Nie ma Polski bez kabaretu
Elita to kabaret słowa. Nie musiał się na scenę przebierać za nikogo ani wyprawiać błazeńskich sztuczek.
18.02.2010 | aktual.: 22.02.2010 09:25
Korespondencja z Nowego Jorku.
Rozmowa z Jerzym Skoczylasem, Leszkiem Niedzielskim i Stanisławem Szelcem, satyrykami wrocławskiej Elity rozmawia Waldemar Piaseczki.
– Dlaczego o polskim kabarecie rozmawiamy w Nowym Jorku?
* Stanisław Szelc (SS):– Ponieważ jest zjawiskiem ponadnarodowym i ponadpaństwowym...
* Jerzy Skoczylas (JS):– ... a Nowy Jork jest stolicą Polski na wychodźstwie...
* Leszek Niedzielski (LN):*– ... o co zaciekle walczy z Chicago.
– Wnosząc z tłumów na waszych występach, faktycznie tu też jest Polska...
* JS:– Polska jest wszędzie.
* LN:– A jak Polska, to kabaret.
* SS:*– Koło się zamyka.
– Pamiętacie swój pierwszy przyjazd do Stanów?
* LN:– Tego nie da się zapomnieć nigdy...
* SS:– Był rok 1981 i zaprosił nas do Chicago właściciel firmy wysyłkowej Polamer, Walter Kotaba. Występowaliśmy przez sześć tygodni, od piątku do niedzieli, w klubie polonijnym. Zarabialiśmy za występ wielokrotność miesięcznych zarobków w Polsce, wynoszących wtedy... 8 dol. Mieliśmy poczucie finansowego sukcesu i zawodowego spełnienia zarazem. W pozostałe dni chłonęliśmy Amerykę.
* JS:– Pierwszego dnia, po wyjściu pierwszy raz samodzielnie na ulicę zobaczyliśmy pijanego faceta na rowerze, który jechał zygzakami, śpiewając „Jarzębinę czerwoną”. Takie było nasze zapoznanie z krajem Jerzego Waszyngtona i Elvisa Presleya.
* SS:– Pierwszym sklepem amerykańskim, jaki zobaczyliśmy, był lokal monopolowy o nazwie Polish Vodka, w którego witrynie siedział szczur wielkości królika i obserwował nas uważnie.
* LN:– Zrozumieliśmy, że jesteśmy po prostu „u siebie”. Zawsze odtąd jedziemy do Ameryki jak do siebie.
* JS:– Objechaliśmy ten kraj od Atlantyku do Pacyfiku i od Wielkich Jezior po Florydę. Poznaliśmy tyle atrakcji geograficznych i dziwów natury, że po występach mogliśmy o nich opowiadać naszym polonijnym widzom, którzy nie mieli czasu ich jeszcze zobaczyć.
* SS:*– Amerykę wspominamy zawsze z wielkim rozrzewnieniem i zawsze jesteśmy gotowi na kolejny przyjazd.
– Żeby mieć ten temat z głowy, gdzie jeszcze jeździliście?
* SS:– Zjeździliśmy Australię, Republikę Południowej Afryki, całą Europę. Nie mówiąc o Związku Radzieckim...
* LN:– ... i Kanadzie.
– Jakieś śmieszne momenty były?
* SS:*– Ba... Występujemy w Vancouver, a w pierwszym rzędzie siedzi Murzyn i razem z nami śpiewa nasze piosenki. Patrzymy ze zdumieniem. Po koncercie okazuje się, że to mąż Polki, wiernej fanki Elity, która w domu bez przerwy puszczała nasze nagrania. Z kolei w Pretorii pod parlamentem podchodzi do nas Murzyn i pyta, skąd jesteśmy. Na wieść, że z Polski, śmieje się serdecznie, mówi po angielsku, że ma w Warszawie kuzyna i dodaje z dumą po polsku: „K... mać”. Z kolei w Chicago podchodzi po koncercie potężnie zbudowany...
