Nie żyje 13. górnik; prokuratura wszczęła śledztwo
Lekarzom z Centrum Leczenia Oparzeń (CLO) w Siemianowicach Śląskich nie udało się uratować nieprzytomnego od zapłonu metanu w kopalni w Rudzie Śląskiej górnika. To już trzynasta ofiara piątkowego wypadku. - Prokuratura Okręgowa w Katowicach wszczęła śledztwo w sprawie piątkowej katastrofy w kopalni "Wujek" w Rudzie Śląskiej - poinformowała prok. Ewa Zuwała.
19.09.2009 | aktual.: 19.09.2009 20:14
Bilans katastrofy to obecnie 13 ofiar. W szpitalach - według ostatnich danych Prokuratury Okręgowej w Katowicach - znajdują się 42 poparzone osoby. Stan 17 poszkodowanych jest ciężki: w tym 7 określany jako bardzo ciężki, a stan 10 - jako średnio ciężki. 10 hospitalizowanych obecnie osób prawdopodobnie wkrótce wyjdzie do domów.
Prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie piątkowego wypadku. Na terenie kopalni obraduje zespół ds. zagrożeń naturalnych.
Dyrektor CLO Mariusz Nowak podkreślił, że wszyscy przewiezieni do CLO górnicy żyją. Jak mówił, przez noc "ich stan nie uległ radykalnemu pogorszeniu".
Pozostali górnicy są przytomni. Jak mówił, wiedzą co się stało, ale są w szoku pourazowym. Występują u nich rozległe obrzęki twarzy, mają więc trudności w mówieniu, nie widzą. Lekarze zabezpieczają obrzęki, dokonują tzw. nacięć odbarczających. Jeżeli jest taka potrzeba, wdrażają antybiotykoterapię.
Górnicy hospitalizowani w Siemianowicach mają poparzone od 40 do 90% powierzchni ciała. Według lekarzy, przy ciężkich oparzeniach ważniejszym czynnikiem niż ich rozległość jest głębokość ran. Wiele zależy też od tego, jak długo wysoka temperatura działała na pacjenta.
Przez noc umieszczeni w CLO górnicy poddawani byli - w miarę możliwości - tzw. bronchoskopii. To diagnostyczne badanie dróg oddechowych pod kątem ich oparzeń. U wszystkich dwunastu przebadanych w piątek i w nocy pacjentów stwierdzono takie poparzenia, tylko u dwóch nie są one poważne.
Lekarze podkreślają, że w przypadku oparzeń, trudno mówić o rokowaniach w pierwszych dobach leczenia. Każde ciężkie oparzenie jest bowiem groźne, nie wiadomo bowiem jak zareaguje na nie organizm. O ewentualnych rokowaniach można mówić dopiero po kilku dniach.
Każdy z poparzonych górników - w miarę jego stanu zdrowia - będzie też poddawany działaniu komory hiperbarycznej. Siemianowicka "oparzeniówka" dysponuje największą taką komorą w Polsce.
Jeden seans w komorze hiperbarycznej trwa półtora godziny. Tlen hiperbaryczny, czyli pod wyższym ciśnieniem, pomaga ustabilizować błony komórkowe; w pierwszym okresie leczenia zmniejsza tzw. przesięki tkanek, a także występujące w chorobie oparzeniowej zaburzenia wodno-elektrolitowe i białkowe.
W siemianowickiej "oparzeniówce" w piątek umieszczono 18 najpoważniej rannych górników. Jednego dowieziono tam w nocy. Pozostali - nieco lżej ranni - trafiali do Szpitala św. Barbary w Sosnowcu (6) i Górnośląskiego Centrum Medycznego w Katowicach - Ochojcu (4), a także szpitali w Rudzie Śląskiej (5), Bytomiu (1), Siemianowicach Śląskich (3) Chorzowie (2) oraz Łęcznej (Lubelskie - 1).
Ratunek za kilkaset tysięcy zł
Nawet 400 tys. zł może kosztować leczenie jednego poparzonego górnika nowatorską metodą przeszczepu tkanek pobranych od pacjenta i namnożonych w pracowni siemianowickiego Centrum Leczenia Oparzeń (CLO). Specjaliści z CLO wskazują jednak na problemy z refundacją tej metody.
