Nowa liga rodzin polskich

Pojęcie "polska rodzina", do którego z takim zaangażowaniem odwołują się politycy, powoli traci sens. Tradycyjny model – małżeństwo i dwoje dzieci – przechodzi do lamusa.

Nowa liga rodzin polskich

11.10.2007 | aktual.: 12.10.2007 13:48

Ślub nie wzbudził większej sensacji. A jeszcze kilkanaście lat temu w tym małym miasteczku na południu Polski wywołałby co najmniej społeczną dezaprobatę. Czteroletni synek panny młodej – owoc poprzedniego, nieślubnego związku – szedł do ołtarza zaraz za mamą oraz jej nowym wybrankiem. Ksiądz nie miał nic przeciwko temu. Lokalna społeczność przyjęła to wręcz z sympatią. Rodzice pana młodego, osoby głęboko wierzące, zaakceptowali narzeczoną syna bez zastrzeżeń. Dziecko też. Poprosili wręcz, by Ignaś mówił do nich „babciu” i „dziadku”.

– Polska rodzina się zmienia – tłumaczy profesor Anna Brzezińska, psycholog rozwoju z Uniwersytetu imienia Adama Mickiewicza w Poznaniu. – Bardzo wzrosło jej zróżnicowanie. Ludzie częściej się rozwodzą, zakładają nowe rodziny, dzieci mają drugich tatusiów, trzecich dziadków. Często młodzi w ogóle nie biorą ślubu. Kiedyś byliśmy wychowywani w prostych schematach i nie mieliśmy kontaktów z innymi modelami rodzin. Teraz świat stał się otwarty, ludzie się zmienili, poznali nowe sposoby życia. I okazało się, że w tych innych związkach też mogą być szczęśliwi i dobrze wychowywać dzieci.

– Nie można już mówić o jednym modelu rodziny – wtóruje doktor Aldona Żurek, socjolog z tego samego uniwersytetu. – Trzeba zarzucić stare definicje, bo one nie radzą sobie z opisem nowej rzeczywistości. Tymczasem rządzący zdają się w ogóle nie zauważać zmiany. Politycy, mówiąc o ochronie rodziny, wciąż mają na myśli jeden jedyny model: mąż, żona oraz dzieci. A wystarczy przyjrzeć się ich własnym rodzinom. – Nawet wśród tych, którzy należą do partii konserwatywnych, nie brakuje nowych modeli życia rodzinnego – śmieje się doktor Żurek.

Według danych Głównego Urzędu Statystycznego na początku lat 90. liczba dzieci pochodzących ze związków pozamałżeńskich wynosiła około 6–7 procent. Teraz odsetek ten osiągnął pułap 17–19, a w miastach – prawie 22 procent! I choć dane tego nie pokazują, większość dzieci pochodzących z takich związków ma mamę i tatę wspólnie prowadzących dom.

Bo jednym z najbardziej popularnych nowych modeli rodziny jest związek bez ślubu. Owszem, nie jest to wynalazek ostatnich lat, ale wcześniej dotyczył raczej marginesu i był potępiany przez społeczeństwo. Nazywało się go – pogardliwie zresztą – konkubinatem. Dziś stał się normą i zyskał nową, poprawną politycznie nazwę: kohabitacja. – Zdecydowaliśmy się na życie bez ślubu, bo nienawidzimy wszystkiego, co związane jest z papierzyskami i ceremoniałami – tłumaczy Tomasz, który w nieślubnym związku wychowuje czteroletniego syna. – To, co mieliśmy do powiedzenia, powiedzieliśmy sobie już dawno temu. Nie musimy powtarzać tego przed żadnym sądem cywilnym ani klerykalnym. Do życia „na kocią łapę” zachęca ludzi także polityka fiskalna państwa. – Ślub w Polsce za dużo kosztuje. I nie mówię tu o pieniądzach wydanych na ślub czy wesele, ale o utracie ulg podatkowych – tłumaczy z kolei Alina, która ślub ze swoim wieloletnim partnerem wzięła, dopiero gdy musieli ubiegać się o wizę amerykańską. – Jako samotny rodzic każde z
nas płaciło mniejszy podatek. Korzystaliśmy też z dwóch ulg podczas budowy domu.

Razem ze swoim mężem Andrzejem Alina wychowuje troje dzieci. Dwoje pochodzi z jej pierwszego (wolnego zresztą) związku. Trzecie jest ich wspólnym dzieckiem. – Wszystkie mówią do Andrzeja „tato” – wyjaśnia Ali-na. – Jego rodzice też przyjęli nowych wnuków bez zastrzeżeń. Trochę się niepokoiłam, jak moje starsze córki przyjmą nowych dziadków. Ale jedna z nich od razu wpakowała się dziadkowi na kolana i uznała, że jej się to należy.

