"Nie ma przyszłości!" - to przemilczały polskie media
„Nie ma przyszłości!” – stare hasło wróciło, przynajmniej w Madrycie. I to nie był koncert pięćdziesięcioletnich Sex Pistols, tylko poważna zadyma. Łącznie ponad setka tysięcy studentów wyszła na hiszpańskie ulice i place, w tym główny plac stolicy. Co zresztą kompletnie przemilczały polskie (i nie tylko) media – hasło „nie jesteśmy towarem w rękach polityków i bankierów” jakoś nie pasuje do atmosfery połajanek na „żyjących ponad stan” południowców - pisze Michał Sutowski w felietonie dla Wirtualnej Polski.
18.05.2011 | aktual.: 18.05.2011 12:30
Hiszpanie mają ponad dwudziestoprocentowe bezrobocie, wśród ludzi młodych czterdziestoprocentowe. Jeśli już pracują, to najczęściej za psie pieniądze, na czas określony albo po prostu na czarno. Pod względem tzw. umów śmieciowych dali się w Unii wyprzedzić tylko jednemu krajowi – w końcu Polak potrafi. Scenariusz katastrofy był dość banalny. Najpierw bańka na rynku nieruchomości, boom na rynkach finansowych, a potem krach i cięcia – m.in. świadczeń socjalnych i pensji w sferze budżetowej. A jeśli chodzi o pracę, to jakby powiedział ekspert z Forum Obywatelskiego Rozwoju, „rynek się nasycił”. Zdobycie wykształcenia pomaga niewiele, więc wielu Hiszpanom pozostaje wyjechać. Albo usiąść na jakimś placu i zaprotestować przeciwko klasie politycznej – za kryzys, ale i za korupcję, bo ponad 200 kandydatów w wyborach lokalnych ma wyroki bądź procesy za korupcję. Z czasów „boomu” oczywiście.
Stwierdzenie, że w końcu wygra na tym wszystkim prawica, jest mało precyzyjne – to raczej lewica zmierza prostą drogą do samobójstwa. Znienawidzonemu premierowi Zapatero prawicowi radykałowie powinni w zasadzie podziękować. Lider hiszpańskich socjalistów przedefiniował konflikt z pola ekonomii na kulturę – odwrócił tym samym gest prawicy amerykańskiej z lat 70. i 80. Kwestie praw mniejszości nie są pozorne ani błahe – można jednak odnieść wrażenie, że stojąc tylko na jednej, „kulturowo-obyczajowej” nodze, przygotowano grunt pod kolejną hegemonię prawicy. Bo wbrew sloganom, że „prawica zna się na ekonomii, a lewica na kulturze” (pogląd częsty u polskich liberałów), to właśnie wojna kulturowa jest prawdziwym żywiołem prawicy. A w tej kwestii siły w Hiszpanii są podzielone mniej więcej po połowie.
Problemów Zapatero nie zrodziły sensowne posunięcia w kwestii rozdziału Kościoła od państwa, prawa do aborcji czy wychowania seksualnego w szkołach ani nawet małżeństwa homoseksualne – zmobilizowały wprawdzie katolicką prawicę, ale kraj nie od dziś jest podzielony wokół tych kwestii. Studenci na madryckim Puerta de Sol nie mają nic przeciwko gejom – choć może niekoniecznie pragną ekshumacji ofiar wojny sprzed 75 lat (jeden z mniej fortunnych pomysłów premiera). Z pewnością jednak nie rozumieją, dlaczego za chciwość bankierów i efekty deregulacji muszą płacić z własnych kieszeni – o ile w ogóle zdołają je jakkolwiek napełnić.
Początkowo mogło się zdawać, że Zapatero wyciągnął lekcję z kolejnych błędów „trzeciej drogi”. Inaczej niż kanclerz Schröder, nie twierdził, że „nie ma lewicowej ani prawicowej polityki gospodarczej, jest tylko dobra albo zła” – podniósł płacę minimalną i zabezpieczył najbardziej potrzebujących. Inaczej niż Tony „poza lewicą i prawicą” Blair, który w miejsce konfliktu chciał wprowadzić technokratyczne zarządzanie – Zapatero zrozumiał, że bez konfliktu nie ma ani polityki ani demokracji.
Problem polegał na tym, że za polityką gospodarczo-społeczną nie stał właściwie żaden spójny projekt. Za redystrybucją dochodów nie poszła żadna alternatywna wizja rozwoju. W kryzysie podatki podwyższono – ale tylko pośrednie, które uderzają w najsłabszych. Wsparcie badań i rozwoju – strategia długofalowa – pozostała w dużej mierze obietnicą. Z reformy edukacji – niewiele wyszło. A już na walkę z kryzysem rząd Zapatero nie ma żadnego pomysłu. Oprócz tych, rzecz jasna, które proponuje konserwatywna Partia Ludowa. Tylko że ona – bardziej przekonująco i konsekwentnie.
Z rytualnego sporu (Eden czy Sodoma) o Zapaterowską Hiszpanię, prawica ma zatem wielkie szanse wyjść zwycięsko – o ile już nie wygrała. Ewentualne rządy Ludowców mogą odwrócić część obyczajowych reform. Te ekonomiczne – bynajmniej nie „w lewą stronę” – już dziś, chcąc nie chcąc, uskuteczniają socjaliści.
Brak naprawdę odmiennej wizji ekonomicznej, przynajmniej jakiegoś „kapitalizmu z ludzką twarzą”, może nie tylko pogrzebać na długie lata lewicę, ale i demokrację. A to dlaczego? Dobrą puentę wymyślili studenccy demonstranci z głównego placu Madrytu – brutalnie usunięci przez policję, zebrali się ponownie. „ –Jak leci w Hiszpanii? –Nie można narzekać. –To znaczy, że dobrze? –Nie!! Już nie wolno narzekać!”
Michał Sutowski specjalnie dla Wirtualnej Polski