– ...znów Afroamerykanin?
* SS:– Nie, góral. Mówi: „Nic nie zrozumiałem, ale masz...” i daje mi 10 dol. * – Stuknęło wam już 40 lat. Czujecie się rekordzistami Polski?
* JS:– Oficjalnie dłuższy o dwa lata staż ma Egida.
* LN:– Ale na pewno jesteśmy najstarsi jako kabaret autorów, co mamy zresztą w nazwie.
* SS:*– Prawdziwa Egida była wtedy, kiedy byli w niej Kofta, Stanisławski, Rudzki. Potem to już raczej kabaret aktorów, cyklicznie gromadzonych przez Jana Pietrzaka w kolejnych programach, że wymienię Jandę, Fronczewskiego, Pszoniaka, Gajosa i wielu innych. W Elicie wskaźnik stałości jest znacznie wyższy. Niewiele się zmienia.
– Jak właściwie powstał wasz kabaret?
* JS:– Pomysł wziął się z potrzeby serca w akademiku T-3 przy placu Grunwaldzkim we Wrocławiu. Jak wiele pomysłów u studentów w akademikach. Wyszedł w 1969 r. od Tadka Drozdy, który zwierzył się z niego Jankowi Kaczmarkowi. Elita została poczęta i wkrótce przyszła na świat w klubie Kurant na terenie tegoż akademika. Drozda z Kaczmarkiem to nasi rodzice...
* SS:– Bez aluzji, proszę... To są nasi ojcowie założyciele.
* LN:– Jak Waszyngton z Jeffersonem w przypadku Ameryki. Dodałbym także, że mój przedmówca, Jerzy Skoczylas, był trzecim ojcem założycielem. Jak Madison w przypadku wspomnianej Ameryki.
* JS:– Z tym że Tadek był zdecydowanie Waszyngtonem. On to zbierał do kupy, organizował i zajmował się – by rzec po dzisiejszemu – impresariatem.
* LN:– Był także naszym kierowcą. Miało to ogromne znaczenie po koncertach, bo podczas gdy Tadek prowadził wóz, my prowadziliśmy dalszą działalność.
* JS:– Ogromne znaczenie miało pojawienie się w kabarecie Andrzeja Waligórskiego, już wtedy człowieka legendy radiowych programów satyrycznych.
– Założyciela słynnego Studia 202...
* SS:– Andrzej Waligórski i Ewa Szumańska na fali odwilży w 1956 r. stworzyli we wrocławskim radiu Studio 202 emitujące audycje satyryczne na antenie lokalnej i ogólnopolskiej. Emituje bez przerwy do dziś. Nie ma na świecie cyklicznej radiowej audycji satyrycznej o dłuższym stażu antenowym. Powinno się to znaleźć w Księdze rekordów Guinnessa.
* LN:– Związanie się Waligórskiego z Elitą było bezcenne, bo otwierało przed kabaretem perspektywy radiowe.
– Polskę podbiliście piosenką „Kurna chata”...
* JS:*– Było to na festiwalu opolskim w 1971 r., który istotnie wygraliśmy tą piosenką z tekstem i muzyką Jasia Kaczmarka. Ku zupełnemu zresztą zaskoczeniu.
– Uznano ją za odreagowanie gomułkowszczyzny. Marzenie o pożegnaniu „kurnej chaty” PRL, jaką zawiadywał Gomułka.
* SS:– Coś podobnego... Myślę, że na temat tej piosenki powinien powstać jakiś doktorat...