- Przy takich obszarach, które są zajęte, wszyscy górnicy u nas kwalifikują się do tej metody. Będziemy musieli rozpocząć hodowlę u wszystkich pacjentów i przygotować ich do tego typu leczenia. To metoda o wiele lepsza niż tradycyjne przeszczepy jeśli chodzi o odległe skutki - powiedział dyrektor CLO dr Mariusz Nowak. Zaznaczył jednak, że procedura ta jest finansowana na podstawie indywidualnej zgody. - Mamy duże kłopoty, NFZ - choć trwają rozmowy na ten temat - nie ma tej procedury ujętej. Podobnie ministerstwo, gdzie są to procedury wysokospecjalistyczne. To nowa metoda leczenia, trzeba ją jakoś sfinansować - mówił dyrektor CLO.
Nowak wyjaśnił, że nie sposób określić jednostkowego kosztu takiego leczenia, ponieważ jego specyfika wobec każdego pacjenta jest inna. Sama hodowla i dokonanie przeszczepu to rząd 50-250 tys. zł. Koszty leczenia ciężko poparzonego pacjenta dochodzą czasem do 300-400 tys. zł. Wdrażając takie leczenie wobec ofiar piątkowej katastrofy, siemianowicka placówka zadłuża się.
Rzecznik ministerstwa zdrowia Piotr Olechno powiedział, że decyzja dotycząca sfinansowania leczenia poparzonych górników wymaga opinii wojewódzkiego konsultanta, gdyż są to procedury ponadstandardowe. Dodał, że jeżeli będą to zabiegi ratujące życie, to Narodowy Fundusz Zdrowia musi zgodzić się na opłacenie takiego leczenia.
W leczeniu lżejszych oparzeń najczęściej stosuje się tzw. autologiczne przeszczepy naskórka (pobiera się go z innej części ciała pacjenta, bo minimalizuje to prawdopodobieństwo odrzucenia go przez organizm. Metoda ta jednak nie może być stosowana w przypadku osób w ciężkim stanie, którzy mają oparzone znaczne powierzchnie ciała.
Takie obrażenia ma większość górników leżących w Siemianowicach. Dzięki działającej tam pracowni hodowli tkanek, lekarze mogą próbować pomóc poszkodowanym, pobierając od nich niewielki, parocentymetrowy fragment skóry. Hodowla pobranych z niego komórek trwa trzy, cztery tygodnie, w tym czasie pacjenci otrzymują opatrunki biologiczne - z banku tkanek.
Z 4 cm kw. naskórka można wyhodować wystarczającą ilość komórek, by pokryć nawet 60 proc. ciała. Pobrana tkanka jest "roztrawiana", dzielona na komórki i namnażana z użyciem specjalnego preparatu. Potem komórki nakładane są na ciało pacjenta za pomocą kleju fibrynowego, po czym już w organizmie namnażają się komórki skóry właściwej i naskórka.
W banku tkanek przechowywana jest tzw. skóra allogeniczna. Pobierana jest ona od zmarłych i odpowiednio preparowana; m.in. sterylizowana radiacyjnie, służy następnie jako opatrunek biologiczny, o wiele lepiej spełniający swoją funkcję, niż tradycyjne opatrunki. Są one przechowywane w stanie głębokiego zamrożenia, w temperaturze minus 196 stopni, zapewnianej dzięki użyciu ciekłego azotu. To zapewnia trwałość opatrunku nawet na kilka lat.
Pracownia hodowli komórek i tkanek in vitro oraz bank tkanek działają w siemianowickim Centrum Leczenia Oparzeń od marca ub. roku. To jedyny taki ośrodek w kraju, a także jeden z trzech - obok Warszawy i Bydgoszczy - banków skóry. Dotąd dokonano w Siemianowicach 10 takich przeszczepów.
W katastrofie w rudzkiej części kopalni "Wujek" zginęło w piątek 12 górników. Do szpitali trafiło łącznie 41 poparzonych osób. Stan co najmniej kilkunastu jest ciężki. Przyczyną katastrofy - według wstępnych ocen - był zapłon metanu, niektórzy eksperci mówią też o możliwości wybuchu tego gazu.
Prokuratura rozpoczęła śledztwo
- Prokuratura Okręgowa w Katowicach wszczęła śledztwo w sprawie piątkowej katastrofy w kopalni "Wujek" w Rudzie Śląskiej - poinformowała podczas konferencji prasowej w Katowicach kierująca tą prokuraturą prok. Ewa Zuwała.
Jak mówiła w sobotę prok. Zuwała, już w piątek na terenie kopalni czterech prokuratorów rozpoczęło zbieranie materiałów do śledztwa, m.in. zabezpieczyli kopalnianą dokumentację - w tym zapisy zjazdów górników i pomiarów metanowych - przeprowadzili wstępne oględziny zwłok, wstępne czynności związane z ich identyfikacją, a także przesłuchali wstępnie uczestników akcji ratunkowej.