Naukowcy o rodzinach, w których dzieci pochodzą z różnych związków, mówią „rekonstruowane”. – Jest ich sporo, bo dziś ludzie często rozwodzą się z klasą, na poziomie – komentuje profesor Brzezińska. – Dziecko nie jest odcinane od mamy, taty czy dziadków.

Stefan rozwiódł się z Anną, gdy ich córka miała osiem lat. Rok później ożenił się z Ireną. Z nowego związku ma dwóch synów. Jego pierwsza żona też wyszła powtórnie za mąż i urodziła córkę. – Moja córka z pierwszego małżeństwa na stałe mieszkała z matką – wyjaśnia Stefan – ale bardzo często bywała u mnie w domu, pomagała przy dzieciach. Nieraz pół tygodnia spędzała u mnie. Bardzo dobre relacje mam też z moją byłą żoną. Razem jeździmy na rowery, wspólnie spędzamy czas. Gdy dzieci dorastają, wymieniamy się nawet ubrankami. – To bardzo ważne, żeby nie odcinać dziecka od jego korzeni – tłumaczy Anna Brzezińska. – Ono musi wiedzieć, kim jest, skąd pochodzi. W ten sposób tworzy swoją tożsamość.

Główny Urząd Statystyczny w swoim raporcie demograficznym podaje, że „w latach 2004–2006 odnotowano stosunkowo gwałtowny wzrost liczby rozwodów (...). W 2005 roku na 1000 istniejących małżeństw 8 zostało rozwiązanych na drodze sądowej, na początku lat 90. niespełna 5. W miastach intensywność rozwodów jest prawie trzy razy wyższa niż na wsi”.

„Wielu z [rozwiedzionych] wstępuje w kolejne, już niesakramentalne z punktu widzenia wiary, związki – pisze na katolickim portalu Opoka ksiądz Wojciech Nowak, jezuita. – Dla przykładu w warszawskiej parafii świętego Andrzeja Boboli, liczącej około 23 tysięcy mieszkańców, 34 procent dzieci nowo ochrzczonych w 2001 roku pochodziło z takich właśnie związków”. I dalej: „Socjologowie z Instytutu Statystyki i Demografii Szkoły Głównej Handlowej oceniają, że co 15. para w Polsce żyje w związku nieformalnym, a ich liczba może dochodzić nawet do 250 tysięcy”.

Tradycyjny model rodziny zakładał wychowywanie co najmniej dwójki dzieci. Dziś to także jest fikcja. Coraz więcej par decyduje się na posiadanie tylko jednego dziecka. – Popularność zdobywa w Polsce model DINKY, czyli „Double Income, No Kids Yet”, „podwójny dochód, żadnych dzieci” – mówi doktor Żurek. – Dwoje ludzi żyje razem i nie zamierza mieć potomstwa. Kiedyś to było nie do pomyślenia. Zakładano, że kobieta przecież „musi kochać dzieci”. Dziś może się przyznać, że ich nie lubi i nie ma ochoty ich rodzić.

Jeszcze dalej posunięty model to LAT, czyli „Living Apart Together”. – Po polsku można to określić jako „żyć razem, mieszkać oddzielnie” – wyjaśnia socjolog. Może to być model wymuszony, bo na przykład mąż wyjechał do pracy za granicę, a żona została w Polsce. Ale są małżeństwa, które od razu, z założenia, kupują dwa mieszkania. – Znam też przypadki odwrotne, gdy przyjaciele, których nie łączą więzi seksualne, mieszkają razem i tworzą wspólne gospodarstwo domowe – dodaje doktor Żurek. – Można to nazwać komuną, quasi‑komuną, a można i rodziną.

Wszystko zależy od tego, co uzna się za oś napędową związku. Może nią być wspólne gospodarstwo domowe, mogą to być dzieci, a może – seks. Ze względu na stosunek do tego ostatniego naukowcy wyróżniają rodziny otwarte i wahadłowe (albo z angielska – swingujące). Popularne na Zachodzie, w Polsce stanowią jeszcze rzadkość, ale już się pojawiają. W pierwszym przypadku mąż i żona akceptują pozamałżeńskie kontakty seksualne swoich partnerów. W drugim – razem chodzą na randki z innymi parami małżeńskimi, by wspólnie uprawiać seks.

I jakkolwiek wydawałoby się to bulwersujące, rodziny takie nie wzbudzają chyba takich emocji jak homoseksualne. Uprzedzenie do par jednej płci, które biorą się do wychowywania dzieci, wynika z obyczajowości i religii. Ujawnienie się takiego związku za każdym razem traktowane jest jako złamanie pewnego społecznego tabu. A trzeba przyznać, że związki homoseksualne ujawniają się coraz częściej. Ostatnio rodzina złożona z dwóch kobiet i dwóch córek wzięła nawet udział w polskiej wersji popularnego programu „Superniania”.

