Nie wiadomo, czy obrady komisji o "Rolandgate" będą jawne
Nie wiadomo, czy czwartkowe posiedzenie
sejmowych komisji obrony i spraw zagranicznych nt. raportu w
sprawie rakiet Roland będzie jawne. Zależy to od tego, czy Ministerstwo Obrony Narodowej uzna za niezbędne utajnienie obrad.
15.10.2003 13:20
"Wszystko zależy od tego, co na początku posiedzenia powie szef MON Jerzy Szmajdziński odnośnie jawności raportu" - podano w sekretariacie komisji. "Raport jest dokumentem niejawnym" - powiedział p.o. rzecznik MON płk Adam Stasiński. Odmówił ujawnienia, jaki stopień poufności nadano raportowi.
Prezydent i premier już znają
Raport znają już prezydent Aleksander Kwaśniewski i premier Leszek Miller. W czwartek mają go poznać sejmowe komisje obrony i spraw zagranicznych. Bezpośrednio po tym posiedzeniu ma się odbyć konferencja prasowa MON w tej sprawie.
Tymczasem już we wtorek "Gazeta Wyborcza" dotarła do wniosków raportu, który ma wyjaśnić przyczyny "międzynarodowej gafy". Według raportu "błąd popełnił rzecznik MON płk Eugeniusz Mleczak, wydając nieautoryzowany komunikat".
3 października w wypowiedzi dla PAP, a wcześniej dla Reutera, Mleczak przekazał, że cztery francusko-niemieckie rakiety przeciwlotnicze Roland, znalezione w Iraku, mają datę produkcji 2003 r.
Informowali, dementowali
Jeszcze tego samego dnia rzecznik francuskiego MSZ zaprzeczył tym doniesieniom i poinformował, że od lipca 1990 r. Francja nie autoryzowała ani jednej dostawy sprzętu wojskowego do Iraku. Doniesienia strony polskiej zdecydowanie zdementował też prezydent Francji Jacques Chirac. 4 października podczas konferencji prasowej w Rzymie powiedział, że "nie może być rakiet z 2003 r., ponieważ nie produkuje się ich już od 15 lat".
Wkrótce potem minister obrony Jerzy Szmajdziński wyraził ubolewanie z powodu informacji podanych przez rzecznika. 7 października Mleczak poprosił o zwolnienie ze stanowisk rzecznika resortu oraz szefa Biura Prasy i Informacji, a minister rezygnację przyjął.
Jak doszło do skandalu
Według "Gazety Wyborczej" "raport opisuje, jak doszło do skandalu": pierwsi informację, że rakiety wyprodukowano w 2003 r., podali reporterzy dwóch stacji TV, którzy pokazali znalezisko (na rakiecie widniała data 2003); żaden z oficerów patrolu nie stwierdził jednoznacznie, że rakiety są z 2003 r.; rakiety nie zostały zbadane na miejscu, bo wydana przez koalicyjne dowództwo instrukcja SOP-81 nakazuje natychmiastowe zniszczenie (miejsce znalezienia broni może się okazać zasadzką); w meldunkach dziennych MON nie ma sformułowania o francuskich rakietach z 2003 r., choć są ich zdjęcia; dowództwo wielonarodowej dywizji w Iraku nie zdawało sobie sprawy z politycznych konsekwencji, gdyby były to francuskie rakiety z 2003 r.; zawiodła współpraca MON z MSZ.
Jak pisze gazeta, raport proponuje zmiany procedury: opóźnienie niszczenia broni w przypadkach wątpliwych oraz konsultacje z ambasadami państw producentów danego rodzaju uzbrojenia.
Według oficjalnego komunikatu płk. Stasińskiego doniesienia "Gazety Wyborczej" to "interesujące przemyślenia" redaktora Pawła Wrońskiego, a przedstawione przez niego "fakty i wnioski tworzą logiczną całość, ale nie są oparte o analizy, wnioski i postanowienia zawarte w raporcie komisji Sztabu Generalnego WP".
Konsekwencje dyscyplinarne
Po tym, gdy sprawa rakiet stała się głośna, szef Sztabu Generalnego gen. Czesław Piątas zapowiedział "konsekwencje dyscyplinarne" wobec polskich żołnierzy z Iraku, którzy błędnie ocenili napis "2003" na Rolandach. Rzecznik Wielonarodowej Dywizji w Iraku mjr Andrzej Wiatrowski został wezwany do Polski na "konsultacje dotyczące systemu informacyjnego w Polskim Kontyngencie Wojskowym".