Nieustraszeni pożeracze robali
Gdy Indiana Jones wpada do pieczary pełnej węży i robactwa, tylko dzieci ulegają panice. Dorośli w ogóle na to nie reagują. Co innego, kiedy do takiego dołu wpadł bohater reality show "Nieustraszeni" (w wersji angielskiej "Fear Factor"). Widzom natychmiast podskoczyło ciśnienie (producenci badali ich reakcje). Nic w tym dziwnego: Indiana Jones to po prostu bohater filmu przygodowego, w którym nawet najgorsze przygody są fikcją i muszą się dobrze skończyć. Tymczasem w reality show wszystko jest rzeczywiste i prawdopodobne - teoretycznie nawet śmierć bohatera - pisze we "Wprost" Mariusz Cieślik.
11.10.2004 | aktual.: 06.06.2018 14:51
To strach o życie i zdrowie bohaterów sprawia, że widzowie chętnie oglądają reality show w stylu "Nieustraszonych" - wynika z badań amerykańskich psychologów, którzy wyjaśniali fenomen popularności tego programu. Dobrze się też sprzedają prawdziwe obrzydliwości. W "Nieustraszonych" uczestnicy programu jedli pizzę z baranimi oczami, karaluchy, pili sok z robaków, które wcześniej musieli rozdeptać. Byli atakowani przez głodne szczury i taplali się w fekaliach.
Dlaczego widzowie z takim upodobaniem oglądali "Nieustraszonych"? - pytali psychologowie. Najczęściej powtarzana odpowiedź brzmiała: żeby mieć o czym rozmawiać w pracy i w domu.
W USA co tydzień "Fear Factor" oglądało 16 mln widzów. Licencje na ten program sprzedano do ponad stu krajów. Polską wersję, której emisję rozpoczyna właśnie telewizja Polsat, prowadzi płk Roman Polko, były dowódca jednostki Grom, który wraz ze swymi komandosami uczestniczył w operacjach specjalnych w Iraku.
Normalsi kontra ekstremalsi
Uczestników pierwszych reality show, takich jak "Big Brother", nazwano normalsami. Dziś Janusz Dzięcioł, zwycięzca pierwszej polskiej edycji tego programu, nie miałby większych szans, by na dłużej skupić na sobie uwagę publiczności. Nawet skandalizująca Doda Elektroda, która w programie "Bar" mówiła prawie wyłącznie o "bzykaniu", należy już do innej epoki w historii reality show. Normalsi są dla "Nieustraszonych" zbyt normalni. Dziś twórca określenia normals prof. Wiesław Godzic przyznaje, że do uczestników nowej generacji programów typu reality show bardziej pasuje określenie ekstremals. Ekstremalsi są czymś w rodzaju telewizyjnego gabinetu osobliwości - kobietą z brodą pokazywaną kiedyś na jarmarkach.
W Polsce zwiastunem nowej generacji programów była amerykańska wersja "Nieustraszonych" (w Polsacie oglądało ją średnio 2,6 mln osób) i innego ekstremalnego reality show "Jackass" (pokazywane w MTV). Ten ostatni program wzbudził takie kontrowersje, że stacja na jakiś czas zaprzestała jego emisji. Zresztą nie tylko w Polsce - w USA i Francji protestowano przeciw "Kretynowi", bo to właśnie oznacza "Jackass". Siadanie nago na skorpionach, gra w bejsbol genitalny (piłka po uderzeniu kijem ma trafić przeciwnika w jądra), przypinanie żabek do worka mosznowego, jedzenie pizzy z własnymi wymiocinami - w takich konkurencjach brali udział uczestnicy programu rywalizujący o 50 tys. dolarów.
Jednak nie to wzburzyło francuskie i amerykańskie stowarzyszenia nadawców telewizyjnych i sprowokowało senatora Josepha Liebermana do wystąpień przeciwko programowi, lecz fakt, że tysiące młodych ludzi chciało naśladować wyczyny uczestników programu, co skończyło się kilkoma ofiarami śmiertelnymi.
Kretyni są wśród nas: w Internecie prezentuje filmy ze swoimi wyczynami kilkanaście polskich grup ekstremalsów. Szefowie polskiej MTV twierdzą, że nie powstanie krajowa edycja "Jackassa", choć jeszcze niedawno swoje zainteresowanie jej realizacją ogłaszał w mediach znany z "Big Brother" Piotr Gulczas Gulczyński. W Europie dotychczas doczekano się jedynie niemieckiej mutacji.
Granice ohydy
W porównaniu z "Jackass" pokazywana obecnie w TVN "Wyprawa Robinson" (około 2,5 mln widzów tygodniowo i 20 tys. chętnych do udziału) to bajka dla grzecznych dzieci. A mimo to program wzbudził sprzeciw. Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami powiadomiło prokuraturę o popełnieniu przestępstwa, kiedy w jednym z odcinków zabito węża. "Wyprawę Robinson" realizowano w Malezji. Na dwóch bezludnych wyspach zamieszkało po dziewięcioro rozbitków. Musieli bez pomocy z zewnątrz przetrwać, zdobyć ogień i jedzenie, a do tego uczestniczyć w rywalizacji w wyczerpujących, a czasem nieprzyjemnych konkurencjach. Jeden z uczestników schudł ponad 20 kg, inni się rozchorowali. -
Ludzie są w stanie zrobić wszystko, by zaistnieć w telewizji. Czasem było mi naprawdę szkoda uczestników "Wyprawy Robinson" - wyznaje prowadzący program Hubert Urbański. Sami bohaterowie programu jednak wcale nie narzekają. - Spodziewałem się, że będzie gorzej, ale robaka bym nie zjadł, no może jakby ode mnie zależał los grupy - mówi Wincenty Ołowski, 48-letni emerytowany górnik z Bytomia.
Trzydziestoletnia Agnieszka Pawlak-Wolanin, nauczycielka akademicka z Wrocławia, chciałaby wziąć udział w "Nieustraszonych", bo dla niej zadania z "Wyprawy Robinson" nie były żadnym wyzwaniem. Do udziału w polskiej edycji "Nieustraszonych" zgłosiło się ponad 10 tys. kandydatów. Przeszło stu. W pierwszym odcinku musieli się m.in. wykąpać ze zdechłymi rybami. Większość uczestników, tak jak Anna Dudka, 25-letnia studentka prawa z Krakowa, twierdziła, że w ten sposób przełamuje swój strach. Jeden z bohaterów przełamywał strach tak dobrze, że prowadzący program pułkownik Roman Polko rekomendował go do jednostki Grom, którą niedawno dowodził. - Istnieją pewne granice obrzydliwości, których bym nie przekroczył. Jednak w tym programie nie robiliśmy nic, co byłoby obce ludziom - broni się 43-letni lekarz pediatra Andrzej Stelmasiak, uczestnik "Nieustraszonych".