– Nie ma żadnych dowodów, by taka rodzina miała negatywny wpływ na dzieci – tłumaczy prowadząca program psycholog Do-rota Zawadzka. – Jedynym problemem związków homoseksualnych jest ich mniejsza trwałość. Ale to dotyka też często par heteroseksualnych.

– Mam kontakt z takimi parami i wiem, że mogą być dobrymi rodzicami – twierdzi profesor Anna Brzezińska.

Gdy się przyjrzeć dyskusjom internautów po wspomnianym odcinku „Superniani”, uderza zdumiewająco duża akceptacja społeczna dla takiej formy związku. Znacznie większa w stosunku do dwóch kobiet, niż gdyby rodzi-cami było dwóch mężczyzn. „Dwie kobiety nikogo, mimo wszystko, nie dziwią” – pisze osoba podpisująca się jako andywaw, bo – „w tym kraju zostałoby NAPRAWDĘ przełamane tabu, gdyby pokazano dwóch facetów wychowujących dzieci”.

Trzeba zresztą przyznać, że dwóm mamom łatwiej postarać się o dziecko. Umożliwiają im to niektóre prywatne kliniki oferujące zapłodnienie in vitro. Ewa i Agnieszka właśnie w takim miejscu dały początek życiu swego rocznego już synka – Ksawerego. – Mogłam czynnie uczestniczyć w akcie zapłodnienia Ewy – opowiada Agnieszka. – To bardzo nas do siebie zbliżyło. Teraz planujemy, że ja urodzę dziecko. Użyjemy nasienia tego samego dawcy, by choć w ten sposób nasze dzieci były rodzeństwem. Skąd te przemiany polskich rodzin? – Z coraz większej indywidualizacji ludzi – wyjaśnia doktor Aldona Żurek. – Dopasowujemy nasze życie do naszych pragnień. Nie naśladujemy już matek, ojców czy dziadków. Wszystko chcemy robić po swojemu.

Rodziny jako wspólnoty same teraz wybierają społeczność, w której chcą funkcjonować. I bardzo często nie jest to środowisko ich rodziców. – Dzięki zmianom społecznym, lepszej infrastrukturze zapewniającej opiekę nad dziećmi – rodzina już nie musi utrzymywać kontaktów z krewnymi czy z sąsiadami. Może, ale nie musi. Zamiast babci można wybrać żłobek, przedszkole czy płatną opiekunkę – tłumaczy doktor Żurek.

Zresztą z tą babcią też wcale nie jest dziś tak łatwo. – Dziadkowie także poczuli, że mają prawo do własnego życia – dodaje profesor Brzezińska. – Nie zawsze chętnie zajmują się wnukami. Babciami zostają teraz osoby stosunkowo młode, wykształcone, które awansowały, lubią podróżować, spędzać czas we własnym towarzystwie. One nie nadają się do niańczenia wnuków po 10 godzin dziennie.

Na dodatek ich córki i synowie wcale nie oczekują od nich pomocy w postaci rad czy wskazówek, tylko dyspozycyjności czasowej i tego, że dziadkowie będą wypełniać ich oczekiwania i polecenia w kwestii wychowania dzieci. Dzisiaj najmłodsze pokolenie jest wychowane według innych niż kiedyś „teorii pedagogicznych”. Wiedza dziadków w tym zakresie okazuje się często przestarzała.

Do tego wiele młodych rodzin, które chętnie podkreślają własną autonomię, z trudem przyjmuje do wiadomości, że ich rodzice też stali się indywidualistami. – A przecież zamiast się obrażać na babcie i dziadków, lepiej z nimi negocjować – radzi profesor Brzezińska. – Może warto podzielić się kosztami niani? Albo korzystać z ich pomocy tylko w niektóre, wcześniej ustalone weekendy? Przecież oni kochają swoje wnuki i chętnie z nimi zostaną, tylko nie kosztem swoich potrzeb.

– Kiedyś psychologia mówiła, że nieważne jaka rodzina, byle razem – podsumowuje Dorota Zawadzka. – Dziś uważa się, że najważniejsze, by w domu była miłość i bezpieczeństwo. A żeby to zapewnić, czasem lepiej się rozwieść i stworzyć nową rodzinę, niż trwać w złym związku. Jednak zawsze trzeba pamiętać o dobru dzieci. Dlatego w przypadku rodziny rekonstruowanej ważne jest, by jasno ustalić nowe prawa i nowe obowiązki – wyjaśnia Dorota Zawadzka. – I by nowy partner stał się przyjacielem dzieci.

