Nowe fakty ws. wypadku autokaru ze Stargardu Szczecińskiego
To był moment. Kierowca autokaru nie miał szans na ucieczkę gdy tuż przed nim wyrosła potężna ciężarówka do przewozu kruszywa. Kolos sunął na autobus całą szerokością drogi, a po chwili wbił się w niego z ogromną siłą. Ok. 30 osób zostało rannych, w tym 10 ciężko. To cud, że nikt nie zginał, bo autokar na szczęście zatrzymał się na barierze i nie spadł ze skarpy! Jak się okazało kierowca ciężarówki w ogóle nie powinien prowadzić tego dnia!
Zapowiadała się piękna sobota. Zza chmur wyszło słońce, warunki na drodze były dobre. Kilka minut po godzinie 8 autokar z ok. 60 Świadkami Jehowy wyruszył ze Stargardu Szczecińskiego (woj. zachodniopomorskie). Wierni wybrali się w podróż na kongres do Domu Królestwa Bożego w miejscowości Mosty. Mieli do przejechania 30 kilometrów. W autobusie panowała sielska atmosfera. Ludzie rozmawiali, śmiali się. Wszyscy z niecierpliwością czekali na wspólne spotkanie na zgromadzeniu. Niestety zaledwie po 9 kilometrach jazdy w miejscowości Kicko rozegrał się horror.
– Jechałam na siedzeniu zaraz za kierowcą i wszystko widziałam - opowiada leżąc na szpitalnym łóżku Teresa Gazda (55 l.). – To był ułamek sekundy. Najpierw nadjeżdżająca ciężarówka, a potem lecąca na nas przyczepa! Kierowca nie był w stanie nic zrobić. To cud że nikt nie zginął. Ja jestem na szczęście tylko poobijana - mówi wciąż wstrząśnięta.
Ja doszło do tego koszmaru? Kierowca ciężarówki do przewozu kruszywa prawdopodobnie jechał za szybko i dlatego zarzuciło go na zakręcie. Kolos najpierw zahaczył o jadące z naprzeciwka auto osobowe, ciągnące lawetę z reklamą. Jego kierowca miał dużo szczęścia, bo ciężarówka uderzyła tylko w koło lawety. Ale po chwili wydarzył się już koszmar. Naczepa tira zjechała na pas pod prąd i sunąc dalej całą szerokością drogi z impetem uderzyła w jadący z naprzeciwka autokar ze Świadkami Jehowy.
Na drodze rozległ się potworny huk. A po chwili słychać było tylko krzyki i jęki poturbowanych ludzi. Odłamki szkła i pogięta blacha poraniły ciała podróżnych. Wszędzie było pełno krwi. – Kierowca był zakleszczony za kierownicą, jedna noga trzymała mu się praktycznie na skórze, cały czas wzywał pomocy, ale nie mogliśmy go wyjąć - opowiada Mieczysław Paczkowski (58 l.), który mieszka obok miejsca wypadku i z synem jak pierwsi przybiegli ratować rannych.
Do rozbitego autobusu od razu podbiegł też Bogdan Mrozek (55 l.), kierowca auta z lawetą. – Jechałem ze Stargardu, za mną autobus - opowiada. – Na tym feralnym zakręcie miałem niecałe 50 km/h. Mijałem ciężarówkę i nagle poczułem uderzenie i zarzuciło mi samochód. Naczepa tira wypadła na przeciwny pas ruchu i uderzyła w koło mojej przyczepki prawie je urywając! Po chwili we wstecznym lusterku zobaczyłem rozbity autobus i bez zastanowienia ruszyłem na pomoc - dodaje.
Najbardziej ucierpieli pasażerowie z przodu autokaru. 30 osób zostało rannych, w tym 10 ciężko. Mają połamane ręce, nogi, obrażenia głowy i klatki piersiowej. Zostali przetransportowani helikopterami i karetkami do szpitali. Wśród rannych było też czworo dzieci. Na całe szczęście autobus zatrzymał się na metalowej barierze. Gdyby spadł ze skarpy ofiar, mogło być jeszcze więcej.
Policja zatrzymała 25-letniego kierowcę ciężarówki. Jak się okazało już w piątek powinien on rozpocząć 45-godzinną przerwę od pracy. Dlaczego zatem wsiadł do ciężarówki i omal nie zabił Bogu ducha winnych ludzi? To wyjaśnią śledczy. Jakby tego było mało tachograf ciężarówki nie miał legalizacji, a mężczyzna nie miał przy sobie badań lekarskich i psychologicznych, które musi mieć każdy kierowca ciężarówki.
Policjanci przesłuchali już kilkanaście osób, w tym właściciela firmy, do której należy tir. W momencie zamykania tego wydani gazety kierowca ciężarówki czekał na zarzuty.
Przeczytaj również: To nie horror z TV. To forma grozy we... Wrocławiu!