"Niemcy zasiali wiatr i mogą zebrać burzę"
Można tutaj powiedzieć, że kto sieje wiatr, ten zbiera burzę. Gdyby nie było tego wiatru, który obserwowaliśmy w ciągu kilku ostatnich miesięcy , można powiedzieć ponad roku, nie byłoby tej uchwały. Innymi słowy należało powstrzymać całą tę falę, która narastała. Nam przez cały czas powtarzano, że są to indywidualne, nic nie znaczące, marginalne żądania, jakichś nieliczących się grup. Że nikt nie wie, kto to jest pani Erika Steinbach, że nitk nie wie, kto to jest Pawelka, czym się zajmuje Powiernictwo Pruskie. Otóż każda z tych spraw, oddzielnie, rzeczywiście jest marginalna. W sumie powstał społeczny problem - powiedział wiceminister spraw zagranicznych Adam Daniel Rotfeld w "Salonie Politycznym Trójki".
14.09.2004 | aktual.: 14.09.2004 12:20
Jolanta Pieńkowska: Panie ministrze, jak odebrał pan list, czy deklarację siedemdziesięciu niemieckich polityków i intelektualistów, którzy w specjalnym liście zrzekają się wszelkich roszczeń majątkowych wobec Polski?
Adam Daniel Rotfeld: Mógłbym powiedzieć, że bardzo sympatycznie i pozytywnie. Jednoznacznie jest to przejaw pewnej uczciwości tej grupy ludzi. Intelektualistów. Ale nie będę krył, że mam bardzo mieszane uczucia w całej tej sprawie, ponieważ można było tego uniknąć. To znaczy niepotrzebne były by te deklaracje, gdyby nie wydarzyły się pewne rzeczy wcześniej. Cała sprawa, jak pani wie, ma swoja historię. To znaczy wszystkie układy, jakie były zawierane między Polską, a Niemcami, poczynając od układu z grudnia 70 roku, kiedy Willy Brandt przyjechał do Polski, to wszyscy czytali porozumienie, które on podpisywał, ale bardzo niewielu zapamiętało, że wtedy temu układowi towarzyszył list dotyczący stanowiska prawnego obu stron. I później się to powtarzało przy każdym nastepnym tego typu porozumieniu - między Helmutem Schmidtem, a Gierkiem; między Helmutem Kohlem, a premierem Mazowieckim. Za każdym razem strona niemiecka opatrywała zawierane z Polską porozumienia taką deklaracją, że sprawy prawne, stanowiska
stron pozostają niezmienione, a te problemy prawne pozostają otwarte.
Jolanta Pieńkowska: Ale przyszła Erika Steinbach i Związek Wypędzonych i Powiernictwo Pruskie i zaczęło się straszenie Polski pozwami, i zaczęły się deklaracje niemieckiego rządu, który mówi, że nie bierze za to odpowiedzialności, ale te pozwy mogą być działaniem indywidualnym. Czyli nie odciął się zdecydowanie od tego typu postępowania?
Adam Daniel Rotfeld: W jakimś sensie można powiedzieć, że to był błąd, ale mówię tylko w jakimś sensie. Bo akurat ten rząd był pierwszym niemieckim, który zachował się w sposób bardzo taki przychylny. Wczuwając się w sytuacje Polski, polskich obywateli. I przejawem tego była deklaracja kanclerza Schroedera w Warszawie 1 sierpnia. Zgodnie z którą rząd niemiecki jednoznacznie oświadczył, że te wszystkie roszczenia nie mają podstaw prawnych. Ale tutaj jest ta druga strona medalu, o której pani wspomniała. Że niejako to jest przerzucanie odpowiedzialności za te roszczenia indywidualne obywateli niemieckich, którzy mogą je zgłaszać. Rzecz polega na tym, że należało tym niemieckim obywatelom powiedzieć, że oni nie powinni tego czynić, bo to doprowadzi do zatrucia stosunków polsko niemieckich. A jeśli już mają to czynić, to wobec rządu niemieckiego, a nie rządu polskiego.
