Nieudany zamach na Chaleda Maszala - błąd Mossadu i polityczna katastrofa dla Izraela
"Cywilizacja musi czasami pójść na kompromis z wartościami" - miała powiedzieć premier Golda Meir na posiedzeniu rządu w 1972 roku, na którym zapadła decyzja o likwidacji organizatorów zamachu na izraelskich sportowców podczas olimpiady w Monachium. W swoim filmie Steven Spielberg nadał tej scenie szczególne symboliczne znaczenie, jakby chciał podkreślić dramat premiera kraju, który musi się bronić przed atakiem terrorystów. Podobnie rzecz się miała ze szkicem głównych bohaterów filmu, którzy chwilami przeżywają wewnętrzne rozterki w związku z misją, jaką przyszło im wypełnić.
18.12.2013 | aktual.: 18.12.2013 10:37
Miałem okazję poznać uczestnika operacji "Gniew Boga" i zapytałem go wprost o te "rozterki". Najpierw moje pytanie skwitował uśmieszkiem pod czarnym wąsikiem, po czym dodał z flegmą - "Hollywood ma swoje prawa, a my swoje. Rozterek nie mieliśmy żadnych" - i zaraz dorzucił inny cytat z Goldy Meir - "Być albo nie być nie jest kwestią kompromisu. Albo jesteś albo cię nie ma."
Taka jest kwintesencja konfliktu izraelsko-arabskiego, a szczególnie jego palestyńskiego wymiaru. Co więcej, cytat ten w równym stopniu dotyczy strony izraelskiej, co palestyńskiej. Golda Meir wypowiadając te słowa równie dobrze mogła mieć na myśli Irgun i Haganę.
Wróg numer jeden
Lato 1997 roku w Jerozolimie było wyjątkowo gorące. Po śmierci Icchaka Rabina proces pokojowy z Oslo zachwiał się w posadach, władzę objął prawicowy premier Benjamin Netanjahu, a radykałowie z Hamasu rozpoczęli terrorystyczną ofensywę i walkę o serca oraz głosy Palestyńczyków. W ciągu kilku miesięcy w samobójczych atakach na ulicach Jerozolimy zginęło kilkudziesięciu Izraelczyków, a setki zostały ranne. Premier Netanjahu podjął decyzję o kontruderzeniu. Wybór padł na jednego z przywódców Hamasu Chaleda Maszala, od niedawna wroga numer jeden Izraela. Ze względu na determinację, inteligencję, a szczególnie władzę jaką w posiadał Maszal, można było przypuszczać, że najcięższe dni są dopiero przed Izraelczykami i premier, choć nie bez oporów, na wniosek szefa Mossadu Daniego Jatoma, zatwierdził operację.
Chaled Maszal, przywódca Hamasu fot. PAP/EPA
Wątpliwości Netanjahu nie wynikały z przesłanek moralnych, lecz czysto pragmatycznych. Chaled Maszal mieszkał w Ammanie i choć był niechcianym, to jednak gościem króla Husajna, z którym Izrael miał świeżo podpisany i kruchy jeszcze traktat pokojowy. Dlatego od czasu premiera Rabina, Mossad miał zakaz prowadzenia działań operacyjnych na terenie Jordanii. I jak się wkrótce okazało, był to wystarczający powód by z tej operacji zrezygnować.
Zadanie miała wykonać grupa Kidon z jednostki specjalnej "Cezarea". Plan przewidywał wstrzykniecie Maszalowi tajemniczej trucizny do ucha (według innych źródeł na kark), która miała spowodować jego śmierć po dwóch dniach. W tym czasie grupa Kidon zdążyłaby wycofać się z Jordanii nie pozostawiając po sobie śladów. Netanjahu liczył, że uda mu się w ten sposób uniknąć niemal pewnego konfliktu z Jordanią, gdyby wyszło na jaw, że za zamachem stoi Mossad. Zagrał bardzo wysoko, albo bardzo naiwnie.