W sobotę - już po wszczęciu śledztwa - rozpoczęto wykonywanie sekcji zwłok ofiar katastrofy. Na podstawie zakończonych już sekcji ciał sześciu górników, specjaliści ocenili m.in., że będzie możliwe ich zidentyfikowanie bez wykonywania badań DNA. Jako wstępną przyczynę ich śmierci specjaliści wskazali "zatrucie tlenkiem węgla z aspiracją pyłu węglowego do płuc i cechy oparzeń górnych dróg oddechowych". Nie stwierdzili urazów kostnych.
Śledztwo będzie prowadzone w sprawie sprowadzenia katastrofy i zbiorowego wypadku. Poprowadzą je prokuratorzy wydziału V śledczego katowickiej prokuratury. Jak wskazywała prok. Zuwała, tamtejszym prokuratorom pomogą osoby mające doświadczenie w podobnych sprawach, m.in. zdobyte w dochodzeniu po katastrofie w rudzkiej kopalni "Halemba" z 2006 r. Będą to m.in. śledczy gliwickiej prokuratury okręgowej, a także śląskiej policji.
Zespół ds. zagrożeń analizuje sytuację
W kopalni "Wujek-Śląsk" zebrał się zespół ds. zagrożeń naturalnych. Pod ziemią nad bezpieczeństwem rejonu czuwają ratownicy górniczy.
Jak powiedział uczestniczący w posiedzeniu prezes Wyższego Urzędu Górniczego (WUG) Piotr Litwa, zespół ma za zadanie analizować sytuację pod ziemią, aby móc podejmować decyzje dotyczące dalszych działań. Chodzi o zdecydowanie czy rejon, w którym doszło do katastrofy odizolować od reszty kopalni tamami, a jeśli tak to w jaki sposób oraz w jaki sposób prowadzić tam akcję, by była bezpieczna.
Zespół ma materiały związane z monitoringiem atmosfery kopalnianej, która jest analizowana na bieżąco. Niezależnie od wskazań przyrządów w kopalni, próby powietrza są kierowane do Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego, gdzie są badane jeszcze bardziej szczegółowo.
Jak powiedział Litwa, wyniki są nieco inne niż przy innych tego typu zdarzeniach. "Atmosfera kopalniana zaczęła się oczyszczać, czyli wróciła do stanu sprzed zdarzenia, co mogłoby świadczyć o tym, że została wypalona jakaś określona objętość metanu i być może, że to zagrożenia ustało, ale takiej pewności nie mamy" - wyjaśnił Litwa.
W podziemnych wyrobiskach są obecnie wyłącznie ratownicy górniczy, którzy czuwają nad bezpieczeństwem rejonu. Największym zagrożeniem jest utrzymująca się na dole wysoka temperatura.
Prezes WUG podkreślił, że na razie jest zdecydowanie za wcześnie, by powiedzieć cokolwiek na temat przyczyn katastrofy. Będzie to wyjaśniała - niezależnie od kopalnianego zespołu - powołana przez prezesa WUG komisja. Pierwsze posiedzenie odbędzie się prawdopodobnie w przyszłym tygodniu.
"Chcemy jak najszybciej wyjaśnić przyczyny, ale chcemy też jak najbardziej szczegółowo podejść do materiału, aby sprawdzić każdą rzecz, która mogła mieć wpływ na zaistnienie zdarzenia" - zaznaczył Litwa.
Dopiero po zakończeniu akcji ratowniczej i ewentualnym wybudowaniu tam izolacyjnych możliwa będzie wizja lokalna w wyrobiskach. Później być może ściana zostanie ponownie otwarta.
Litwa potwierdził informację, że wśród poszkodowanych są ratownicy górniczy. Nie był w stanie podać dokładnej liczby. - Żadną nowością nie jest to, że zastęp ratowniczy jest w jakimś rejonie i wykonuje tzw. prace profilaktyczne w ramach zwalczania zagrożeń. Natomiast należałoby ocenić poziom tego zagrożenia - czy był on taki, żeby wykonywać jeszcze prace profilaktyczne, czy już taki, żeby prowadzić akcję ratowniczą - powiedział i dodał, że jest zbyt wcześnie, by odpowiedzieć na to pytanie.
Litwa powtórzył, że przyczyny zapalenia się metanu mogą być bardzo różne, np. tzw. pożar endogeniczny lub iskry powstałe przy urabianiu skał.