Nowa Zelandia: Mężczyzna myślał, że umiera. Diagnoza była błędna
Kiedy prawie siedemdziesięcioletni Nowozelandczyk Frank usłyszał diagnozę "nowotwór", uznał, że nie ma siły znowu zaczynać walki z chorobą. Nie chciał spędzić ostatnich dwóch miesięcy życia w szpitalu, tylko cieszyć się resztą czasu, który mu pozostał. Sprzedał cały dobytek i zabrał żonę na eksluzywne wakacje na Fidżi. Kiedy wrócili, czekała na nich zaskakująca wiadomość.
Sprzedali wszystko. Dom, sklep, który prowadzili, pozbyli się nawet ubezpieczenia zdrowotnego. Pojechali na wakacje życia na wyspy Fidżi, nie oszczędzając na niczym. Pieniędzy mieli sporo, wszak dopiero sprzedali wszystko, na co pracowali całe życie. Nic nie było za drogie, ani pięciogwiazdkowe hotele, ani najlepsze restauracje. Frank zaczął znowu palić papierosy, nie odmawiał sobie kawy. - To był wspaniały czas- opowiadał Frank reporterom "New Zealand Herald"
Para musiała czekać aż 23 miesiące, zanim pojawił się u nich pracownik szpitala. To, co usłyszeli, zupełnie ich zaskoczyło. Pielęgniarz oznajmił najpierw, że widzą się po raz ostatni, a kiedy jego niedoszły pacjent zapytał "dlaczego", ten powiedział mu, że...wcale nie jest chory.
I Frank, i jego żona są szczęśliwi- okazało się, że mężczyzna nie umiera. Jednak po ich "ostatnich" wakacjach toną w długach i całkowicie stracili zaufanie i do medycyny, i do systemu opieki zdrowotnej. Zamierzają udać się do sądu.