Operacyjna i polityczna katastrofa
Niestety, misternie opracowana i przećwiczona operacja nie potoczyła się tak jak była zaplanowana. Niemal na miejscu akcji aresztowano dwóch agentów Mossadu, a sześciu skryło się w ambasadzie izraelskiej. Jordańska policja wyjątkowo szybko zorientowała się, kogo aresztowała i natychmiast poinformowała GID (jordańskie służby) oraz króla Husajna. Tymczasem trucizna zaczęła działać i Maszal trafił do szpitala. Jego stan zdrowia zaczął się pogarszać z godziny na godzinę. Śmierć jednego z liderów Hamasu Chaleda Maszala z ręki Mossadu w Ammanie, pod dachem monarchii haszemidzkiej, postawiłaby króla Husajna pod pręgierzem całego świata arabskiego, który i tak z wielkim trudem tolerował separatystyczny pokój z Izraelem.
Napięcie miedzy Jordanią a Izraelem rosło z godziny na godzinę, a premier Netanjahu był co raz bardziej przerażony konsekwencjami swojej decyzji. Pokój wypracowany w takim trudzie przez Rabina, Arafata i Clintona wisiał na włosku. Król Husajn zagroził zerwaniem pokoju.
Jak w taniej grotesce sytuacja niespodziewanie odwróciła się i teraz Izraelczycy przymuszeni okolicznościami, miast czekać na śmierć Maszala, musieli robić wszystko by uratować mu życie, które chwile wcześniej próbowali mu odebrać. Z pewnymi oporami, dostarczyli w końcu Jordańczykom antidotum ujawniając jednocześnie jego tajną recepturę.
Mossad w swojej historii przeprowadził z powodzeniem szereg arcytrudnych operacji, nie mniej zaawansowanych jak operacja "Geronimo". Zaliczył też spektakularne wpadki jak w Oslo, kiedy agenci zabili przez pomyłkę kelnera a norweska policja w ciągu kilku godzin wyłapała wszystkich zamachowców, nieudane zamachy na niewidomego Szejka Jassina, czy zabójstwo al-Mabuha w Dubaju. Sukcesy i porażki to naturalne elementy pracy każdego wywiadu, szczególnie tych operujących w czasie konfliktów zbrojnych, w jakim niewątpliwie działa Mossad. Tym razem jednak, sprawa Chaleda Maszala nie była zwykłą porażką jak inne, była katastrofą, tak od strony operacyjnej, jak i politycznej.
Błędna decyzja, złe wykonanie
W pracy wywiadu, szczególnie podczas planowania operacji specjalnej na terenie obcego kraju, przewidzieć trzeba wszystkie możliwe zagrożenia, każdy szczegół, detal. Na wypadek niepowodzenia akcji muszą być przygotowane bardzo dokładnie drogi ucieczki, sposoby maskowania, eksfiltracji czy "safe house", alternatywne warianty do każdego fragmentu działań, a na koniec rzetelna ocena celowości operacji. Ostateczną decyzję podejmuje jednak premier ważąc zyski i straty dla bezpieczeństwa kraju.
Operacje takie jak w przypadku zamachu na Maszala, planowane są przez oficerów, którzy wkrótce sami będą ją realizować. Wielokrotnie sprawdzane, ćwiczone, poprawiane, udoskonalane. To żelazna zasada wszystkich służb specjalnych. Agenci planują swój własny los, sami decydują o swoim życiu. Więc oczywiste jest, że zrobią wszystko najlepiej jak potrafią, zgodnie ze "sztuką latania". Agentom Mossadu profesjonalizmu i odwagi odebrać nie można.
Przygotowany plan działań jest zatem tylko koncepcją teoretyczną i przedstawia obraz jaki widzą jej realizatorzy, a właściwie chcieliby widzieć. Nie tylko oficerowie wywiadu wiedzą, że nie ma takiej akcji, którą da się zaplanować idealnie. To esencja zawodu. Nie można wszystkiego przewidzieć i bywa często, że mały błąd na początku akcji daje efekt domina i na końcu oferuje katastrofę w stylu "Greka Zorby". Łut szczęścia, w życiu szpiegów, nie jest pustym frazesem.
