Nasz Dziennik ma zakaz pisania o Solorzu
"Nasz Dziennik" otrzymał sądowy zakaz pisania o domniemanej współpracy właściciela telewizji Polsat Zygmunta Solorza-Żaka z PRL-owskimi służbami specjalnymi. Zakaz, w ramach tzw. zabezpieczenia powództwa, nałożył na wydawcę "ND" - spółkę Spes, Sąd Okręgowy dla Warszawy-Pragi. Przed tym sądem będzie toczyć się proces, jaki Solorz-Żak wytoczył gazecie.
01.02.2007 18:10
Redakcja "ND" nie komentuje sprawy i nie informuje, czy odwoła się od decyzji sądu.
Członek rady nadzorczej Polsatu mec. Józef Birka podkreślił, że nie chodzi o ograniczanie wolności słowa, lecz o rzetelność dziennikarską. Wystarczyło jej dochować, a nie byłoby procesu - dodał.
Birka powtórzył, że Solorz nie zaprzecza, iż podpisał zobowiązanie do współpracy z SB, ale nigdy do tej współpracy nie doszło. Ziszczenie się współpracy jest niezbędnym warunkiem do uznania, że ona była, to wynika z orzeczeń Sądu Najwyższego i Trybunału Konstytucyjnego - dodał mec. Birka.
15 grudnia zeszłego roku Solorz-Żak wystąpił przeciwko wydawcy "Naszego Dziennika" z pozwem cywilnym o ochronę dóbr osobistych. Według Solorza-Żaka gazeta naruszyła je w artykule "Solorz chętnie współpracował", zamieszczonym 17 listopada 2006 r.
Właściciel Polsatu domaga się stwierdzenia, że doszło do naruszenia jego dóbr osobistych - czci i dobrego imienia, przeprosin na łamach "Naszego Dziennika", a także 100 tys zł na Fundację Polsatu. Nie wyklucza też dochodzenia odszkodowania z tytułu utraconych korzyści majątkowych - takiego wniosku jednak dotąd nie sformułował, ale ma do tego prawo także w toku procesu.
Zabezpieczenie powództwa, o które wystąpił do sądu Solorz-Żak, polega na tym, że "Nasz Dziennik" do zakończenia procesu nie może pisać, iż właściciel Polsatu "chętnie współpracował z SB i WSI", "czerpał korzyści finansowe ze współpracy z WSI i składał fałszywe zeznania na procesie FOZZ". Poinformowała o tym czwartkowa "Gazeta Wyborcza".
Ten zakaz publikacji - co sąd podkreślił - dotyczy tylko tych stwierdzeń, a nie jakichkolwiek publikacji o Solorzu i jego działalności - "w granicach dozwolonych w Prawie prasowym".
Sąd w postanowieniu podkreślił, że Solorz wykazał, iż po pierwszym artykule pt. "Solorz chętnie współpracował", gazeta opublikowała kolejne. "(Solorz) wskazał, iż zaprzecza publikowanym przez stronę pozwaną informacjom, zaś dalsze ich publikowanie (...) prowadzi do utrwalenia tych treści w świadomości społecznej, co uzasadnia jego interes w udzieleniu zabezpieczenia" - czytamy w tym postanowieniu sądu.
Zaznaczono w nim zarazem, że analiza złożonych przez Solorza dokumentów prowadzi do wniosku, że "powództwo zostało uprawdopodobnione" i że "sposób opublikowania informacji o współpracy powoda ze służbami bezpieczeństwa, użyte sformułowania i ich wymowa mogą naruszać dobre imię" Solorza. Stwierdzono zarazem, że "na obecnym etapie sprawy nie można stwierdzić, by orzeczeniu zabezpieczenia sprzeciwiał się ważny interes publiczny".
Uzasadniając ostatnie zdanie sąd podkreślił, że Solorz nie jest politykiem, lecz przedsiębiorcą i właścicielem stacji telewizyjnej, zatem ciążą na nim szczególne obowiązki wobec społeczeństwa. Tym bardziej zatem stawiane wobec niego zarzuty powinny być rzetelnie wyjaśnione z zachowaniem kryteriów z Prawa prasowego i Kodeksu cywilnego - dodał sąd.
Postanowienie sądu zapadło 22 stycznia na niejawnym posiedzeniu praskiego sądu okręgowego. Można się od niego odwołać do Sądu Apelacyjnego w Warszawie. Terminy jeszcze nie upłynęły - powiedział rzecznik Sądu Okręgowego dla Warszawy-Pragi Marcin Łochowski. Według niego sam proces zacznie się nie wcześniej niż w kwietniu.
W redakcji Naszego Dziennika PAP dowiedziała się, że sprawa nie będzie w żaden sposób komentowana. Nie udzielono też informacji, czy postanowienie sądu zostanie zaskarżone.
W spornym artykule "Nasz Dziennik" cytował m.in. fragment zobowiązania do współpracy z wojskowymi służbami specjalnymi PRL, które Solorz-Żak miał podpisać w październiku 1983 r. "W wyniku umowy Z. Solorz zobowiązuje się wykonywać w miarę możliwości zlecone mu przez Służbę Wywiadu PRL zadania dotyczące rozpoznania instytucji, organizacji i osób (...)" - brzmi fragment cytowanego przez "Nasz Dziennik" dokumentu.
Gazeta napisała ponadto, że dzięki współpracy z wywiadem wojskowym oraz przez pewien czas ze Służbą Bezpieczeństwa, Solorz cieszył się wsparciem służb specjalnych w działalności gospodarczej, a po 1989 roku został agentem WSI o pseudonimie ZEG. Według "ND" współpraca Solorza z wywiadem wojskowym PRL i z WSI została podjęta przez niego dobrowolnie i z wyrachowaniem, a dzięki wsparciu wojskowych służb specjalnych "nie tylko cieszył się bezkarnością, lecz także miał z tego wysokie profity".
W wydanym 17 listopada oświadczeniu Solorz-Żak podkreślił, że zobowiązanie do współpracy podpisał, ale zrobił to pod wpływem szantażu, dodał też, że "nikomu nie wyrządził krzywdy". "Mimo kilku prób nacisku ze strony Służb Bezpieczeństwa współpracy z nią nie podjąłem. Nie przekazałem żadnego raportu, ani innych informacji oczekiwanych przez Służbę Bezpieczeństwa. Nikogo nie zadenuncjowałem, nikomu nie wyrządziłem żadnej krzywdy" - brzmiało oświadczenie Solorza.
Podał on w nim, że na przełomie lat 1983-84 doszło do "kilku wymuszonych spotkań". "Ponieważ SB nie uzyskała ode mnie żadnych oczekiwanych informacji - przestała się mną interesować. Od 1985 roku do chwili obecnej nie miały miejsca żadne kontakty ze Służbą Bezpieczeństwa" - dodał Solorz.