* JS:– To, że szlag trafił Gomułkę w roli przywódcy narodu, było wielkim sukcesem tegoż narodu. Odejście towarzysza Wiesława było jak powiew świeżego powietrza. W jakiś sposób miało to wpływ także na twórczość kabaretową i możliwość wypowiedzi. Generalnie jednak byliśmy wtedy młodzi, pełni sił i zapału. Co do „Kurnej chaty”, to staliśmy się dzięki niej niezwykle popularni w całym kraju. Wszędzie nas chciano słuchać i oglądać oraz przyjmowano z otwartymi rękami. LN: – No i w następnym roku zaczęliśmy występować na antenie radiowej Trójki w „Ilustrowanym Tygodniku Rozrywkowym”, który od 1974 r. przekształcił się w „60 minut na godzinę” i chodził nieprzerwanie do 13 grudnia 1981 r.
* SS:– Trójka miała wtedy znakomitą słuchalność i była przykładem radia robionego dla ludzi i przez ludzi. * – Ludzie uznali was za swoich...
* LN:– Zaczęli nawet „60 minut na godzinę” spontanicznie nagrywać na magnetofony kasetowe, które pojawiły się w produkcji, jako przejaw otwarcia Polski na Zachód. Kiedy po którymś z amerykańskich występów przyszedł do mnie rodak i powiedział, że emigrując, zabrał z Polski żonę, pierzynę i kasety z radiowymi nagraniami Elity, myślałem, że się rozpłaczę ze wzruszenia.
* JS:– Często ludzie przypominali nam posiadane na kasetach teksty, o których już sami nie pamiętaliśmy.
– Wniosek?
* JS:*– Jakkolwiek patetycznie miałoby to zabrzmieć, byliśmy chyba potrzebni.
– Zastanawialiście się na tym?
* LN:– Elita to kabaret słowa. Zawsze opierał się na przekazie słownym w komunikacji ze swymi odbiorcami. Nie musiał się na scenę przebierać za nikogo ani wyprawiać błazeńskich sztuczek. Słowo wystarczało. Było też łatwe do zabrania ze sobą.
* SS:– Paradoksalnie do wysokiego poziomu artystycznego walnie przyczyniała się cenzura. Toczyła się z nią nieustanna gra, aby widz wiedział, o co chodzi, a ona się nie połapała. Ludzie rozumieli to znakomicie i nawet najcieńsze aluzje chwytali w lot. Widownia była wtedy inteligentniejsza niż dziś, fantastycznie czytała między wierszami. Kiedyś mieliśmy na występie korespondenta „Newsweeka” w Polsce. Przyszedł za kulisy i przez tłumacza mówi, że coś takiego widzi pierwszy raz. Facet w garniturze stoi, gada 20 minut, a ludzie konają ze śmiechu. Zero charakteryzacji, zero scenografii. W Ameryce nie do pomyślenia...
* JS:*– Generalnie to był także efekt szkoły radiowej. Nie da się pokazać gołej d... w radiu, żebyś nie wiem jak próbował.
– Co ciekawe, Elita nigdy nie trzymała się obsesyjnie polityki, na czym z kolei zawsze budował programy Jan Pietrzak, a publika wcale od niej się tego nie domagała...
* SS:– Na tym polega kabaret literacki. Jest tyle rzeczy dookoła, które potrafią zastanawiać, śmieszyć, że naprawdę nie ma potrzeby sypać ze sceny nazwiskami polityków i ich przedrzeźniać. Nigdy też nie mieliśmy ambicji pedagogizowania publiki, pouczania jej czy mówienia, co ma myśleć.
* JS:– Nieśmiało dodam, że skutecznie odwoływaliśmy się do wątków lirycznych i nastrojowych. Ludzi jakoś nie nudzi słuchanie, że trzeba „do serca przytulić psa”.
– Co w takim razie myślicie o współczesnym polskim kabarecie?
* SS:– Nasi młodzi koledzy po fachu koncentrują się w ogromnej mierze na skeczach z udziałem technik komediowych. Aktorskich lub często cyrkowych. Starają się zajmować publiczność nieco inaczej niż my. Wygłup zastępuje podtekst i aluzję.
