NOM fałszuje umowy?
Mieszkanka Psar twierdzi, że pracownik Niezależnego Operatora Międzystrefowego sfałszował umowę o oświadczenie usług telekomunikacyjnych.
Nigdy go nie widziała, a mimo to otrzymała kopię rzekomo podpisanej przez siebie umowy.
Jest wśród kilkuset osób, oszukanych w podobny sposób - pisze "Dziennik Zachodni".
24 listopada ub.r. w domu Barbary Cembrzyńskiej zadzwonił telefon. Telemarketerka zaczęła jej tłumaczyć, jakie korzyści wynikają z korzystania z usług Niezależnego Operatora Międzystrefowego. Rozmowa była krótka i nie wynikły z niej żadne konkretne ustalenia. Później nikt z panią Barbarą na ten temat nie rozmawiał. Wydawało się, że jest po temacie. Jakież więc było zdziwienie pani Barbary, kiedy otrzymała umowę z NOM, podpisaną jej nazwiskiem - podaje gazeta.
"Nigdy niczego takiego nie podpisywałam. Poza tym, jeśli się podpisuję, to imieniem i nazwiskiem. Na umowie było tylko moje nazwisko" Ś mówi dziennikowi mieszkanka Psar. Nie zgadza się nie tylko podpis pani Barbary, ale również numer jej dowodu osobistego. Skąd firma wzięła pozostałe dane łącznie z adresem zamieszkania Barbary Cembrzyńskiej? Nie wiadomo - informuje "Dziennik Zachodni".
"24 listopada, w dniu, w których rzekomo podpisywałam umowę, siedziałam cały dzień w domu. Dzwoniła do mnie kobieta z NOM, z którą rozmawiałam na temat usług. Ale żeby podpisywać umowę przez telefon? Tego jeszcze nie było" Ś oburza się pani Barbara. Choć pani Barbara nie podpisywała żadnej umowy, przychodzą do niej rachunki sięgające nawet ponad stu złotych. "Nie mam zamiaru ich regulować. Z Niezależnym Operatorem Międzystrefowym nic mnie nie łączy. Nie zaciągałam wobec nich żadnych zobowiązań" Ś mówi Cembrzyńska.
O zdarzeniu mieszkanka Psar poinformowała policję. Sprawę, którą początkowo prowadził komisariat w Wojkowicach, zajął się także Wydział do Walki z Przestępczością Gospodarczą Komendy Miejskiej Policji w Katowicach. Na razie policja wie o 400 osobach poszkodowanych, ale może być ich znacznie więcej. Za jedną podpisaną umowę przedstawiciel może otrzymać od kilkuset do tysiąca złotych - podkreśla "Dziennik Zachodni".