Nie ma wojny światów
O Przystanku Jezus, wolnym rynku idei oraz obalaniu barier z ks. Andrzejem Dragułą rozmawia Sebastian Musioł.
12.08.2005 | aktual.: 12.08.2005 10:54
Sebastian Musioł: Lubi Ksiądz konkurencję?
Ks. Andrzej Draguła: Bardzo lubię konkurencję, bo jestem dzieckiem świata pluralistycznego. Napisałem nawet kiedyś dla „Więzi” artykuł o tym, jak wolny rynek wyzwala w życiu parafii określone mechanizmy pastoralne. Konkurencja – prawda, że nie we wszystkich wymiarach i nie zawsze – jest stymulująca.
Sebastian Musioł: Jak radzi sobie Ksiądz z Przystanku Jezus na targowisku Przystanku Woodstock?
Ks. Andrzej Draguła: Można przyjąć, że Przystanek Woodstock jest wolnym rynkiem idei. W tym modelu Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy ma wielkie stoisko i swoje hasła: „Miłość, Przyjaźń, Muzyka”, do tego „Stop przemocy”, „Stop narkotykom”. Obok stoją mniejsze kramiki towarzystw czy organizacji propagujących ekologię czy jakieś inne wartości. Jest także Pokojowa Wioska Kryszny, postrzegana jako bezpośrednia konkurencja Przystanku Jezus, bo jej oferta jest religijna, bądź parareligijna, niemniej bardzo wyrazista. I na tym wolnym rynku idei chcemy być z własnym – przepraszam za porównanie – kramem, bo ten, kto nie jest obecny, nie ma racji. To forma udziału w publicznym dyskursie o wartościach. Ze świadomością teologa i homilety dodam jednak, że nasza propozycja jest inna niż wszystkie.
Sebastian Musioł: Co nie zmienia faktu, że przez uczestników Przystanku Woodstock traktowani jesteście „równo”, jako jedna z wielu propozycji.
Ks. Andrzej Draguła: Oczywiście. Nie możemy mieć z tego powodu do nikogo pretensji. Żyjemy w świecie, w którym Kościół nie jest traktowany przez młodych ludzi jako instytucja uprzywilejowana. Świadomi prawdy, która została nam powierzona, musimy umieć „sprzedać się” na rynku idei. Przez kolejne lata świadomie rezygnowaliśmy na Przystanku Jezus z wszelkich tzw. środków bogatych. Przeszliśmy do środków naprawdę ubogich, najuboższych: do obecności, do słowa i do świadectwa. To jedyny sposób na atrakcyjność tej idei, którą my mamy. Przecież ona sama w sobie jest atrakcyjna, bo Jezus jest atrakcyjny.
Sebastian Musioł: Nie boicie się profanacji? Wy się modlicie pod krzyżem, a tu podchodzi koleś i zaczyna dogadywać od rzeczy...
Ks. Andrzej Draguła: To jest trochę tak jak w Starym Testamencie – Szimei bluźnił, bo Pan mu na to pozwolił... Mówiąc szczerze, nie spotykamy się z wrogością, atakami czy bluźnierstwem, z wyjątkiem naprawdę drobnych incydentów. Na jednym z Przystanków ktoś nam w nocy chciał wykopać krzyż. Bywa, że ktoś lekko wstawiony ma potrzebę powiedzieć: „Boga nie ma”. I tyle. Sebastian Musioł: Czy jest ktoś, z kim nie będziecie chcieli rozmawiać?
Ks. Andrzej Draguła: W pewnych warunkach rozmowa nie ma sensu, bo trudno porozumieć się na przykład z osobą pod wpływem alkoholu. To nie znaczy jednak, że mówimy: „Facet, tobie dziękujemy”. Podczas pierwszych Przystanków próbowaliśmy tym ludziom pomóc poprzez lazaret, ambulatorium. Teraz tego nie ma, było to bowiem zarzewiem konfliktów pomiędzy organizatorami Przystanków. Musimy założyć, że rozmawiamy ze wszystkimi, nawet jeśli ktoś przychodzi z negatywnym nastawieniem. Skoro jednak podchodzi, to znaczy, że coś go do tego skłoniło i to jest punkt zaczepienia. Nikogo nie skreślamy na wstępie.
Sebastian Musioł: Niektórzy traktują Przystanek Jezus jako rodzaj odtrutki na Przystanek Woodstock. Czy Ksiądz też tak myśli?
Ks. Andrzej Draguła: Nie rozumiem znaczenia tej metafory...
Sebastian Musioł: Chodzi im o to, że Przystanek Woodstock przyciąga młodzież „gorszej jakości”, która stacza się tu zupełnie. Więc trzeba ich ratować...