Czasami jednak organizacja akcji zmienia swój sens, gdy najpierw zapada decyzja polityczna, a dopiero potem oficerowie muszą dopasować do niej swoje działania. Wtedy chłodna kalkulacja schodzi na drugi plan, a wypływają emocje. Tak mogło być w sprawie Maszala. Decyzja premiera i determinacja mało profesjonalnego szefa Mossadu Daniego Jatoma, doprowadziły w końcu do katastrofy.
Na śmierć i życie
Izrael poniósł ogromne straty. Maszal wyrósł na bohatera Hamasu, zwolniono z więzienia duchowego przywódcę organizacji Szejka Jassina, pojawiła się głęboka rysa w relacjach z Jordanią. A mimo to, metody pracy Mossadu nie zmieniły się i wciąż są takie same przed, jak i po sprawie Maszala. Prawdopodobnie nie zmienią się tak długo, jak długo będzie trwał palestyńsko-izraelski konflikt na śmierć i życie.
Od czasu katastrofy w Ammanie, fizyczna eliminacja przywódców Hamasu przybrała udoskonalonego, nowego wymiaru i kilku czołowych aktywistów zginęło od rakiet wystrzeliwanych z dronów czy śmigłowców. Tak w 2004 roku zginął Szejk Jassin, uwolniony w zamian za dwóch oficerów Mossadu, paradoksalnie właśnie niedoszłych zabójców Chaleda Maszala. A jeżeli cel jest poza zasięgiem izraelskich rakiet, jednostka "Cezarea" wykonuje swoje operacje przy pomocy "nieśmiertelnych" trucizn. W 2010 roku, w hotelu Rotana w Dubaju, niemal na oczach całego świata zginął od paraliżującego zastrzyku szef zbrojnego ramienia Hamasu, Mahmud al-Mabuha.
Do lepszego zilustrowania sprawy Chaleda Maszala mogłaby posłużyć swobodna parafraza słów Stalina - "Żeby wygrać bitwę, potrzeba setek tysięcy żołnierzy, ale żeby zwycięstwo poszło na marne, wystarczy kilku szpiegów" - i można to przysłowie czytać w dwie strony.
Trucizna od zamierzchłych czasów służy do rozwiązywania problemów między ludźmi. Tak jet od Sokratesa do Litwinienki i pewnie będzie tak dalej.
- Nie ma pan szmerów w podświadomości z powodu trucizny? - spytał po latach Miszke Ben Dawida (szef "Cezarei") dziennikarz Ronen Bergman. - Taka paskudna śmierć...
- Proszę mi odpowiedzieć - odpowiedział Ben Dawid - czy kulka w łeb albo rozsadzenie samochodu pociskiem to bardziej humanitarna śmierć niż trucizna? (za: "Mossad najważniejsze misje izraelskich tajnych służb", Michael Bar-Zochar, Nissim Mishal).
Jakiej trucizny użył Mossad do próby zabicia Maszala, nie wiemy do dzisiaj, ale na pewno wiemy jedno: istnieje na nią antidotum. Wiele lat temu ojciec pewnego duńskiego króla nie miał tyle szczęścia:
I wlał mi w ucho ten zabójczy rozczyn, Którego siła tak jest nieprzyjazna Ludzkiej naturze, że jak żywe srebro Przebiega nagle wszystkie drogi, wszystkie Kanały ciała i jako sok kwaśny Wlany do mleka ścina wnet i zgęszcza Wszystką krew zdrową. Tak było i z moją; I wraz plugawy trąd, jak u Łazarza, Wystąpił na mnie i brzydką skorupą Pokrył mi całe ciało. Hamlet.
Vincent Severski dla Wirtualnej Polski