* JS:– Problem polega na tym, że w formowanie gustów kabaretowych ostro włączyła się telewizja. Preferuje ona jeden typ kabaretu, o jakim wyżej, a widz w ogóle nie ma pojęcia, że może istnieć jeszcze jakiś inny kabaret. Jest to dyktat i eliminowanie opcji alternatywnej.
* LN:*– Ta nowa awangarda kabaretowa bez telewizji w ogóle by nie mogła istnieć, bo operuje głównie obrazem, a nie słowem. W dodatku są tak podobni do siebie, że trudno ich od siebie odróżnić.
– Naprawdę nie da się wymienić nikogo, kogo w tej „nowej fali” doceniacie?
* JS:– Postacią absolutnie numer 1 jest Robert Górski, piekielnie uzdolniony autor tekstów i inteligentny interpretator z Kabaretu Moralnego Niepokoju. * – Jak po tym, co powiedzieliście, wytłumaczyć, że jest wciąż telewizyjne zapotrzebowanie na Elię i nadal was pokazują?
* SS:– Może to kwestia jakiegoś przyzwyczajenia...
* LN:– Jakaś nasza publiczność jednak jeszcze żyje.
* JS:*– Ogląda nas głównie młodzież w naszym wieku, choć także dzieci tej młodzieży. Zakładam, że z własnej woli, a nie pod przymusem rodziców.
– Zawsze ciekawym tematem były relacje polityki i kabaretu.
* SS:– To jest temat zdecydowanie nieciekawy i patologiczny.
* JS:– Politycy tak naprawdę zazdroszczą twórcom kabaretowym i wiele by oddali, żeby być tak inteligentnymi i popularnymi. Co nie przeszkadza im obłudnie nazywać kabaretem najgorszych występów przeciwników politycznych.
* LN:– Kabaret to zawód bardzo ciężki, jak najbardziej serio i o wysokich standardach profesjonalnych, czego o polityce nie da się absolutnie powiedzieć.
* JS:– Mamy nawet piosenkę, która o tym mówi wyraźnie i przestrzega polityków, aby nie próbowali się mieszać do kabaretu.
– Co robicie, żeby pozostawać w takiej formie kabaretowej?
* JS:*– Co tydzień mamy program radiowy, do którego musimy napisać nowe teksty. To szalenie dyscyplinuje i pozwala na bieżącą kontrolę formy. Jakoś się trzymamy.
– A jak przestaniecie?
* JS:*– Ciągle wierzę, że wszystko jeszcze przed nami. Ja np. kiedyś chciałem być furmanem lub zegarmistrzem. Niedzielski może wrócić do zawodu mima, który kiedyś uprawiał, a Szelc pójść do polityki. Świat stoi przed nami otworem.
– Wasze rodziny by to zaakceptowały?
* SS:– Na pewno nie. Zawód kabaretowy przynosi nam godziwe pieniądze, za naszą ciężką pracę, czego zupełnie się nie wstydzimy. Rodziny też zdążyły się już do tego przyzwyczaić...
* LN:– Obawiam się nawet, że pozostajemy w stanie nieodwracalnego nałogowego uzależnienia.
* JS:*– Kiedy jesteśmy we Wrocławiu dłużej niż trzy-cztery dni, a nie w trasie, zaczyna nas niebezpiecznie nosić, stajemy się groźni dla otoczenia i wyprowadzić nas z tego może tylko wyjście na scenę i rozpoczęcie kolejnej przygody z publicznością...
– Wychodzicie w coraz węższym składzie...
* SS:– Niestety, odeszli już: Andrzej Waligórski, Jasiu Kaczmarek, Włodek Plaskota, Jurek Dębski i Marek Motas. Nasi wspaniali kumple.
* JS:– Zawsze gramy także dla nich i myślę, że życzliwie to dostrzegają z góry...
* LN:*– Jeszcze kiedyś razem przygotujemy program, choć dla innej publiczności.