Największy sprzedawca butów nie skarży się na zakaz handlu. To zwykli Polacy będą wkurzeni
Mają prawie tysiąc sklepów, ale na zakaz handlu w niedziele patrzą ze stoickim spokojem. Menedżerowie sieci sklepów CCC już przeczuwają, czym skończy się ten pomysł polityków i związkowców.
07.03.2018 | aktual.: 07.03.2018 21:09
- Polacy są w czołówce narodów, które pracują najwięcej. To dlatego, klienci nie mają czasu na zakupy w tygodniu i robią je w weekend. Nawet przy handlowej sobocie i niedzieli galerie handlowe są pełne ludzi - mówi WP Daria Sulgostowska z firmy CCC, największego producenta i sprzedawcy butów w Polsce. Ta firma co roku sprzedaje 38 mln par butów.
To właśnie ci ciężko zapracowani klienci będą najbardziej poszkodowani. - Niepokój może wynikać z obawy, że po wprowadzeniu zakazu handlu w niedzielę, sobotnie zakupy w galerii mogą być mało komfortowe - dodaje Sulgostowska. Przedstawiciele spółki nie dziwią się krytycznym opiniom o zakazie handlu. Tutaj pisaliśmy o reakcjach innych sieci handlowych.
Przecież nie pójdą boso
Za to wiceprezes ds. finansowych CCC widzi już pole do oszczędności. Nie będzie musiał płacić pracownikom więcej za "niedzielne roboczogodziny", ani zapewniać im wolnego dnia do odpoczynku. To ostatnie wiąże się z zatrudnieniem dodatkowych osób do pracy, kiedy niedzielna ekipa odpoczywa. Podsumowując, spadną koszty utrzymania sklepów CCC, bo jak wyliczają "zmniejsza się wtedy suma roboczogodzin, a do tego w niedzielę stawka roboczogodziny jest wyższa".
Ponieważ w naszym klimacie ludzie nie chodzą boso, CCC może nawet więcej zarobić. Tak właśnie było w węgierskich sklepach polskiej sieci, kiedy w 2015 roku obowiązywał tam zakaz handlu w niedziele.
- Po buty ludzie i tak będą musieli przyjść. Klienci zrobią zakupy sobotę i w piątek. Odpadnie jeden dzień z handlu, zwolnię trochę osób w obsłudze sprzedaży. Zyskam 15 procent w kosztach - ironizował założyciel CCC Dariusz Miłek, jeden z najbogatszych Polaków. Wcześniej w mediach ostro skrytykował plany wprowadzenia zakazu handlu. Miłek to przedsiębiorca, który biznes handlowy i nastroje klientów wyczuwa jak mało kto. Karierę zaczynał od handlu butami na bazarze w Lubinie. Dzięki instynktowi handlowca zarobił tyle pieniędzy, że potem kupił sobie cały ten bazar i wybudował na nim najbardziej wypasioną galerię handlową w Polsce.
A Węgrzy, jednak otworzyli sklepy w niedziele
Dodajmy, że Dariusz Miłek i jego biznes przeżyli zakaz niedzielnego handlu na Węgrzech. Obowiązywał on od wiosny 2015 roku do wiosny 2016. Tyle czasu wystarczyło, by Węgrzy zorientowali się, że to po prostu głupi pomysł. Zakaz działał na niekorzyść małych firm handlowych, choć miał je chronić. Niestety, największe sieci zorganizowały takie promocje w piątki i soboty, że do małego sklepu nikt już nie trafił. Węgierskim politykom udało się zmienić nawyki klientów. Musieli się nagimnastykować przez korki, kolejki, tumult w sklepach (nie poszli do kościoła - jak liczą popierający zakaz polscy biskupi).
Za to pełnymi kieszeniami pieniędzy wyszli z zakazu handlu właściciele węgierskich sklepów internetowych. Ta obserwacja skłoniła miliardera do inwestycji 130 mln zł w sklep internetowy. Wcześniej pogardliwie nazywał takie biznesy wypożyczalnią butów: "część klientów zamawia w nich buty na jedno wyjście, a później korzystając z prawa do zwrotu wysyła je do sklepu i odzyskuje pieniądze".
Najgorzej na zakazie wyszła część pracowników węgierskiego handlu (przeczytajcie, kto zarabia na handlu w niedzielę) Przypomnijmy, że dla naszych polityków to nie problem: "nie mają się użalać nad sobą. Niech zakasają rękawy i sobie znajdą inną pracę" - powiedziała posłanka PiS Barbara Dziuk.