Nie skorzystamy z koniunktury
Polskie stocznie nie skorzystają na
ogólnoświatowym wzroście popytu na statki, ponieważ pod dyktando
Brukseli pozbawiono je części mocy produkcyjnych. To ograniczenie
jest ceną, którą płacimy Unii Europejskiej za zgodę na udzielanie
stoczniom pomocy przez Skarb Państwa - pisze "Nasz Dziennik".
Zdaniem gazeta, postkomunistyczni negocjatorzy nie zadbali o wywalczenie dla osłabionego sektora okrętowego niezbędnych okresów przejściowych. Obecnie pochylnie rodzimych stoczni w znacznym stopniu zajmują statki zamówione w poprzednich latach, gdy armatorzy płacili zdecydowanie mniej niż obecnie. Na świecie obserwujemy bardzo dobrą koniunkturę, ceny statków wzrastają. To bardzo dobry okres na zawieranie umów na budowę nowych statków.
"Zmniejszenie zdolności produkcyjnych z 540 do 390 CGT (wskaźnik uwzględniający nasycenie techniką i tonaż) nie ma dla stoczni większego znaczenia, gdyż nie jesteśmy w stanie przekroczyć tej sumy; nigdy nawet do tej zdolności się nie zbliżaliśmy" - powiedział "Naszemu Dziennikowi" Mirosław Piotrowski, rzecznik gdyńskiego zakładu.
Trudno się dziwić, że stocznia nie przekroczyła tej sumy, biorąc pod uwagę zastoje w produkcji powodowane brakami finansów. Tyle że dokapitalizowanie stoczni przez Skarb Państwa miało tę sytuację zmienić.
Wokół samego dofinansowania znowu powstało zamieszanie. Kapitał stoczni zostanie podwyższony, tyle że w nowej formie. 80 mln zł ma pochodzić ze Skarbu Państwa, reszta - z Agencji Rozwoju Przemysłu. Dnia 23 marca br. Agencja Rozwoju Przemysłu zatwierdziła plan restrukturyzacji stoczni, przesyłając go do UOKiK celem wydania opinii o zgodności z unijnymi zasadami udzielania pomocy publicznoprawnej. Możemy więc jeszcze być świadkami cięć w udzielanej pomocy - podaje dziennik. (PAP)