Nowi Bambrzy
Polska jest trzecim krajem emigracji Niemców - po Stanach Zjednoczonych i Szwajcarii.
29.08.2005 | aktual.: 29.08.2005 10:02
Polska jako wymarzone miejsce osiedlania się Niemców? To nie bajka. Według danych niemieckiego Federalnego Urzędu Statystycznego, co piętnasty Niemiec opuszczający swój kraj na nową ojczyznę wybrał Polskę. Tym samym zdystansowaliśmy Austrię i Hiszpanię, gdzie dotychczas Niemcy najchętniej się przenosili. Być może nasz kraj już zdystansował nawet Szwajcarię, bowiem większość Niemców, którzy zamieszkali u nas, przebywa tu właściwie jedną nogą. Choć w Polsce spędzają większość czasu, wciąż są zameldowani za Odrą, jeżdżą samochodami na niemieckich numerach. Tak żyje większość niemieckich mieszkańców przygranicznego Ośna Lubuskiego. Edmund Pilimon, burmistrz tego miasteczka, nie zna liczby niemieckich mieszkańców, bo część z nich to osoby z podwójnym obywatelstwem. Większość Niemców w Ośnie ma związki z Polską, jednak ich małżonkowie to zwykle stuprocentowi Niemcy.
Niemcy z Grunwaldzkiej
Większość Niemców z Ośna mieszka przy ulicy, której nazwa jest symbolem zwycięstwa Polaków nad germańskim żywiołem. - Większość Niemców myśli, że nazwa ulicy Grunwaldzkiej jest związana z berlińską dzielnicą willową Grunwald, bo miejsce bitwy z 1410 r. w niemieckiej historiografii jest określane jako Tannenberg - mówi Olaf Sundermeyer, niemiecki dziennikarz z Frankfurtu nad Odrą (pracuje w rozgłośni RBB). Do Ośna przeprowadził się 1 maja 2004 r., czyli w dniu przystąpienia Polski do Unii Europejskiej. Jego znajomi nie wierzą, że przeprowadził się do Polski, bo mu się tam po prostu podoba.
- Za Odrą za podobne mieszkanie jak w Ośnie zapłaciłbym znacznie więcej, a nie mógłbym wieczorem usiąść sobie z książką na balkonie i patrzeć na jezioro - mówi Olaf Sundermeyer. Właśnie widok na jezioro sprawił, że Grunwaldzka stała się ulubioną ulicą Niemców. Sundermeyer na kilka miesięcy wyprowadzi się z Ośna. Uczy się polskiego, a w Ośnie to trudne, wszyscy jego tutejsi znajomi albo są Niemcami, albo znają niemiecki. Najbliższe pół roku spędzi więc w Krakowie. Problemów z językiem nie ma Jan Fischer. Po polsku mówi z mocnym niemieckim akcentem, ale prawie bezbłędnie. I co ciekawe, nie uczęszczał na żadne kursy. Do Polski przyjechał za pracą. Rozmawiając z polskimi pracownikami, nauczył się języka. Ten były obywatel NRD nie zastanawiał się, kiedy niemiecka firma z Saksonii zaproponowała mu pracę po wschodniej stronie Odry - i to w zrujnowanym PGR. Obecnie gospodarstwo nieźle prosperuje.