Nie będzie debaty wyborczej
Kampania wyborcza zaczęła się od tego, że przedstawiciele różnych partii, nie przebierając w słowach, potępili przedstawicieli innych partii za to, że zdaniem tych pierwszych ci drudzy zamierzają stosować brudną kampanie oszczerstw i pomówień. Między przekleństwem rzuconym na lewo, a kalumnią ciśniętą na prawo, przedstawiciele różnych partii pozwolili sobie również wyrazić głęboki żal, że rozpoczynająca się kampania wyborcza, z winy przedstawicieli innych partii, nie będzie kampanią opartą na merytorycznej dyskusji. Należy jednak zadać sobie pytanie, czy "merytoryczna dyskusja" jest możliwa. A zaraz potem również – czy jest potrzebna.
Merytoryczna dyskusja jest jak Królestwo Niebieskie. Wielu o niej rozprawia i niejeden jej pragnie, ale nikt jej nigdy na oczy nie widział, a jeśli zobaczy, to na pewno nie tu. Merytoryczna dyskusja polega na tym, że przedstawiciele jednej partii mówią jaka jest ich wizja rozwiązania danego problemu, przedstawiciele drugiej mówią z kolei o swojej wizji. Następnie jedni i drudzy przedstawiają mocne i słabe strony projektów, mówią o ich możliwościach i związanych z nimi zagrożeniach, a na końcu wypracowują wspólne stanowisko, albo ustalają, że takiego stanowiska ustalić się nie da. Wszystko dzieje się w atmosferze obopólnego dążenia do prawdy a nie do medialnego fajerwerku, bez wyzywania się od pornogrubasów i goebelsów, bez przerywania sobie w pół zdania, a nawet – w co trudno uwierzyć - bez przekrzykiwania się!
Merytoryczna dyskusja o lustracji, stosunkach z Rosją, pomocy społecznej, czy kodeksie karnym jest niemożliwa, gdyż już w wizjach poszczególnych partii, nie mówiąc o argumentach "za" i "przeciw", zawarte są immanentnie słowa obraźliwe pod adresem adwersarzy. Nie da się merytorycznie popierać projektów Zbigniewa Ziobry bez nazywania osób, które ich nie popierają "frontem obrony przestępców". Podobnie nowej wizji polskiej polityki zagranicznej nie da się merytorycznie nakreślić bez zarzucenia Kaczyńskim kompleksów i resentymentów oraz obeśmiania Anny Fotygi jako bezwolnej pacynki.
Ktoś mógłby powiedzieć, że podane przeze mnie przykłady są rzeczywiście bardzo mocno podatne na ideologizację i z tego powodu trudno spodziewać się udanej merytorycznej dyskusji na ich temat. Sęk w tym, że w polityce (a szczególnie polskiej polityce) większość tematów to obecnie tematy mocno podatne na ideologizację.
Potężne obszary tradycyjne należące do zadań zarządzającego państwem uległy globalizacji i zależne są obecnie od międzynarodowych organizacji oraz ponadpaństwowych mechanizmów ekonomicznych. Państwowa polityka coraz częściej dotyczy już jedynie symboli (spór o Boga w eurokonstytucji oraz ustawa o usunięciu symboli reżimu komunistycznego jako "jedna z najważniejszych ustaw do przegłosowania" są niemal doskonałymi przykładami). Spór o symbole z definicji nie może być racjonalny.
Jednak nawet na obszarach, które skłonni bylibyśmy uznać za domenę rozumu, podlegającą naukowym metodologiom, a więc zdolną do zrodzenia merytorycznej dyskusji, merytoryczna dyskusja toczyć się nie może. I nie chodzi mi nawet o to, że w Polsce o podatkach rozmawia się przy pomocy teledysku z pustą lodówką. Oto gdy w grę wchodzą twarde makroekonomiczne dane (wzrost PKB, inflacja, stopa bezrobocia, deficyt budżetowy itp.), jedni przedstawiają je jako dowód swojego sukcesu, a inni udowadniają, że dobre wyniki są zbiegiem okoliczności: wynikają trochę z ogólnoświatowej koninktury, trochę ze starań poprzednich rządów, a trochę z przekłamiania danych. Co ciekawe – i jedni i drudzy mają na potwierdzenie swoich słów przekonujące dysertacje przeróżnych profesorów wszechnauk.
Debata taka - choć jej temat wydaje się racjonalny, narzędzia naukowe, metodologia dopracowana, a argumenty dające się weryfikować – nie przestaje być rytualną walką na słowa (niecenzuralne) i gesty (Kozakiewicza), w której ostatecznie i tak wygra ten, kto ma ładniejszy krawat lub przypomina znanego aktora.
Bo ostatecznie czy społeczeństwo, którego tylko 12% członków jest w stanie zrozumieć treści nadawane między dobranocką a prognozą pogody, może być w jakikolwiek sposób zainteresowane merytoryczna dyskusją? Chyba tylko po to, by móc w czasie jej trwania z czystym sumieniem przełączyć telewizor na jakieś "M jak Magda" czy inny "Taniec z idolem". Czas się pogodzić z tym, że pies z kulawą nogą nie zainteresuje się politykiem, który podczas swojego wystąpienia komuś nie wygarnie, nie przyłoży, nie wyzwie od zdrajców, kłamców lub idiotów. A rzesze posłów żalących się na brak merytorycznej debaty to tylko nowy element show, pozwalający z nieco większą finezją przymierdolić przeciwnikowi.
W ten to sposób merytoryczna debata opuszcza na zawsze dom Wielkiego Brata. Żegnamy serdecznie i zapraszamy do wysłuchania kolejnego przeboju.
Krzysztof Cibor, Wirtualna Polska