PolskaNiedziela na majdanie

Niedziela na majdanie

Idą szeroko, ławą, jak mołojcy w stepie. Idą i śpiewają, a Chryszczatika rozstępuje się na boki.

06.12.2004 | aktual.: 06.12.2004 07:43

W środku ten najwyższy, w skórza-nym płaszczu, on śpiewa. Reszta gra na trąbkach, jest i bęben i zielona harmoszka, która jęczy z boku du-szoszczypatielno. Jechali całą noc ze swojego hutoru, tłukli się starym rzęchem, żeby zagrać w niedzielę na głównej ulicy Kijowa, Chryszczatice. Ona zawiedzie ich do Placu Niepodległości, gdzie od dwóch tygodni trwa niekończący się pokaz ukraińskiego patriotyzmu i zaangażowania. Majdan Niezależności, jak nazywają Ukraińcy swój plac, należy do zwolenników demokraty - Wiktora Juszczenki.

Bladym świtem sama ulica wygląda jak obóz pospolitego ruszenia, które budzi się do kolejnego dnia bezkrwawej bitwy. Warty dokładają do ognia, kobiety odgrzewają zupę dla swoich wojowników i wczesnych kibiców. Roman Kowal z Tarnopola, dobrowolny ochroniarz, wrzuca deski do żelaznej beczki z żarem. Siedzi już tu trzynasty dzień. Prosi, by pozdrowić ciotkę w Opolu (ukłony!), a on w zamian przeprowadzi mnie przez kordon ochrony do monumentalnego gmachu merostwa, który władze Kijowa oddały częściowo we władanie pomarańczowym rewolucjonistom. Tak musiał wyglądać Smolny, gdy zdobyli go bolszewicy. Dwa piętra zasłane materacami, śpiworami, kocami. Porządkowi budzą śpiochów i wyganiają z sal, bo będzie sprzątane - higiena przede wszystkim.

Na parterze kobiety kroją chleb i sło-ninę. Leje się zupa, ludzie jedzą na schodach. Pomarańczowi wojownicy nie głodują, dzięki hojności Kijowian. Bywały dni, że na Majdanie zbierało się po dwa miliony ludzi. Samych namiotów jest 500. Zanim dojdzie się do Chryszczatiki, a potem na Majdan, trzeba minąć ciasno zaparkowane autokary i busiki, niektóre trzymają się kupy tylko dzięki szpachli i boskiej opiece. Przykaturlały się z całej zachodniej Ukrainy: z miast, miasteczek wiosek. Lwów, Czerniowce, Równe, Stecewa. Przyjechały całe zakłady pracy, byłe kołchozy, rodziny, sąsiedzi. Pojazdy oblepione na pomarańczowo, wszędzie wielkie TAK dla Juszczenki – nawet wypisane palcem na brudzie karoserii. W środku śpią ludzie – w kupie, bo cieplej. Pracują silniki, żeby dogrzać śpiących, a osobówki dowożą w kanistrach paliwo.

W niedzielę 5 grudnia temperatura dodatnia, ale mimo to zima przecież! Lecz mało kto w obozowisku choruje. W punk-cie medycznym, prowadzonym przez Janko Mussę, studenta piątego roku medycyny, pomocy szukają głownie ci, którzy zdarli sobie gardła. Janko piska im do gardeł specjalnym aerozolem i mogą skandować dalej: Jusz-czenko, Juszczenko, Juszczenko! Nikt z moich rozmówców nie wierzy, ze Pan Tak, jak go tu nazywają, może nie wygrać powtarzanej 26 grudnia tury. Z teorii o rozpadzie Ukrainy albo interwencji Rosjan ludzie śmieją się tu w głos. Wiktor Szudrenko, jazzman ze Lwowa, założyciel zespołu Papa Jazz, ma lepsze lekarstwo na gardło.

- Przyjmę 50 gram i wtedy śpiewa mi i dusza, i gardło – mówi. Jest tu popularny, bo ludzie składają mu autogra-fy na plecach pomarańczowej kamizelki, którą Wiktor za dwa piwa kupił od lwowskiego sprzątacza. Przyjechał ze Lwowa ze studentami na jeden dzień, a siedzi już w namiotach dzie-sięć. Pod pomnikiem „Trzech braci i siostry”, jak nazywa się tu popularnie monument legendarnych założycieli Kijowa, małżeństwo – Maria i Anatol Górscy, ubrani w jednakowe niebieskie kurtki - poi ludzi herbatą, którą gotują w domu, a potem przynoszą w trzech dużych termosach. Tak codziennie od dwóch tygodni. Na pomnik nad nimi wdrapują się akurat chłopcy z Kołomyi, żeby zawiesić tam transparent obwieszczający, że ich miasto też mówi TAK.

Pod pomnikiem ludzie z autokarów robią sobie grupowe zdjęcia. W ten sposób do ich rodzinnych albumów i zakładowych kronik trafi Historia przez duże H. Włodek Gawryluk z Sambora wywie-sił na swoim namiocie wizerunek Le-nina i doprawił mu pomarańczowy krawat. - Trwam tu po to, żeby nie musieć już jeździć pracować na czarno do Polski. Chociaż bardzo was lubię – mówi i też prosi, by kogoś pozdrowić: rodzinę Nowaków spod Sanoka, u której robił. Jak długo Włodek trwa?

– Dwa tygodnie, ale co to jest? Ja twardy! – mówi. Na ogrodzeniu obozowiska wyeksponowano wiele par walonek z namazanymi napisami „USA”. Obok poma-rańcze z wbitymi strzykawkami lekarskimi. To aluzja do wypowiedzi żony Janukowycza – rywala Jucz-szenki – która sugerowała, że to Amerykanie zaopatrują strajkujących w buty, a w przysyłanych z USA po-marańczach miały być narkotyki. Jest niedziela, więc sporym zainteresowaniem cieszy się modlitewnaja pałatka – namiot modlitewny - rozbity u stóp majestatycznego w swym sowieckim stylu hotelu Ukraina. W środku akurat trwa spowiedź.

W porze obiadowej przez Majdan nie sposób przejść. Ze sceny albo ktoś przemawia patriotycznie, albo śpiewa skocznie. Gdy brakuje miejsca na betonie, ludzie wchodzą na klomby: trawa uchowała się tylko pod choinkami. Tłum ubija tłusty czarnoziem butami z ostrymi noskami, które tu ostatnio w modzie.

Nad tłumem łopot chorągwi. Najwy-żej powiewa... biało-czerwona z or-łem, facet ma najdłuższą teleskopową wędkę. Nie dopcham się do niego. Pod pocztą służby porządkowe łapią gagatka, który trzy dni temu nabrał ze sztabu pomarańczowych jedwabnych szalików, jakie przyszły tu w darze od bogatego producenta odzieży. Teraz sprzedaje je po 4 dolary sztuka. Ochrona jest czuła na takie występki, bo ludzie Janukowycza potrafią wyzyskać je propagandowo. Facet od szalików zostaje przegoniony. Młodzi ludzie obnoszą po placu duży napis po angielsku „Do not PUT IN Ukraina your dirty hands”. Co znaczy: nie wkładajcie w Ukrainę swych brudnych rąk. To gra słów: put in znaczy – wkładać właśnie.

Z Kijowa Zbigniew Górniak

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)