Świat"New York Times" krytykuje Izrael za atak na Liban

"New York Times" krytykuje Izrael za atak na Liban

Przyznając, że Izrael ma powody do działań odwetowych wobec agresji ze strony islamskich terrorystów, "New York Times" upomina jednocześnie rząd tego kraju za akcje, których ofiarami padają cywile, i za atak na suwerenny Liban.

13.07.2006 | aktual.: 13.07.2006 18:45

"Podejmując uzasadnione działania w obliczu agresji, Izrael najlepiej broniłby swych długofalowych interesów bezpieczeństwa działając mądrze i stosownie do zagrożenia. Jego główną zasadą musi być koncentrowanie akcji wojskowych możliwie jak najwęziej, na jednostkach, organizacjach i rządach bezpośrednio zaangażowanych w ataki, i zarazem oszczędzanie ludności cywilnej" - pisze gazeta w komentarzu redakcyjnym.

"Zadawanie bólu i poniżanie arabskich cywilów nie kieruje ich gniewu na terrorystów, którzy wywołali przemoc, tylko na Izrael" - dodaje dziennik.

Krytykuje też zaatakowanie Libanu.

"Liban, inaczej niż Gaza i Zachodni Brzeg, to suwerenne państwo. Zainwestowano ogromny międzynarodowy wysiłek, aby uwolnić go od mieszania się obcych krajów w jego wewnętrzne sprawy i przywrócić prawdziwą treść tej suwerenności" - czytamy w edytoriale.

Przyznając, że wymykający się spod kontroli libańskiego rządu Hezbollah sieje spustoszenie w Izraelu zza granicy libańskiej, dziennik wyraża mimo to opinię, że akcje izraelskich sił zbrojnych powinny być przynajmniej bardziej powściągliwe.

"Odpowiadając (na działania Hezbollahu) Izrael powinien skrupulatnie rozróżniać między bojownikami Hezbollahu a libańskimi cywilami. Nazywanie wystrzelenia rakiet (przez terrorystów) "aktem wojny" wypowiedzianej przez rząd libański nie było dobrym pomysłem" - pisze "New York Times".

Hezbollah - jak przyznaje dziennik - ma wprawdzie swoich posłów w libańskim parlamencie, a nawet ministrów w gabinecie libańskim, ale "nie jest to najważniejsza partia w tym rządzie, inaczej niż Hamas na terytoriach palestyńskich".

W analizie kryzysu "New York Times" podkreśla, że nie ogranicza się on już do samego Izraela i ziem okupowanych, lecz ma charakter regionalny, ponieważ islamscy ekstremiści z Hamasu i Hezbollahu, odpowiedzialni za porwanie trzech żołnierzy izraelskich, są narzędziami w rękach Syrii i Iranu.

"Dla Izraela problemem nie są po prostu Palestyńczycy i ich działania, łącznie z atakami rakietowymi. Jest to szerszy problem radykalnego islamu - Hamasu, czyli (palestyńskiego) odłamu regionalnego Bractwa Muzułmańskiego, oraz Iranu, poważnego regionalnego mocarstwa mającego istotny wpływ na Syrię, Hezbollah, Islamski Dżihad i militarne skrzydło Hamasu" - pisze gazeta.

Eskalacja konfliktu zbrojnego wywołuje w USA niepokój, że może się on przerodzić w nową wojnę na całym Bliskim Wschodzie, z udziałem kluczowych państw regionu. Zapytany przez telewizję Fox News, czy jest to prawdopodobne, były ambasador USA w Izraelu Martin Indyk odpowiedział jednak negatywnie.

"Przez najbliższy tydzień będziemy obserwowali eskalację walk, ale nie przewiduję, żeby się to przekształciło w regionalną wojnę. Nie sądzę, by Izraelczycy, którzy muszą teraz walczyć na dwa fronty jednocześnie, byli zainteresowani w rozszerzaniu walk. Nie sądzę też, by Iran lub Syria miały jakikolwiek interes w eskalowaniu tej wojny" - powiedział Indyk, jeden z czołowych amerykańskich ekspertów ds. Bliskiego Wschodu.

Jego zdaniem, prowokując obecnie konflikt przy pomocy Hezbollahu, Iran chce przede wszystkim storpedować wysiłki dyplomatyczne na rzecz ukrócenia jego ambicji budowy broni nuklearnej.

Tomasz Zalewski

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)