Jolanta Pieńkowska: No właśnie i kanclerz Gerhard Schroeder tego nie zrobił. I w tej chwili sytuacje mamy taką, jaką mamy. Polski sejm przyjmuje w piątek uchwałę. przyjmuje ją jednogłośnie. To wywołuje burzę w Niemczech i mówi się o tym, że atmosfera stosunków polsko-niemieckich nigdy nie była tak zła, jak w tej chwili.
Adam Daniel Rotfeld: Ja bym nie przesadzał. Były momenty nieporównanie gorsze. Pamiętam je. I mam nadzieję, że do powrotu takich niedobrych nie dojdzie. Natomiast jest prawdą, że nie było tak złej atmosfery od momentu, kiedy cała ta sprawa się zaczęła. Można tutaj powiedzieć, że kto sieje wiatr, ten zbiera burzę. Gdyby nie było tego wiatru, który obserwowaliśmy w ciągu kilku ostatnich miesięcy, można powiedzieć ponad roku, nie byłoby tej uchwały. Innymi słowy należało powstrzymać całą tę falę , która narastała. Nam przez cały czas powtarzano, że są to indywidualne, nic nie znaczące, marginalne żądania, jakichś nieliczących się grup. Że nikt nie wie, kto to jest pani Erika Steinbach, że nitk nie wie, kto to jest Pawelka, czym się zajmuje Powiernictwo Pruskie. Otóż każda z tych spraw, oddzielnie, rzeczywiście jest marginalna. W sumie powstał społeczny problem. Ale ja głęboko wierzę, że - i tutaj ma rację bezporzecznie pan premier Belka - że te sprawy wymagają rozwiązania w sposób bardzo dyskretny. Dlaczego
dyskretny. Chodzi o to, że w rozmowie między szefami rządów i ich przedstawicielami można znaleźć wyjście, które pozwoli zachować wszystkim twarz i zamknąć tą sprawę.
Jolanta Pieńkowska: Tak panie ministrze, tylko, że my dłużej nie mogliśmy czekać, dlatego, że gdyby nie uchwała polskiego sejmu i gdyby nie ta burza, którą ta uchwała wywołała w Niemczech, być może te pozwy zaczęły by do Polski napływać?
Adam Daniel Rotfeld: Ja pani powiem, ja nie wykluczam, że one zaczną napływać tak, czy owak. Rzecz polega na tym, że ci, który je przygotowują albo nie czytają tych uchwał, albo je lekceważą . Rzecz w tym, że moja opinia na ten temat, że napędzanie emicji w tej sprawie nie pomaga wiąże się z faktem, że w ostatnich 3 latach podjęto szereg działań, które nas prowadziły do rozwiązania tego problemu. W tej chwili ta sytuacja rządu niemieckiego będzie utrudniona, zwłaszcza przed wyborami, ponieważ oczywiście takie emocje wykorzystywane są w kampanii wyborczej.
Jolanta Pieńkowska: Minister Cimoszewicz wzywa Joschkę Fischera do publicznej debaty telewizyjnej o stosunkach polsko-niemieckich. Pan uważa, że to jest dorby pomysł?
Adam Daniel Rotfeld: Myślę, że tak, ponieważ głęboko wierzę i wiem o tym, że Joschka Fischer jest człowiekiem dobrej woli. Jest bardzo otwartym i gdyby miał swoje mienie na ziemiach zachodnich Polski, to byłby wśród tych sygnatariuszy. Jak wiadomo on pochodzi z Węgier i podejrzewam, że nigdy mu do głowy nie przyszło, żeby stawiać ten problem wobec Węgier. A polityka Niemiec wobec Węgier była w ogóle inna. Węgry, jak wiadomo, były sojusznikiem Niemiec w tej wojnie, nie przeciwnikiem. Innymi słowy, sądzę, że taka debata jest potrzebna i że ona pomoże zarówno polskiemu, jak i niemieckiemu społeczeństwu zrozumieć, że istnieje pewna wspólnota interesów polsko-niemieckich. I krótko mówiąc nie jest w naszym interesie, żeby narastały te bardzo negatywne wzajemne pretensje.
Przeczytaj cały wywiad