"Nie mogłam patrzeć na ceny w skupach". Małżeństwo rolników znalazło sposób
Zamiast oddawać plony za bezcen, postawili warzywomat. Monika i Adam Słomowie spod Poznania sprzedają warzywa bez pośredników - prosto z pola do klienta, 24 godziny na dobę. - Sprzedać mniej, ale po uczciwej cenie - mówią rolnicy. To alternatywa dla pomysłów ministra rolnictwa Stefana Krajewskiego, który w odpowiedzi na "klęskę urodzaju" stawia na rozdawanie tanich kredytów i kontrole w sklepach.
- Nawet gdybym miała sprzedawać w ten sposób tylko plony z czterech hektarów, to i tak będę szczęśliwa - mówi Wirtualnej Polsce Monika Słoma, współwłaścicielka gospodarstwa warzywnego w gminie Kórnik (woj. wielkopolskie). - Nie mogłam już patrzeć na ceny w skupach. Dzięki warzywomatowi odzyskaliśmy niezależność i kontakt z ludźmi, którzy naprawdę chcą kupować nasze produkty - dodaje.
Nie kończy się burza na rynku warzyw i owoców. Po serii doniesień o rolnikach zmuszonych do organizowania samozbiorów, by ratować plony przed zmarnowaniem, pojawiają się kolejne głosy o dramatycznej sytuacji w skupach. Wielu producentów nie może uzyskać godziwych cen, więc zamiast oddawać towar za bezcen, otwiera swoje pola dla konsumentów. Polacy tłumnie odpowiedzieli na te apele - na plantacjach w całym kraju pojawiły się setki osób, które wolą kupić warzywa prosto od rolnika, niż w markecie.
Państwo Słoma gospodarują na trzydziestu hektarach, ale od roku część swoich plonów - ziemniaki, cebulę, marchew i czosnek - sprzedają wprost z własnego warzywomatu ustawionego przy domu. To dobry punkt na taką sprzedaż - ruchliwa trasa między Śremem a Poznaniem. Urządzenie działa podobnie jak automaty do wydawania przesyłek i paczek. Po opłaceniu należności, otwiera się skrytka z świeżymi warzywami. Można kupować o każdej porze dnia i nocy.
Politolożka o Tusku. "Nie powiedziałabym, że jemu się nie chce"
Klęska w rolnictwie. Nowy pomysł na ratunek dla rolnika
- Mieszkamy przy głównej drodze, więc pomyśleliśmy: czemu nie spróbować? - wspomina rolniczka. - Na początku to była ciekawostka, dziś kilka razy dziennie uzupełniam warzywa, bo wszystko schodzi - dodaje.
Monika Słoma opowiada, że stara się ustalać ceny, aby obie strony zyskiwały. - Patrzę, ile płacą w skupach i na ryneczkach, gdzie jest drogo, i wybieram coś pośrodku. Ma być uczciwie i wiarygodnie: taniej niż na targu, ale drożej niż w skupie. Klienci to rozumieją - tłumaczy.
Pomysł na warzywomat narodził się po wizycie na targach w Poznaniu. Tam polska firma Control Systems prezentowała automat do sprzedaży jabłek. - Pomyślałam, że skoro można tak sprzedawać owoce, to czemu nie warzywa? - wspomina. - To rozwiązanie nie dla wielkich gospodarstw z setkami hektarów, ale dla takich jak nasze - dodaje.
"Jest trend, aby kupować bezpośrednio"
Po roku działalności rolnicy widzą, że pomysł działa. Klienci wracają, a lokalna społeczność coraz częściej wybiera zakupy "od rolnika", zamiast anonimowych produktów z sieciówek. - Ludzie chcą wiedzieć, skąd pochodzi jedzenie. Wiedzą, że to z naszego pola. To daje satysfakcję - mówi Monika Słoma.
- Uważam, że polscy konsumenci zazwyczaj patrzą na niską cenę i nie interesują się, co się za tym kryje. Takie podejście uderza w lokalnych producentów i kiedyś się zemści, jeśli zabraknie tych, którzy wciąż uprawiają ziemię i sprzedają swoje plony tu, na miejscu. Tej jesieni wiele się zmieniło, jest trend, aby kupować bezpośrednio - dodaje rolniczka.
