Naturę można oszukać
Kto powiedział, że nie da się wygrać ze śmiercią! 74-letni Bob Jones codziennie aplikuje sobie drakońską dawkę hormonów i używa życia jak dwudziestolatek. Że terapia jest ryzykowna? Nie ma sprawy – bagatelizuje Jones. On i miliony jemu podobnych czekają niecierpliwie na odkrycie biologicznej tajemnicy nieśmiertelności. Badacze są już na tropie „genu Matuzalema”, który otworzy drogę do nieśmiertelności - przedrukowuje "Forum" za tygodnikiem "Der Sgigel".
Objawy nasilały się i budziły coraz większy lęk. Wiotczały muskuły, drętwiały nogi, miewał zaburzenia erekcji. Do tego coraz częściej czuł, że komuś przeszkadza. Tak było, gdy Bob Jones uświadomił sobie, jaki czeka go los – nic, tylko zestarzeć się i umrzeć. Przyzwyczaj się do tego – myślał sobie. Ale właściwie dlaczego? Tak było dziewięć i pół roku temu.
Zaczarowany starzec
Palm Springs, Kalifornia, tuż po siódmej rano. Niebo nie może być już bardziej niebieskie, gdy Bob Jones, cicho, pogwizdując, skręca w lewo w Palm Canyon Drive. Bob jedzie samochodem marki Lexus ze skórzaną kremową tapicerką. Wzdłuż ulicy rosną palmy, rytmicznie szemrze woda w fontannach, klomby z kwiatami mienią się różnymi barwami. Wszędzie kwitną krzewy hibiskusa, bugenwili, magnolii – dorodne i błyszczące.
Bob podąża na południowy zachód, w stronę San Jacinto Mountains. Ma na sobie jasną koszulę z krótkimi rękawami, dopasowaną do figury. Wyprostowuje się, napręża opalone muskuły ramion, bicepsy i tricepsy, prezentuje swoje wyrzeźbione poprzez trening plecy. Niski mężczyzna o chropowatej skórze, żwawy, spoglądający przyjaźnie. Otwiera boczne okno samochodu.
– Ach, super, co? To pustynne powietrze od samego rana. Jest takie czyste, tak orzeźwiające, tak wspaniałe... A tak w ogóle, na ile lat by mnie pan ocenił? – pyta. Jedzie szybko i mówi szybko. Bob Jones urodził się w małym mieście Peoria w stanie Illinois. Dzieciństwo minęło mu pod znakiem kryzysu, potem jako młody chłopak zaciągnął się do wojska. Później był tłumaczem dla CIA i pracował jako sprzedawca komputerów. Zamożny. Ma trójkę dzieci, siedmioro wnuków, dwa rozwody za sobą. Uzębienie – nienaganne, same koronki. Implant z włosów siedzi jak ulał, a różnica między jego właściwymi pofarbowanymi na kasztanowo resztkami włosów jest prawie niewidoczna – jeśli nie liczyć niewielkiej różnicy odcieni oraz wypunktowanej blizny u nasady czoła, która wygląda jakby była przeszyta maszyną do szycia.
Dobrze pan wygląda, Bob. – Tak? To miło z pana strony, dziękuję. Pokażę panu coś... Sięga do kieszeni koszuli. – Co to jest? Ha! To tylko najzwyklejsze okulary przeciwsłoneczne. Wcześniej, zanim zdecydowałem się na ten program, musiałem do jazdy samochodem zakładać okulary. Ale jakie! Takie z grubymi szkłami – wyglądałem jak żaba, ale bez nich nie rozróżniłbym przechodnia na ulicy od skrzynki na listy...
Zakłada okulary, robi się poważny. – Mam 74 lata, niedługo skończę 75. Tak, tak, proszę pana. I co? Ostatnim razem u okulisty przy badaniu wzroku wykreślili z mojego prawa jazdy dane na temat liczby dioptrii. Przede wszystkim czuję się lepszy. Czuję się silniejszy, szczuplejszy i odważniejszy, niż gdy miałem 60, 50 czy nawet 45 lat... Bob milknie.
Z prawej strony ulicy idą dwie młode kobiety. W zielonozłotym refleksie świetlnym dobrze widać ich sylwetki. Mają upięte do tyłu włosy, poruszają się lekko, z gracją, elastycznie. Pod mocno przylegającym do ciała białym trykotem wyraźnie odznaczają się ich uda i piersi.
Bob zwalnia na chwilę, zdejmuje z nosa okulary, mija obie kobiety, jadąc w tempie piechura. Wpatruje się w tylne lusterko samochodu – oniemiały, zatopiony we własnych myślach, oczarowany. Bob? – Wspaniale – chrząka – kobiety, ha, ha, przykro mi, ale ja.... nie mogę się na nie do syta napatrzeć, marzę o nich.... to trochę męczące! Zakłopotany śmiech. – To jeden z efektów tego programu - pisze "Forum".