Nadzieja umarła w Biesłanie
Nic już nie będzie takie, jak przed piątkiem 3 września 2004 r. Ani nasze spojrzenie na sprawę czeczeńską, ani na "wielkiego reformatora" Władimira Putina. Ani bezpieczny, spokojny sen. Ani nawet zaufanie do tego, co widzimy na własne oczy. Wszystko będzie wyglądać dużo gorzej, niż można sobie wyobrazić. Przemoc, krew, zbrodnia, cynizm i kłamstwo będą się nakręcać i pociągać za sobą coraz więcej ofiar - pisze w "Tygodniku Powszechnym" Anna Łabuszewska.
08.09.2004 08:59
Wojna w Czeczenii trwa już 10 lat. Wyrosło tam nowe pokolenie: pokolenie, które nie zna innej rzeczywistości, jak tylko wojnę. Które umie tylko strzelać i zabijać. Bestialsko. Nawet dzieci. Z zimną krwią. Wyrosło też nowe pokolenie kobiet, które przejęły męskie obowiązki, w tym zemstę rodową. Bo na jednego mężczyznę statystycznie przypada dziś w Czeczenii siedem kobiet; tak wygląda naród czeczeński po 10 latach rosyjskiego “stabilizowania” sytuacji w republice.
“Widzimy, że strzelają, ale jeszcze nie do nas” - tak stan społecznej świadomości określił socjolog prof. Jurij Lewada. Czy teraz, kiedy przekroczono kolejne granice, kiedy celem zamachu stały się dzieci, kiedy masowość i różnorodność aktów terroru, do jakich doszło ostatnio w Rosji dotyczy wszystkich - tych, co posyłają dzieci do szkoły, jeżdżą metrem, latają samolotami, stoją na przystankach autobusowych, w Moskwie, Petersburgu, gdziekolwiek - czy teraz coś się zmieni? - zastanawia się autorka tekstu.
Rosja nie ma w tej chwili żadnych skutecznych instrumentów, aby powstrzymać rozlewający się konflikt. A jego zarzewie tli się także w Dagestanie, gdzie zwaśnione elity kilku małych narodów zamieszkujących tę republikę już kilkakrotnie skakały sobie do oczu.
Dziś nie ma już żadnych dobrych rozwiązań. Podpowiedzi z zagranicy, by rozpocząć mediacje czy nawet wprowadzić mediatora zagranicznego, odrzucane są przez Kreml na pniu. Umiędzynarodowienie rokowań nie wchodzi w rachubę, gdyż oznaczałoby przyznanie się do porażki. Czeczenia pozostanie więc wewnętrzną sprawą Rosji - konkluduje Anna Łabuszewska.