Jednocześnie podkreśla, że tegoroczne problemy wielu producentów nie wynikają z nadprodukcji, lecz z napływu taniego importu. - Co roku współpracowaliśmy z odbiorcą, który nagle powiedział, że już nie potrzebuje naszego towaru. Skąd go wziął? Nietrudno się domyślić. Dlatego chcemy działać po swojemu - przyznaje nasza rozmówczyni.
Co robi minister rolnictwa?
Na narastający kryzys zbytu reagują już politycy. Ministerstwo Rolnictwa po raz kolejny sięga po najprostszy środek - dosypywanie pieniędzy. Minister Stefan Krajewski ogłosił 10 października, iż dla rolników uruchomiono preferencyjne kredyty obrotowe z oprocentowaniem nieprzekraczającym 1 proc. Limit 700 mln zł przeznaczony na ten cel został już niemal całkowicie wyczerpany, a rząd zapowiada zwiększenie puli nawet do kilku miliardów zł.
Dla wielu rolników nie jest to jednak lekarstwo na całe zło. Jak podkreślają, nie potrzebują "manny z nieba", lecz uczciwych warunków sprzedaży i przewidywalnego rynku. Przecież najtańszy kredyt trzeba spłacić z osiągniętych przychodów.
Krajewski poinformował też, że zwrócił się do UOKiK o zbadanie, czy na niektórych rynkach nie dochodzi do zmów cenowych. Na konferencji prasowej pogroził palcem, niczym pamiętny przywódca rolników Andrzej Lepper. - Nie może być tak, że rolnik sprzedaje po złotówce, a konsument płaci dziewięć - zaznaczył.
"Sto razy słyszałem, że to się nie opłaci..."
Tymczasem w Polsce jest już cała grupa pionierów, którzy nie czekają na skup interwencyjny, dotacje, kredyty i inne pomysły urzędników z Ministerstwa Rolnictwa.
- W Polsce działa dziś około 150-200 maszyn sprzedających bezpośrednio od rolników takie produkty jak: owoce, warzywa, jaja czy miód - mówi WP Przemysław Kotliński z Control Systems z branży automatów sprzedażowych. Jak tłumaczy, takie rozwiązania to już nie eksperyment, ale nowy kanał dystrybucji, który zyskuje popularność.
Od pięciu lat z powodzeniem działa w Grudyni Wielkiej (woj. opolskie) pierwszy jabłkomat, czyli całodobowy automat do sprzedaży owoców i soków. Pomysł zrealizowali właściciele Sadów Lech Grudynia - Marta i Arkadiusz Lechoszestowie.
Kotliński przypomina, że na Zachodzie podobne maszyny działają od lat. - W Belgii, Francji czy Szwajcarii to codzienność. Tam nikt nie dziwi się, że przy drodze stoi automat z ziemniakami czy jajkami. W Polsce, gdy pojawiliśmy się z takim pomysłem w 2018 r., pukano się w głowę. Słyszałem setki razy, że "to się nigdy nie zwróci" - opowiada.
- Hurtownicy nie złagodnieją. Rolnicy muszą budować sobie własne kanały sprzedaży, jeśli chcą przetrwać - podkreśla Kotliński. Roztacza wizję, że w każdej wsi może stanąć automat z produktami od lokalnych rolników.
Jego zdaniem, na rozwój sprzedaży z automatów wpływa kilka czynników. Po pierwsze - kończy się era "sprzedaży przydrożnej, spod parasolki". To dlatego, że po podwyżkach płacy minimalnej zatrudnienie kogoś do stania przy drodze z koszem truskawek stało się po prostu nieopłacalne.
Po drugie - mimo zakazu handlu w niedziele, wielu klientów właśnie wtedy szuka możliwości zrobienia zakupów, a automaty dostępne 24/7 idealnie wypełniają tę lukę. Po trzecie - coraz więcej konsumentów szuka nowinek i chce kupować bezpośrednio od rolnika, bez pośredników i marż sieciowych.
Tomasz Molga, dziennikarz Wirtualnej Polski