Niemoralny turysta
Planujesz egzotyczną podróż? Zachowuj się za granicą tak, jakbyś chciał, żeby przyjezdni zachowywali się u ciebie w domu. A przede wszystkim nie traktuj obcego kraju jak zoo-wakacje.
17.07.2008 | aktual.: 18.07.2008 08:32
Kiedy zaczynałem zbierać materiały do reporterskiej książki o epidemii AIDS w Afryce, przypuszczałem, że to w slumsach wielkich afrykańskich miast zobaczę najbardziej przygnębiające sceny nędzy i upodlenia. Myliłem się: zobaczyłem je w dyskotekach i klubach, do których chodzili biali turyści.
Stateczni panowie w średnim wieku (najczęściej byli to stateczni panowie w średnim wieku) zachowywali się tak, jak gdyby każda Afrykanka, którą spotkali, była do wzięcia – od kelnerek po bileterkę sprzedającą wejściówki do klubu. Niektórych widywałem także przy innych okazjach, w dzień na ulicy, kiedy zaczepiali co ładniejsze uliczne handlarki albo po prostu przechodzące obok dziewczyny. Jestem pewien, że nie zachowywali się tak u siebie w Europie czy Ameryce – i to nie tylko dlatego, że tam pilnowały ich żony. Uznawali, że w Afryce im wolno – że normy, których przestrzegają u siebie, tutaj nie obowiązują.
Wyjazdy po seks to tylko jedna z wielu sytuacji, w których turystyka może być nieetyczna (w tym wypadku dlatego, że narusza miejscowe normy zachowania). Problem jest istotny: według danych Światowej Organizacji Turystyki liczba wyjazdów turystycznych na świecie w ciągu 10 lat prawie się podwoiła – z 594 milionów w 1997 roku do 898 milionów w 2007 roku. W tym samym tempie zaczęły pojawiać się obawy – najczęściej zgłaszane przez organizacje ekologiczne – przed niszczącym wpływem turystyki na środowisko naturalne, ale także na tradycyjne społeczności (kraje, do których przyjeżdżają turyści, są zwykle bardzo biedne i ludzie żyją w nich często w plemiennych czy klanowych wspólnotach). Na przykład 10 lat temu w Mali oglądałem taniec plemienia Dogonów sławnego między innymi z pięknych kolorowych masek. Dopiero później się dowiedziałem, że Dogoni – którym zwyczaj zabrania pokazywania tańców obcym – wymyślają nowe, specjalnie dla turystów. Odgrywają je jednak tak często, że w wiosce, w której byłem, mało kto już
pamiętał, jak te oryginalne powinny wyglądać.
Czy można na wakacjach zachowywać się jak etyczny turysta? W Internecie można znaleźć wiele „dekalogów” – głównie na stronach organizacji ekologicznych i promujących odpowiedzialną konsumpcję (na przykład www.ekonsument.pl). Ich przesłanie sprowadza się do uniwersalnej zasady: zachowuj się w tak, jakbyś chciał, żeby przyjezdni zachowywali się u ciebie, czyli szanuj lokalne zwyczaje. W wielu sytuacjach ta zasada daje jasne wskazówki postępowania: skoro nie chciałbym, żeby turyści śmiecili w Puszczy Białowieskiej, nie będę śmiecił na safari w Masai Mara w Kenii. Jeżeli nie chciałbym, żeby ktoś naśmiewał się ze zwyczajów mojej religii, nie będę kpił na przykład z fetyszy wudu w Beninie, nawet jeżeli turyście z Zachodu przypominają śmierdzącą kupę śmieci. Jeżeli nie daję pieniędzy żebrakom w Polsce, nie ma powodu, żebym dawał je za granicą (jeżeli chcę pomóc biednym, lepiej dać parę groszy lokalnej organizacji dobroczynnej lub Kościołowi albo kupić coś od lokalnego rzemieślnika). Jeżeli nie chcę, żeby obcy
rozdawali cukierki dzieciom w piaskownicy w Polsce, nie będę dawał ich dzieciom na ulicy za granicą.
Elementarny szacunek dla tradycji i zwyczajów innych nakazuje także nie chodzić w strojach kąpielowych po ulicy tam, gdzie publiczne odsłanianie ciała nie jest przyjęte (na przykład w wielu krajach, w których dominuje islam).
Na problemy etyczne rzadko są jednak jednoznaczne recepty. Płacąc za miejsce w betonowym hotelu nad piękną laguną, przyczyniamy się do niszczenia środowiska, ale dajemy zatrudnienie wielu ubogim miejscowym. Płacąc za oglądanie tańca Dogonów w Mali (tego dla turystów), pośrednio przyczyniamy się do zagłady ich tradycji, ale dajemy zarobić wieśniakom, których średnie dochody nie przekraczają 300 dolarów (600 złotych) rocznie i którym każdy dodatkowy dolar jest bardzo potrzebny. Nie ma wyjścia: w takich sytuacjach musimy wybrać, co jest dla nas ważniejsze. Warto się przyzwyczaić do myśli, że takie moralne wybory są z podróżowaniem nierozłącznie związane.
Adam Leszczyński, „Gazeta Wyborcza”