Nowe fakty w sprawie kradzieży toruńskiego jachtu
Po ponad miesiącu pojawiły się nowe fakty w
sprawie kradzieży jachtu z Portu Drzewnego w Toruniu. Warta 60
tys. zł "Sasanka" zniknęła 23 maja tego roku. W czwartek jacht, a
właściwie jego wrak, odnaleziono. Ktoś go spalił, a później
zatopił - piszą "Nowości".
05.07.2003 | aktual.: 05.07.2003 07:23
Jacht należący do toruńskiego przedsiębiorcy Tadeusza Waltera stał przycumowany do pomostu przy ulicy Starotoruńskiej. Był gotów do pływania, miał postawiony maszt. W nocy, gdy zginął, w porcie cumowały jeszcze dwie inne łódki, ale nikt nie zauważył nic podejrzanego, gdyż w chwili zniknięcia "Sasanki" ich załóg nie było na pokładach. Właściciel natychmiast zawiadomił policję. Zorganizował też poszukiwania na własną rękę. Walter powiedział "Nowościom", iż przypuszcza, że złodzieje musieli gdzieś wyciągnąć jacht na brzeg i wywieźć, gdyż tak daleko nie zdążyliby odpłynąć - donosi gazeta.
W okolicy Pędzewa pewien rybak zauważył, że z Wisły wystaje czubek łodzi. Reszta była zatopiona. Zawiadomił policję. Szybko powiązaliśmy to znalezisko z kradzieżą jachtu z Portu Drzewnego - powiedział "Nowościom" komendant Komisariatu II Policji w Toruniu nadkomisarz Grzegorz Grochowski. Okazało się, że to rzeczywiście skradziona "Sasanka". Przed zatopieniem została podpalona. Prawie cała została zniszczona.
Według gazety, odnalezienie wraku to nie koniec sprawy. Policjanci prowadzący postępowanie mają nie lada dylemat. Bo jak to możliwe, że złodzieje, niezauważeni przez nikogo, wciągnęli tak dużą, ważącą około półtorej tony łódź na przyczepę, położyli maszty i przygotowali ją do transportu i nie zostawili przy tym śladów? Musieli to być fachowcy, a cała kradzież musiała być doskonale obmyślona. Znaleźć ich może być bardzo trudno - piszą w konkluzji "Nowości".