Noc zbrodni
Nie pojawili się czwartkowego ranka na podwórku, nikt nie odpowiadał na pukanie do drzwi. Wieczorem sąsiedzi zaalarmowali policję. Gdy funkcjonariusze otworzyli drzwi, znaleźli zwłoki trzech osób, całej rodziny z parteru kamienicy nr 11 przy ul. Zabrskiej w Katowicach: mężczyźnie w wieku 85 lat podcięto gardło, jego 75-letnia żona miała rany tłuczone głowy, ich upośledzony psychicznie 50-letni syn został uduszony. Do tragedii musiało dojść w nocy - ofiary były w pidżamach.
28.06.2003 | aktual.: 28.06.2003 10:46
- W ciągu ponad 20 lat pracy nie spotkałam się z tak potworną zbrodnią - powiedziała potem prokurator Barbara Obcowska z Prokuratury Rejonowej Katowice Centrum-Zachód.
Nocą z czwartku na piątek i wczoraj przed południem w mieszkaniu pracowali najlepsi specjaliści z województwa - we wszystkich pokojach zabezpieczali ślady linii papilarnych i tzw. mikroślady (niewidoczne gołym okiem substancje i materiały mogące pomóc w śledztwie). Cały dzień trwało też przesłuchiwanie osób mogących cokolwiek wiedzieć o tym dramacie. Przed kamienicą stał radiowóz, co chwila podjeżdżały kolejne nieoznakowane samochody z komendy miejskiej. W godzinach popołudniowych do mieszkania weszła następna grupa techników policyjnych, wymieniono też na porządniejszy zamek w drzwiach.
- Przełomu w śledztwie na razie nie ma - mówiła wczoraj po południu prokurator Obcowska. - Wciąż poszukujemy motywu.
Kto mógł dopuścić się zbrodni na małżeństwie staruszków i ich niepełnosprawnym synu? Z pierwszych ustaleń wynika, że z mieszkania nic nie zginęło. Jak zapewnili specjaliści prowadzący śledztwo, już rano upadła hipoteza, że morderstw mógł dokonać mąż i ojciec, który potem popełnił samobójstwo. Rodzina W. mieszkała w tej kamienicy od końca wojny, znali ją tu niemal wszyscy. Spokojni ludzie, nikomu nie wchodzili w drogę - tak o nich dziś mówią.
- Przecież to właśnie pan W. nas pilnował! Gdy ostatnio było tu włamanie do piwnicy, sam kupił kłódkę i zadbał, by drzwi były dobrze zabezpieczone - mówi Halina Ridel z drugiego piętra.
Znała rodzinę W., połączyły ich wspólne troski - tam był upośledzony 50-letni syn, ona ma kilkunastoletnią chorą córkę.
- Wspaniali ludzie, za rączkę się prowadzili do sklepu - pani Halinie Ridel trudno opanować nerwy, w końcu wybucha: - Jak mam teraz córki same w domu zostawić? Jak mam posłać dzieci do sklepu? Boję się drzwi otworzyć!
W kamienicy naprzeciwko nikt nie może uwierzyć w to, co się stało. - Przecież jeszcze niedawno szli razem na targ na Sądową... - starsza pani zakrywa twarz.
Dzieci, które widząc policję i słysząc powtarzane z ust do ust sensacje, kręciły się wczoraj na Zabrskiej, wspominają 50-letniego Ryśka.
- Tak jakoś wrósł w tę okolicę. Często przesiadywał w swoim oknie... - mówi kilkunastoletni Paweł i pokazuje szerokie okno: - O tam, na parterze, od podwórka.
Okno zasłonięte kotarą, pod oknem policja. Sąsiedzi radzą nam dowiedzieć się czegoś o dwóch braciach, którzy opiekowali się rodziną W. Podobno jak trzeba było, przynosili im węgiel, myli okna, prowadzili Ryśka do ośrodka terapeutycznego. Jednak braci nie ma w domu.
- Jeden od rana na policji, drugi już tu nie mieszka - informują krewni. "Rodzice są na policji" - słyszeliśmy zresztą wczoraj w co drugim mieszkaniu.
- W śledztwo zaangażowane są ogromne siły, w piątek przesłuchano bardzo wiele osób, głównie sąsiadów - potwierdza prokurator Obcowska.
Wczoraj przeprowadzono sekcje zwłok. Dziś - mimo soboty - prokuratura i policja nie zamierzają zwalniać tempa śledztwa.
Marek Twaróg