Nie stawiajmy znaku równości
Nic gorszego dla zbliżającego się referendum ponad to, co zdarzyło się w ostatnich dniach, zdarzyć się nie mogło. Zboże znika w magazynach posłów, partyjni "bossie" nasyłają swych bojówkarzy na fotoreporterów, wiceministrowie dokonują tajemniczych operacji z długami państwowych hut, prokuratura dochodzi do wniosku, że Rywin działał sam. Czara dawno się już przelała, ale nawarzone piwo nadal pieni się obficie.
04.06.2003 | aktual.: 06.06.2003 19:01
Co gorsza sam prezydent wydaje się nie podzielać opinii o powadze sytuacji w Polsce. Nagabywany we wtorek przez dziennikarzy TVN 24 ograniczył się jedynie do zapowiedzi przeprowadzenia po referendum konsultacji z przywódcami czołowych ugrupowań. Bez odpowiedzi zarówno ze strony Głowy Państwa, przywódców czołowych partii politycznych, jak i parlamentarzystów pozostają apele intelektualistów, politologów i socjologów o dokonanie głębszych zmian konstytucjonalnych i przyśpieszenie wyborów. Nie przynoszą żadnej reakcji alarmujące sondaże opinii publicznej. Sojusz - mimo całego odium, jakie na niego spada - przesunął kongres, a więc i samocenę na termin tuż po referendum.
Przy takim kryzysie zaufania trudno o porozumienie. Coraz silniej narasta w społeczeństwie przekonanie, iż referendum nie będzie żadną cezurą czasową, po której cokolwiek w wewnętrznej polityce zmieni się na lepsze. Narastają obawy, że sobotnio - niedzielne głosowanie potraktowane zostanie przez elektorat jako szansa wyrażenia swej opinii nie tyle o przyszłości Polski jako państwa kontynentu europejskiego, ale przede wszystkim o postrzeganiu tego, co w kraju się obecnie dzieje. Nie można wykluczyć, że część elektoratu stawia znak równości między „tak” dla Unii i „ tak” dla rządu. Nie pójdzie więc głosować, lub zagłosuje „nie”.
Mocnym argumentem za tym, aby jednak głosować pozostaje to, iż w przeciwnym razie, decyzję pozostawimy w rękach ludzi, których w większości mamy już szczerze dosyć. Tylko jak taki motyw uświadomić politykom, zwłaszcza tym, którzy w swej naiwności przypuszczają, że powszechny udział w referendum będzie również wyrazem poparcia dla nich i legitymacją społeczną dla kontynuacji nieudolnie realizowanej misji? Szkoda, że ani z ust premiera, ani prezydenta nie padło jednoznaczne stwierdzenie, że są to dwie odrębne sprawy.