Nielegalny handel akcjami PZU
Akcje PZU osiągają zawrotne ceny na
niepublicznym, mało przejrzystym rynku. W ciągu dwóch lat zdrożały
już o 100% - pisze "Gazeta Wyborcza".
Kupujący dzwonią na prywatne numery telefoniczne do pracowników PZU, którzy przed pięcioma laty dostali darmowe akcje. Zasypują też propozycjami odkupu ich skrzynki pocztowe. Cenna zamrażarka z drzemiącymi w niej pieniędzmi ożyła, a najcierpliwsi akcjonariusze PZU nawołują: "Kto da więcej?".
"Akcje PZU. Najwyższa cena. Możliwość negocjacji. Gotówka od ręki. Przyjeżdżamy do klienta. Zadzwoń i sprawdź" - takiej treści ogłoszeń w internecie nie brakuje. Dziennikarka "Gazety Wyborczej dzwoni pod pierwszy wybrany numer. Odbiera kobieta. Od lat nagania klientów bliżej niezidentyfikowanemu inwestorowi. Jego pełnomocnikiem jest Grek, wcześniej był Anglik. Nic o nich nie wie i nie chce wiedzieć. Żyje z prowizji. Przekonuje, że transakcja jest absolutnie bezpieczna. Jeśli nie zmienię zdania, z aktem notarialnym w ręku i pełnomocnikiem kupującego u boku idziemy do banku. Dostaję pieniądze. Jeśli mam wątpliwości, czy banknoty są prawdziwe, mogę poprosić o ich sprawdzenie.
- Szczerze odradzam. Zapłaci pani 10% od sprawdzanej kwoty. A to się chyba pani nie opłaca? - sugeruje.
Żeby mnie ostatecznie zachęcić, mówi, że bardzo wielu pracowników korzysta z ich propozycji.
- Nie znajdzie pani nikogo, kto by się skarżył - chwali się.
- Zaniżona cena w akcie jest dla pani dobra. Jak akcje wejdą na giełdę, nie będzie można wpisać do umowy 10 zł. Niech pani policzy: za 1 tys. akcji dostanie pani 121 tys. zł. Gdyby to wpisać do umowy notarialnej, zapłaci pani więcej fiskusowi. Jak wpiszemy 10 zł, to oficjalnie zarobiła pani 10 tys. zł. A to niewiele i fiskus nie będzie się pani czepiał. Kogo reprezentuje pełnomocnik, to panią nie interesuje. Najważniejsze, że pani nam daje oryginał umowy, a my pod stołem wypłacamy umówioną kwotę. Jeżeli ktoś będzie miał kłopoty, to Grek, nie pani. Ale bardzo w to wątpię. (PAP)