Nie każcie mu tam wracać
W Wojewódzkim Centrum Medycznym w Opolu leży 15-latek z Ciepielowic,
który o mało nie zginął w wypadku, uciekając z pogotowia opiekuńczego.
Tadek to drobny blondyn nie wyglądający na swoje 15 lat, zwłaszcza, gdy potłuczony i połamany leży w dużym szpitalnym łóżku opleciony przewodami aparatury monitorującej jego organizm. Trafił do szpitala po tym, jak w sobotni poranek wpadł na opolskim Zaodrzu pod traktor. Ciągnięta przez niego przyczepa przejechała Tadka wpół, miażdżąc mu miednicę, uszkadzając cewkę moczową i moczowód.
15.10.2003 10:35
Mimo cierpienia spowodowanego odniesionymi obrażeniami, pobyt w szpitalu jest dla chłopca azylem. Przynajmniej nikt przez najbliższe kilka miesięcy nie odeśle go do Młodzieżowego Ośrodka Wychowawczego w Wałbrzychu, skąd uciekł w nocy z piątku na sobotę. Uciekał do domu, nie mogąc znieść tego, co od półtora roku robią tam z nim koledzy. - Biją mnie kumple i inne chłopaki też - mówi z trudem chłopiec. - Zgłosiłem to wychowawcy, ale on powiedział im tylko, żeby mnie nie bili, a jak odszedł na parę metrów, to znowu dostałem. Potem poskarżyłem się dyrektorowi, to on wtedy tych dwóch, co mnie bili na początku, wywiózł do poprawczaka. Od tamtej pory było jeszcze gorzej, bo ich kumple się mścili. Bije mnie jakichś piętnastu, może dwudziestu. Różnie, ale prawie wszyscy.
Miesiąc temu Tadka podpalono. Jeden z chłopaków trzymał dezodorant, drugi przystawił zapalniczkę, a potem taki miotacz płomieni skierowali na plecy chłopaka. Płonące ubranie ugaszono, ale Tadek z poparzonymi plecami spędził blisko tydzień w szpitalu. Blizny ma do dzisiaj.
Innym razem chłopiec miał zostać wyrzucony przez okno z wysokości pierwszego piętra.
- Teraz to była jego druga ucieczka z Wałbrzycha - mówi matka chłopca. - Pierwszym razem uciekł, kiedy wybili mu dwa zęby. Tak nie może dłużej być, bo mi go w końcu zabiją. To dobry i bystry chłopak, tylko nerwowy i nie chciał się uczyć, dlatego wylądował w tym ośrodku. Wcześniej był w Domu Dziecka w Turawie, chodził do szkoły w Osowcu i nikt go wtedy nie bił ani nie podpalał. Jak ucieka, to nigdzie się nie włóczy, tylko jedzie do domu, do rodziców.
W sobotnią noc sokiści złapali Tadka na dworcu głównym w Opolu. Chłopak trafił najpierw na I Komisariat Policji, a potem do pogotowia opiekuńczego na Zaodrzu.
- W nocy z piątku na sobotę około godziny 1.40 przyjechali do nas policjanci i kazali nam przyjechać po Tadka na komisariat - opowiada pani Krystyna, matka chłopca. - My nie mamy samochodu, więc w środku nocy nie mogliśmy się dostać do Opola. Potem jednak przyjechali drugi raz i powiedzieli, że już nie musimy jechać, bo oni go odwiozą.
Myśleliśmy, że do Wałbrzycha, a oni go zawieźli do pogotowia opiekuńczego i on nad ranem stamtąd uciekł. Powiedział potem mężowi, że nie chciał być dłużej traktowany jak piłka do kopania i dlatego bał się powrotu do ośrodka.
Jak wyjaśnił nam wczoraj nadkomisarz Krzysztof Sochacki, zastępca komendanta miejskiego policji w Opolu, policjanci jadąc pierwszy raz do rodziców chłopca, nie wiedzieli jeszcze, że jest on uciekinierem z ośrodka wychowawczego. Kiedy to ustalili, zgodnie z procedurą odwieźli go do pogotowia opiekuńczego, skąd później miał odebrać go pracownik wałbrzyskiego ośrodka.
Wczoraj do Wałbrzycha pojechał ojciec Tadka, aby zabrać stamtąd dokumenty potrzebne do leczenia syna w Opolu.
- Oni tam nic nie wiedzieli o wypadku ani o tych wszystkich rzeczach, które mu tam robią - opowiada mężczyzna. - Chłopaki z ośrodka powiedziały mi, że to podpalenie, to było przy jakimś ognisku. Jeden spryskał Tadka dezodorantem i potem ubranie zapaliło się podobno od ognia. Gadałem z pedagogiem i wychowawcą, ale oni zrobili wielkie oczy.
Do tej pory wałbrzyska policja wiedziała tylko o podpaleniu Tadka dezodorantem przez kolegów.
- Zdarzenie miało miejsce 3 września, a nasi ludzie dowiedzieli się o nim pięć dni później i natychmiast zadziałali - powiedział nam wczoraj wieczorem oficer prasowy wałbrzyskiego komendanta miejskiego policji, nadkomisarz Szczepan Malewicz. - Zatrzymano dwóch 16-latków - Wojciecha O. i Kamila K., którzy 10 września decyzją Sądu Rodzinnego w Wałbrzychu zostali umieszczeni w schronisku dla nieletnich w Świdnicy. O pozostałych incydentach, o których opowiada waszej gazecie poszkodowany chłopiec, nie wiedzieliśmy i poprosimy go o zgłoszenie się po opuszczeniu przez niego szpitala do sekcji nieletnich i patologii naszej komendy, aby opowiedział policjantom o tym, co przeżył. Na pewno zajmiemy się tą sprawą i winni poniosą karę. Mimo wielokrotnych prób, wczoraj po południu nie udało nam się skontaktować telefonicznie z kimkolwiek z personelu Młodzieżowego Ośrodka Wychowawczego w Wałbrzychu.
Michał Wandrasz