Naprawdę moje kino
Rozmowa z Anną Jadowską, autorką nagrodzonego na festiwalu w Gdyni za debiut filmu „Teraz ja”.
24.09.2005 | aktual.: 24.09.2005 10:20
Gratuluję nagrody!
– Jakiej nagrody? Chyba się pani coś pomyliło.
Bez żartów. Dostała Pani nagrodę za debiut.
– To chyba nie ja.
Pani film – „Teraz ja”.
– No dobra, poddaję się.
To było tak ciężkie przeżycie, że trzeba je wyrzucić z pamięci?
– Trochę tak. Właśnie jadę do Berlina, żeby tam naładować akumulatory.
A ja myślałam, że to wielka frajda.
– Miło jest być docenionym, ale dla mnie sama obecność tam była sporym stresem. Mój film był pierwszy raz pokazywany publiczności, poza tym skończyłam „Teraz ja” dosłownie na kilka dni przed festiwalem. Wciąż myślałam, co tu zmienić, poprawić, gdzie dźwięk jest za cichy, a gdzie obraz za ciemny. A reakcje widzów były skrajne – jedni uznali film od razu za swój, inni nie umieli się poddać jego rytmowi. A pozostałych najbardziej interesowała ciąża Agnieszki Warchulskiej, która zagrała u mnie główną rolę.
Przy okazji premier poprzednich filmów: „Dotknij mnie” czy „Korytarza” nie było chyba takich nerwów?
– Rzeczywiście. Pierwszy z nich zrealizowałam wspólnie z Ewą Stankiewicz, więc odpowiedzialność rozkładała się na dwie osoby. Poza tym obraz dostał taryfę ulgową, zakwalifikowano go do sekcji kina niezależnego, choć nie do końca rozumiem i zgadzam się na takie podziały. „Korytarz” miał z kolei dość wąski odbiór. „Teraz ja” mogę uznać za swój pierwszy duży film.
To historia kobiety, która nieoczekiwanie wyrusza w podróż bez konkretnego celu. Ma udane życie, w miarę udany związek. Dlaczego to robi?
– Ona sama tego nie wie, ale ja podejrzewam, że jej uczucia zostały uśpione. To była taka miłość od liceum, wspólne życie, wspólne plany na przyszłość. I nagle ona zauważa, że wszystko się wypaliło. Czuje, że musi się obudzić. Stąd ucieczka, która jest także podróżą w głąb siebie. Jej partner czuje się bezradny. Szukając jej, odkrywa, że albo się nie kochali, albo ta miłość przeciekła im przez palce.
Nagroda w Gdyni to duża odpowiedzialność. Kolejny film musi być lepszy, bo a nuż krytyka zawyrokuje, że „Jadowska się nie rozwija”.
– To są właśnie uogólnienia, których nie cierpię. Co to znaczy – rozwija się czy się nie rozwija. Film jest dobry albo nie. Albo do kogoś trafi, albo kompletnie minie się z oczekiwaniami widza. Każdy ma swoją własną drogę.
I już wiadomo, w jakim kierunku prowadzi Pani droga?
– Tak, dlatego, że moje kolejne projekty już się zaczęły. Scenariusze następnych filmów już powstały. Jeden jest gotowy, nad drugim pracuję. Zdjęcia do pierwszego filmu powinny ruszyć w przyszłym roku.
Jakie to historie?
– „Z miłości” to opowieść o miernocie polskiego biznesu porno. Zainspirował mnie reportaż, który przeczytałam w „Przekroju”. Pokazuję światek, do którego trafia młode, biedne małżeństwo z prowincji. Chcą zagrać w filmie dla pieniędzy. A tak naprawdę to on chce, a ona godzi się na to – z miłości.
„Niebieskie drzwi” też powstały pod wpływem prawdziwych wydarzeń.
– W moim bliskim sąsiedztwie w Łodzi znaleziono dzieci, zabite, poukrywane w beczkach.
Historia jest makabryczna, szokuje nawet w formie krótkiej prasowej informacji. Jak Pani to przerobiła na ekranową fikcję?
– Postanowiłam pokazać to z drugiej strony tytułowych drzwi. W pierwszej części nie pojawia się ta rodzina. Jest kamienica, są sąsiedzi, ludzie, którzy mieszkają obok, ale – mimo że docierają do nich niepokojące sygnały – nie próbują się dowiedzieć, co tam się dzieje. W drugiej części opowiadam historię „od środka”, przez pryzmat spojrzenia siostrzyczki tych dzieci, tej, która przeżyła. Nie pokazuję niczego wprost – ta straszna prawda pojawia się raczej między słowami, a rzeczywistość miesza się ze światem wyobraźni dziecka.
Jeszcze jako studentka polonistyki pisała Pani opowiadania do literackich czasopism, potem były reportaże dla Radia Wrocław. Jak Pani odkryła, że to kino jest najwłaściwszym środkiem wyrazu?
– Do filmu ciągnęło mnie od zawsze. Złożyłam papiery do łódzkiej Filmówki, tak naprawdę bez wiary, że uda mi się zdać egzaminy. A jak już się dostałam, zaczęłam korzystać z tego, czego się nauczyłam. I film okazał się rzeczywiście najlepszym medium dla mnie.
Nazwisko Jadowska pojawia się często obok nazwiska Przemysława Wojcieszka – pochodzicie z Dolnego Śląska, pojawiliście się w kinie mniej więcej w tym samym momencie. Jednak wasze filmy to dwa bieguny – o Wojcieszku mówi się, że wnosi optymizm do portretowania polskiej rzeczywistości, ty ją widzisz w ciemnych barwach.
– Tak rzeczywiście jest. Ale to się zmienia – za jakiś czas mogę zostać optymistką. Zawsze powtarzam, że każdy ma kilka żyć. Teraz widzę świat właśnie w ten sposób.
Może dlatego, że porzuciłaś Wrocław dla Łodzi?
– Niekoniecznie. Rzeczywiście, Łódź to biedne, robotnicze miasto. O ile zawsze odnoszę wrażenie, że Wrocław rozwija się, rośnie, to Łódź wydaje się chylić ku śmierci. Ale gdybym została we Wrocławiu, pewnie inspirowałyby mnie bloki na Nowym Dworze. To ja wybieram to, co mnie interesuje, a teraz raczej ciągnie mnie na blokowiska i ciemne podwórka. Tak naprawdę jednak każde miejsce jest filmowe.
Anna Jadowska Urodziła się w Oleśnicy, mieszkała w podwrocławskiej Ligocie. We Wrocławiu studiowała polonistykę na Uniwersytecie Wrocławskim, pracowała w Polskim Radiu Wrocław. Publikowała opowiadania na łamach „brulionu” i „Rity Baum”. Jej zrealizowany wspólnie z Ewą Stankiewicz film „Dotknij mnie” dostał główną nagrodę w konkursie kina niezależnego w Gdyni. Potem – już sama – wyreżyserowała „Korytarz”. Jej scenariusz „Z miłości” zdobył główną nagrodę polskiej edycji konkursu Hartley-Merrill, a „Niebieskie drzwi” – Funduszu Scenariuszowego im. Andrzeja Munka.
Magda Piekarska, (Polskapresse)