast wyliczania innym ich grzechów. Taka postawa jest szczególnie ważna przy budowaniu nowoczesnego demokratycznego społeczeństwa. Nie ma w Europie narodu, który nie miąłby ciemnych, czasem wręcz czarnych kart historii.
A jak ma Pani zamiar współpracować ze środowiskami żydowskimi?
Mam zamiar współpracować ze wszystkimi, którzy zainteresowani są szczerym dialogiem i dzięki którym będzie można rozbijać pokutujące wciąż stereotypy. Myślę tu głównie o Komitecie Żydów Amerykańskich (AJC) czy takich ludziach, jak Samuel Zborowski, dyrektor amerykańskiego oddziału Yad Vashem. Jednym z kanałów takiej współpracy jest wymiana młodych liderów. Niedawno pobyt w Nowym Jorku zakończyła grupa młodych ludzi, w tym z Oświęcimia. Chcemy też prezentować Polskę młodym Żydom nie tylko przez AJC, ale tez stanowe oddziały Marszu Żywych, który tak bardzo się zmienił w ostatnich latach. Młodzi Polacy nie tylko maszerują z Żydami z Auschwitz do Birkenau, ale podróżują też wspólnie po Polsce. W zeszłym roku nowojorski Żyd powiedział na zakończenie swego pobytu: "Przyjeżdżałem z fatalnym nastawieniem, ale teraz mogę powiedzieć, że szczerze polubiłem Polaków". Nie liczę na radykalne zmiany za mojej kadencji, ale na pracę organiczną, która miejmy nadzieję przyniesie z czasem owoce.
A ma Pani wystarczający budżet na realizację swoich celów?
W ciągu ostatnich lat zmieniło się myślenie MSZ i różnicuje się teraz przyznawane środki ze względu na strategiczną ważność placówki. Mój budżet wystarczy z pewnością na realizacje programu minimum, a braki będę uzupełniać "działalnością chałupniczą", czyli skrzętnym wykorzystywaniem kontaktów i ludzkiej dobrej woli.
Rozmawiał Zbigniew Basara (Nowy Dziennik)