Nieproszony gość zakłócił Eurowizję i rozzłościł Hiszpanów
Hiszpanie zarzucają Norwegom, że nie zadbali o wystarczające zabezpieczenie sceny podczas sobotniego finału konkursu Eurowizji w Oslo. Mężczyzna, który zakłócił występ artystów z Hiszpanii, w niedzielę wyjdzie z aresztu.
Żartowniś, który w sobotę wieczorem, niezapraszany przez nikogo, wtargnął na scenę w Oslo podczas rozgrywającego się finału 55. Konkursu Piosenki Eurowizji, zostanie ukarany mandatem. Przedstawiciele norweskiej policji deklarują w mediach, że nie mają powodu, by przetrzymywać go w areszcie. Właśnie trwa jego przesłuchanie, po którym prawdopodobnie zostanie wypuszczony na wolność. Możliwe, że zostanie przetransportowany prosto na lotnisko.
Im więcej, tym weselej?
W trakcie trwania finału Eurowizji widzowie, który po raz pierwszy mieli możliwość oglądać numer wykonywany przez Daniela Digesa reprezentującego Hiszpanię, nie zorientowali się, że na scenie dzieje się coś niezwykłego. Nawet ochraniający imprezę policjanci przez kilka pierwszych sekund myśleli, że mężczyzna ubrany w czarny t-shirt należy do grupy hiszpańskich artystów, a jego wtargnięcie na scenę ma być częścią show. Ci natomiast, którzy widzieli próbne wykonanie utworu wcześniej, nie mieli wątpliwości, że pewien element nie pasuje do obrazka... Wśród artystów ubranych w gustowne kostiumy tańczył uśmiechnięty od ucha do ucha człowiek w t-shircie i tradycyjnym katalońskim nakryciu głowy.
Wtargnięcie intruza nie zostało zauważone również przez część artystów z innych krajów, którzy nie rozumieli, czemu reprezentanci Hiszpanii protestują i chcą występować raz jeszcze. W błąd wprowadził ich głównie... profesjonalizm Daniela Digesa, który mimo zaskoczenia śpiewał dalej, jakby nic się nie stało.
- Zdenerwowałem się i wystraszyłem, gdy ten facet wskoczył na scenę - powiedział Diges norweskiemu serwisowi informacyjnemu VG Nett. - Nie wiedziałem, co się dzieje, ale śpiewałem dalej. Przedstawienie musi trwać.
Wskoczyć tu, wskoczyć tam
Aresztowany mężczyzna to Jaume Marquet Cot, kataloński agent nieruchomości, bardziej znany jako Jimmy Jump. Jego hobby to zakłócanie wydarzeń sportowych. Wtargnął między innymi na tor Formuły 1, murawę boiska podczas półfinału Ligi Mistrzów oraz finału Pucharu Świata w rugby.
Podczas swoich ”występów” Jimmy Jump niekiedy zdaje się protestować przeciwko czemuś (machał np: flagą Tybetu i nosił koszulkę ”Tybet nie jest częścią Chin”), ale wydaje się, że jego główny motyw to chęć pokazania się w telewizji. Tym razem miał tłumaczyć norweskiej policji, że wkroczył na scenę finału KPE, by przywitać się z artystami.
Nie było barier
Sobotnia wpadka podczas finału Eurowizji stała się tematem numer jeden w norweskich serwisach informacyjnych. Również hiszpańska prasa poświęca jej wiele uwagi, zarzucając organizatorom imprezy niedostateczną dbałość o bezpieczeństwo. Przedstawiciele norweskiej policji, która miała zadbać o spokojny przebieg imprezy tłumaczą, że sugerowali organizatorom oddzielenie sceny od publiczności barierami zabezpieczającymi, jednak norweska telewizja NRK nie zgodziła się na to.
Torgeir Lindstad z komendy policji Asker i Bærum powiedział dziennikowi NRK, że policjanci nic więcej nie mogli zrobić, ponieważ ostateczna decyzja o instalacji barier zabezpieczających należała do organizatorów konkursu.
Norweskie media zarzucają organizatorom tegorocznego finału, że nie zareagowali na wiadomość o planach Katalończyka. Jimmy Jump miał już kilka tygodni wcześniej chwalić się w Internecie, że "wystąpi" podczas 55. finału Konkursu Piosenki Eurowizji w Oslo. Jak mogło zobaczyć 16 tysięcy widzów zgromadzonych w Telenor Arena oraz miliony Europejczyków przed telewizorami, udało mu się. Dla niektórych popis Cota był nawet najbardziej interesującą częścią widowiska.
Z Trondheim dla polonia.wp.pl Sylwia Skorstad