Ks. Andrzej Draguła: Ja coraz mniej wiem o Przystanku Woodstock. Kiedy człowiek przyjedzie pierwszy raz i się naogląda, to mu się wydaje, że już wszystko wie. Jestem tu po raz kolejny i dzisiaj już nie wiem, jaka młodzież tu przyjeżdża. Pewnie są jacyś z marginesu społecznego, ale też i zwykła młodzież, która spędza tu pięć dni wakacji, podczas których zakłada maski i „coś” odgrywa. Są tacy, którzy przyjeżdżają przeżyć tu swoistą inicjację w dorosłość, inni – by po prostu posłuchać muzyki, a jeszcze inni nie idą na żaden koncert, tylko poleżą, pogadają, wypiją piwo... Jakikolwiek generalizujący opis tej młodzieży będzie krzywdzący, bo nieprawdziwy. My nie jesteśmy tutaj, by „odtruwać” kilkaset tysięcy młodych ludzi. Chcemy być tam, gdzie oni. I obalać bariery, które przeszkadzają Kościołowi w zwykłym kontakcie ze światem. Tutaj nie trzeba dzwonić na plebanię, nie trzeba ogłady, nie trzeba się ładnie ubrać, nie trzeba czekać. Po prostu podchodzi się do księdza, często niezłego oryginała, siostry zakonnej
i rozmawia.
Sebastian Musioł: Jesteście z nimi, ale nie jesteście jednymi z nich... Czy to, że jednak stawiacie się jakoś poza, „w opozycji”, jesteście znakiem sprzeciwu, nie tworzy jeszcze trudniejszej bariery do pokonania? Młodzież, która jest „u Owsiaka” może uznać, że im nie wypada.
Ks. Andrzej Draguła: Wbrew temu, o czym mówią dziennikarze, nie widzę opozycji między młodzieżą, która przyjeżdża na Przystanek Woodstock a młodzieżą z Przystanku Jezus. Kiedy widzę ewangelizatorów w koszulkach razem z półnagimi woodstockowiczami: śpiewających, rozmawiających, modlących się, spowiadających, to nie wyczuwam napięcia. Mogło ono istnieć między organizatorami, ale to także wynik naszych błędów i braku wzajemnego zrozumienia. Czy młodzież z Przystanku Jezus słucha innej muzyki? Nasi ewangelizatorzy wybierają się wieczorem na koncerty. Sam też chodzę. To nie są dwa różne gatunki ludzi, dwa różne światy, czarny i biały, plus i minus i następuje spięcie między nimi. To bardziej skomplikowane i prostsze zarazem. Sebastian Musioł: Czy zdarzyło się, że ktoś z Przystanku Woodstock postanowił przyłączyć się do was?
Ks. Andrzej Draguła: Rozumiem, że to zakamuflowane pytanie o owoce Przystanku Jezus. Powołam się więc na biskupa Edwarda Dajczaka, który jest pomysłodawcą Przystanku. Na jednej z Eucharystii przypomniał nam ostatnio, że naszym zadaniem jest siać. Bóg wyznaczy ludzi, czas i miejsce zbiorów. Zdarza się po Przystankach, że kilkanaście osób jedzie z nami do Wspólnoty św. Tymoteusza w Gubinie na kurs „Filip”. Są tacy, którzy kiedyś przyjeżdżali na Przystanek Woodstock, dziś przyjeżdżają na Przystanek Jezus. W piątek po Eucharystii swoje świadectwo opowiedział Łukasz, zeszłoroczny uczestnik festiwalu w Kostrzynie, który po rozmowie z ewangelizatorką pojechał do Gubina, wziął udział w kursie i jest tam już od roku. To nie jest odosobniony przypadek, ale nie chodzi o to, by je liczyć. Niektórzy spowiadają się raz na rok – nie koło świąt wielkanocnych, ale koło Przystanku Jezus... Niektórzy po latach przypomną sobie to doświadczenie, spotkanie z „innym” księdzem, „innym” katolikiem... Słowa o Bogu mogą długo
kiełkować, zanim wyrosną. Nie oczekujemy tutaj spektakularnych nawróceń.
Sebastian Musioł: Czy Jerzy Owsiak pogodzi się z Przystankiem Jezus?
Ks. Andrzej Draguła: Żyję przekonaniem, że z roku na rok Jurek coraz bardziej nas rozumie. Nie podejrzewam go o zaciekłą niechęć. Wydaje mi się, że rozumiem, o co mu chodzi. Pierwsze Przystanki Jezus były tak bardzo dynamiczne, że sprawiały wrażenie imprez konkurencyjnych. Co więcej, mogły wskazywać na pewne niedociągnięcia Przystanku Woodstock. Choćby przez lazaret, który – wbrew wysiłkom Owsiaka – pokazywał pośrednio, że zabawa może być niebezpieczna, że zdarzają się ludzie w stanie mocnego upojenia alkoholowego czy pod wpływem narkotyków. Tylko że my nie jesteśmy przeciwko komukolwiek, na pewno nie przeciwko przyjeżdżającej tu młodzieży. Nie jesteśmy też od tego, by kogokolwiek „sądzić”.
Sebastian Musioł