– Dla mnie to nie jest kwestia rodziny takiej czy innej, tradycyjnej czy rekonstruowanej, hetero- czy homoseksualnej, ale kwestia odpowiedzialności i dojrzałości człowieka, który ją zakłada – twierdzi profesor Brzezińska. – Dobrzy rodzice, dbając o potrzeby swego partnera i swoje, zawsze też pamiętają o dziecku i wspólnie dbają o jego potrzeby.

Jest to szczególnie ważne w nowych typach związków. Jakkolwiek one by jednak przebiegały, psychologowie nie wyobrażają sobie, by przemiany mogły doprowadzić do końca rodziny. – Ludzie zawsze będą chcieli być razem – profesor Anna Brzezińska mówi z przekonaniem. – Ci, co zrezygnowali z bliskości, odcięli się od świata i włączyli w wyścig szczurów, opamiętają się, kiedy dopadnie ich kryzys wieku średniego. A wtedy będzie już za późno. Związki z innym ludźmi trzeba budować tu i teraz, od najmłodszych lat, niezależnie jaki model rodziny sobie wybierzemy.

Wojciech Mikołuszko
współpraca Olga Woźniak
rysunki Marek Raczkowski

Dane niektórych bohaterów artykułu zostały zmienione Nowe rodziny w liczbach

Według oficjalnych danych w Polsce nadal zdecydowanie dominują małżeństwa. Jak podaje raport demograficzny Głównego Urzędu Statystycznego, w 2002 roku stanowiły one prawie 80 procent wszystkich rodzin z dziećmi. Pary tworzące związki nieformalne to 1,6 procent, samotni ojcowie z dziećmi – 1,7 procent, a samotne matki – prawie 17 procent. Tak naprawdę jednak wielu z owych samotnych rodziców w rzeczywistości tworzy związki nieformalne. Nie wykazują- tego w oficjalnych dokumentach, bo uniemożliwiłoby im to uzyskiwanie ulg podatkowych.

Ale i tak pod tym względem wyprzedzają nas liczne kraje Europy zachodniej i północnej. Anna Kwak w książce „Rodzina w dobie przemian” cytuje dane z 2000 roku, z których wynika, że w Polsce kohabitację jako pierwszy typ związku wybiera tylko 2 procent badanych kobiet w wieku 25–29 lat. Tymczasem w Hiszpanii odsetek ten sięga 12, w Finlandii – 40, a we Francji – aż 58! Wśród starszych kobiet (w wieku 35–39 lat) procent ten zmniejsza się we wszystkich krajach. Ale i tak np. we Francji wynosi 19, a w Szwecji – 30. Coraz bardziej popularny, szczególnie wśród młodych, jest tam też związek typu LAT („żyjąc razem, mieszkając oddzielnie”). W wieku 20–24 lat przyznawało się do niego 38 procent Francuzek, 49 procent Austriaczek i 54 – Szwajcarek.

Co kultura, to rodzina

W rozmaitych kulturach ludzie wymyślali przeróżne sposoby na łączenie się w rodziny. Aborygeni australijscy aż do czasu kontaktu z Europejczykami nie wiedzieli w ogóle o fizjologicznym akcie zapłodnienia. Sprawcą poczęcia w ich mniemaniu były „dziecięce duchy”. Wśród plemion aborygeńskich istniała bardzo rozwinięta instytucja ojcostwa społecznego – prawdziwym ojcem był nie ten mężczyzna, który płodził, ale który wychowywał.

Na podobnym układzie opiera się awunkulat – taki system pokrewieństwa, w którym faktyczną opiekę nad dziećmi sprawuje wuj, czyli brat matki. Tu mężczyzna miał zawsze pewność, że dzieci, którymi się opiekuje, w połowie są dziedzicami jego genów.

Z kolei w kulturach natolokalnych kobieta przez całe życie zamieszkuje w swoim domu rodzinnym, pod opieką braci, zaś mąż jest osobą dochodzącą. Nie tworzy ogniska domowego z żoną, tylko ze swoimi siostrami. W warunkach natolokalizmu więź małżeńska jest w zasadzie dość luźna, małżeństwo służy kobiecie do obrzędowego wprowadzenia w świat osób aktywnych płciowo. Mężatka może pod nieobecność męża współżyć z innymi mężczyznami.

Kultury patrylinearne, gdzie płodzenie męskich potomków było szczególnie istotne, często rozwijały poligynię polegającą na posiadaniu kilku żon. Ale w skrajnych przypadkach, w zaledwie kilku rejonach świata, przede wszystkim w Tybecie, rozwinęła się poliandria, czyli małżeństwa kobiet z więcej niż jednym mężczyzną. Powstawała w warunkach, w których trudno utrzymać wiele żon. Pozwalała kilku braciom na dostęp, choćby częściowy, do kobiety i rozmnażania.

mav

Chcesz wiedzieć więcej? Przyjdź 15 października o godz. 18 do Traffic Clubu, ul. Bracka 25, Warszawa

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)