Niezwykła historia fotografa Papieża
W Watykanie, od urodzenia, mieszka pokorny człowiek Arturo Mari. Urodził się w rodzinie robotnika - kamieniarza zatrudnionego przy wykopaliskach w Bazylice św. Piotra. Jego podwórkiem był plac przed bazyliką, na placu grał w piłkę i puszczał latawce. W cieniu kolumn przysiadał, by zjeść kanapkę. Został tym, kim zawsze chciał zostać - fotografem. Kiedy dorósł, został zatrudniony w watykańskiej gazecie "Osservatore Romano" - pisze "Gazeta Wyborcza".
05.04.2005 07:00
Fotografował już Piusa XII, ale dzień, w którym jego praca stała się oddaniem, miłością, nastąpił później, w październiku 1978 r. Nie opuścił ani jednego dnia tej pracy, nie wykorzystał nawet godziny urlopu. Nie oddalił się nigdy od swojego zwierzchnika. Zwierzchnik też nigdy o nim nie zapominał. Kiedy fotografowi umierała żona, był dla niego jak ojciec. Błogosławił również następnemu związkowi fotografa i już zawsze traktował go jak syna - podaje dziennik.
Fotograf opuścił swojego zwierzchnika tylko na jeden wieczór, po ponad 26 latach, ostatniego piątkowego wieczoru. Nie mógł patrzeć na cierpienie ojca, nie mógł nie płakać, widząc Jego konanie, nie chciał płakać przy Nim. Płakał w domu. Chciał być blisko niego, ale nie wiedział, czy jest tam dla fotografa miejsce - wokół ojca zbierali się ludzie wielcy, pod oknami ojca gromadziły się wielojęzyczne tłumy. "Kim ja jestem?" - pytał sam siebie i płakał. I wiedział, że traci ojca, i czuł, że nie należy do tych, którzy są godni, żeby się z Jego ojcem pożegnać - czytamy w "Gazecie Wyborczej".
Aż przyszła sobota, dzień, który miał się okazać ostatnim. Przed południem do fotografa zadzwonił kapłan, którego podziwiał i któremu współczuł, bo wiedział, że w jego ojcu on również traci swojego ojca - Stanisław. Arcybiskup Stanisław Dziwisz. "On chce cię widzieć" - powiedział. "Tak mówisz, bo wiesz, że płaczę, i chcesz mi sprawić przyjemność, prawda?" - spytał z niedowierzaniem fotograf. "Nie, On mnie przywołał i spytał, gdzie jest Arturo. I zasmucił się, że cię nie ma, i kazał mi ciebie wezwać" - odpowiedział Dziwisz - podaje dziennik.
Fotograf uwierzył i poszedł do ojca. I kiedy stanął przy nim, arcybiskup szepnął: "Ojcze Święty, przyszedł Arturo". Ojciec otworzył oczy, Arturo pochylił się nad nim. Ojciec pogłaskał go po głowie i powiedział: "Dziękuję za wszystko". I kilka godzin później umarł. Arturo wrócił do mieszkania, usiadł przy stole. "I nagle wybiegł do łazienki i zaczął płakać tak strasznie, tak przejmująco, że takiego płaczu jeszcze nie słyszałem" - opowiada "Gazecie Wyborczej" przyjaciel Artura Mari, fotografa Jana Pawła II, Przemysław Hauser, który na te dni zatrzymał się u niego w domu. "Jego żona spytała, co ma robić, czy ma wejść, jakoś pomóc. Ale postanowiliśmy zostawić go samego z jego żałobą. Kiedy wrócił do pokoju, nie przestawał powtarzać: Kim ja jestem?... Kim jestem, że On zechciał mnie widzieć?... Jestem fotografem, synem robotnika. A on jest wielki" - pisze "Gazeta Wyborcza".